fbpx

Polecimy jak Mes z Mezem — recenzja „Sajko Placebo” Alana

Idąc za przykładem VNM’a na jego najnowszym albumie, opowiem Wam mema. Nagłówek: JAK ONI SIĘ TAM ZNALEŹLI. Niżej obrazki: samochód między drzewami, a ścianą, koń na balkonie, Alan tak blisko mainstreamu…

Jak wiele wątpliwości nie wzbudzałaby dziennikarska jakość fanpage’a Hype i portalu HHNS, tak trzeba im przyznać, że dotychczasowe picki ich labelu były całkiem trafione. Na kanale HHNS Label wylądowała przecież debiutancka epka Maty „Fumar Mata”, postój w drodze do QueQuality zaliczyli tam Szymi Szyms i Piotr Cartman, a dłuższe lub krótsze epizody czy gościnne wrzutki odhaczyli również szychvl, Ten Preston, TOMCIO czy Rizi Beizeti. O ile ocena podpisania Żaluzji Soloneza zależy już tylko od poczucia humoru oceniającego, tak w przypadku Alana muszę to napisać: Sorry Żółwiu, ten ci się nie udał.

Sajko Placebo" Alana to jedno z najlepszych osiągnięć polskiego emo-trapu -  Poptown
fot.: materiały prasowe

Oczywiście jeżeli oceniamy poziom samej muzyki, bo marketingowo Alan prawdopodobnie spłaca się z nadwyżką — aż 6 singli z Sajko Placebo zanotowało ponad milionowe wyświetlenia, a słuchacze z jakiegoś powodu uparcie kreują go na młody talent. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że album zaserwowany nam przez zainteresowanego to zbiór, fakt faktem, dość eklektyczny, złożony z utworów w różnych stylistykach, jednak w każdej z nich pokazujący najbardziej oklepane schematy, tak dobrze znane i lubiane przez odbiorców. Nawet jeśli mogą jakościowo brzmieć i spełniać swoją rolę, jak pokazywali to wielokrotnie poprzednicy Alana, to tutaj niestety absolutnie tego nie robią.

Nie wiem od czego zacząć, naprawdę. Z miejsca może odhaczmy lirykę, za sprawą cytatu z jednego z najbardziej niezrozumiałych dla mnie refrenów w moim ojczystym języku, jakie usłyszałem od debiutów Hewry:

Znowu mówili na mieście, nie, nocą poleciałem 200, wiem
Ale mogę jeszcze więcej, wiesz, „Ale mogę” to nie przejdzie, wiem
Dawaj do góry jak winda jedź, ona mówi, że jest inna, nie
Za to jebie się jak w kiblach, gdzie przejebali na niej tercet, yeah

alan — pojechałem dwieście (interpunkcja z Geniusa, sam nie mam na nią lepszego pomysłu)

Nie popuszczę dopisywania losowych słów tylko po to, żeby utrzymać flow i zrymować wielokrotnie kolejne fragmenty. W pierwszych dwóch linijkach końcówki „nie”, „wiem”, „wiesz” nie pełnią żadnej funkcji we współtworzonych przez nie zdaniach, chyba, że ich zadaniem miało być sprowokowanie słuchacza do zastanawiania się, o co autorowi właściwie chodzi. Nie mam bladego pojęcia co znaczy przejebać na kimś tercet, yeah, odpowiedzi na to nie daje też mi żaden research, jakiego się podjąłem, by rozszyfrować tę frazę. Najwyraźniej tego nie potrzebuję.

Większość Sajko Placebo to tematycznie typowe, trapowe braggi, z okazjonalnymi próbami mrugnięcia okiem i wrzucenia jakiegoś żartu lub, z drugiej strony, nawiązań do niezbyt korzystnego stanu psychicznego autora. Na porządku dziennym wydają się zestawianie obok siebie marek Gucci i Louis, jakieś dziwne konstrukcje typu „jak kładę chuja na szkołę — im kładę chuja na SORze”, czy mój faworyt, sprawiający, że Knapowi się uszy czerwienią: „chujowy jak WieśMak, po Macu zawsze sranie, a po tobie migrenka”. Przepraszam, ale muszę po tym wersie napisać „xDDDD” i to bynajmniej nie jest śmiech przyjazny.

Przejebali na niej tercet, yeah, rozumiesz?

Nawet kiedy dwudziestolatek podejmuje się jakichś bardziej personalnych, ciekawszych tematów, nie umie w żaden sposób wybić się ponad banał i tandetę. Ciężko mi krytykować „Sentymentalnie”, bo autor przelewa tam swój żal po utracie rodziców, ale uwaga raperzy — parę zreverbowanych krzyknięć nie sprawia z miejsca, że utwór stanie się emocjonalny.

O, a skoro już o krzyknięciach, to bardzo podoba mi się wybór otwierającego album numeru — tytułowy, kakofoniczny twór od razu stanowi ostrzeżenie dla każdego, kto zabiera się za odsłuch płyty. Sajko Placebo nie brzmi dobrze. Ani w przewytym, liczącym na cuda autotune’a „Trudnym Dziecku”, ani na jakimś zupełnie niezrozumiałym dla mnie, kłującym w uszy bicie od 2latefora do „Terroru”, a już na pewno nie na wcześniej wspomnianym refrenie do „Pojechałem 200”, który mimo bijącej od niego ignorancji ma całkiem chwytliwą (oczywiście prostą jak budowa cepa) melodię, która wykonywana jest jednak wokalem przypominającym Young Multiego z okresu, kiedy słuchanie go było zupełnie uzasadnionym wstydem. Jeśli już coś mi się spodoba w brzmieniu, jak na przykład całkiem fajna linia melodyczna w hooku (choć już bardzo trudno utrzymać wokaliście narzucony sobie dźwięk przez kilka sekund, co też brzmi jak brzmi), który przez moment próbuje być o czymś w „Husky”, to zaraz wchodzi zwrotka na najprostszych tripletach z ad-libami na odpi*rdol (wiecie, że do „uuu” można zrymować „chuj” aż trzy razy i dalej być wymienianym wśród potencjalnych Młodych Wilków?) i tekstem, w którym… a, nie chce mi się nawet.

Dziś premiera debiutanckiego albumu Alana | rapnews.pl
fot.: Jimi Palmer

Widzicie, ja zawsze staram się znaleźć jakieś dobre strony w albumach, których nie oceniam jednoznacznie pozytywnie, ale tutaj nie umiem z czystym sumieniem czegoś pochwalić. Gdybym to zrobił, to byłoby to po prostu litością, a wydaje mi się, że lepiej dla nas wszystkich będzie, jeśli podopieczny Hype’a dostanie kubeł zimnej wody na głowę, zanim pomyśli, że Sajko Placebo to poziom, jaki powinien przedstawiać słuchaczom. Może parę bitów by mi siadło jako instrumentale, ale tylko, jeśli patrzymy na nie osobno, bo już jako całość są, jak wspominałem, eklektyczne. Tylko nie jest to eklektyka w tak pozytywnym znaczeniu, jak kojarzyć się może fanom Queby. Tutaj między jednym bezsensownym trapem, a drugim, tylko, że z Trill Pemem na feacie wbija się nam jakaś nagła próba lo-fi mac miller x isaiah rashad type beatu [free], który pasuje tam jak pięść do nosa. Oczywiście potraktowany zostaje banalnym flow oraz absolutnie tragicznym, sfałszowanym przeciągnięciem frazy, uwaga, cytuję: „We mgleeeeejej”. Sam raper brzmi tam jak totalny under próbujący poderwać koleżanki z liceum na smutne rapowe wrzutki na YT (wiem, bo sam tak robiłem).

Nieironicznie, najczęstszym skojarzeniem jakie mam słuchając tego numeru, to beef o ksywę Mesa i Meza.

Bo w ogóle to ten Alan wydaje się być takim kolosem na glinianych nogach. Nie czuć od niego charyzmy, a raczej cwaniactwo. Sprawia wrażenie, albo chciałby sprawiać wrażenie, że jest pewnym siebie, dobrym raperem, ale nie daje żadnego powodu, żeby w to uwierzyć. Odpalając kolejne utwory ja nie chcę go słuchać, nie ciekawi mnie o czym on rapuje, ani też nie robi na mnie żadnego wrażenia to, jak to robi.

Jeśli ktoś z HHNS albo sam zainteresowany to czyta — wybaczcie, jeżeli byłem zbyt ostry. Alan umie rapować i ma jakieś pomysły na numery, problem jest tylko w tym, że teraz każdy umie rapować i ma jakieś pomysły na numery, ale mało kto ma jakiś pomysł na siebie. Koniec, potrzebuję melisy.

Jak na ironię ta płyta pewnie za parę lat będzie klasykiem, a ze mnie będą się śmiać jak z Kancerka za recenzję „Płyty Roku” na CGMie.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zeen is a next generation WordPress theme. It’s powerful, beautifully designed and comes with everything you need to engage your visitors and increase conversions.