fbpx

Pikers na pełnych obrotach po udanym 2020 roku

Przez pierwszy tydzień bieżącego roku Pikers wypuścił osiem utworów. Tempo wydawnicze imponujące, jednak akurat w jego przypadku nie dziwi aż tak mocno, zwłaszcza jeśli spojrzymy na jego muzyczny dorobek i częstotliwość z jaką wypluwał tracki już dużo, dużo wcześniej. Trudno jednak nadal nie zachodzić w głowę, skąd jedna z ikon podziemia w Polsce czerpie inspiracje na swoją twórczość. Równie niełatwo znaleźć patent na flow, którego już nie wykorzystał. Jego influencing podziemia był i w dalszym ciągu pozostaje ogromny, a muzyczny autorytet urósł do rangi „god tieru” i o ile fanbojstwem gardzę i wystrzegam się go jak diabeł wody święconej, to sam łapię się na traktowaniu Pikersa jako odrębnego od polskiego podziemia zjawiska. Nie oznacza to natomiast, że każdy jego zarymowany wers w kolejnym wypuszczonym singlu, wywołuje u mnie ciarki i nieodpartą chęć wklepania komentarza „mmm dobre, ale to już norma, piki znowu rozjebał” (ale tak gwoli ścisłości, to do listy funów i funek MFC wpisuję się na bieżąco, wiadomo).

Szczery do bólu i bezkompromisowy

Zaraz po opublikowaniu przez nas podsumowania polskiego podziemia za 2020 rok, przy okazji którego rzuciliśmy sporą ilością ksywek, oberwało nam się delikatnie za nieobecność Pikersa. Zarzut poniekąd słuszny — nawet biorąc pod uwagę aspekt fanbojstwa i zapatrzenia w artystę jak w bożka. Pikiemu poświęcić chciałem jednak osobny wpis, ze względów wymienionych przeze mnie w akapicie wyżej i nie ujmuję tu niczego żadnemu artyście z naszego zestawienia, ale umówmy się — clout jaki zebrał wokół siebie Łysy Bóg zwyczajnie na to zasługuje. A nawet jeśli klasyfikujemy go jako rapera poruszającego się na tej samej scenie co inni, to trudno stwierdzić czy to jeszcze under, czy może już szeroko pojęty mainstream. 

Powiedzieć, że Pikersa cechuje szczerość, to tak jak powiedzieć, że Quebonafide jest popularny. To największy atut reprezentanta HNN, którego nie stracił przez lata produkowania muzyki. Ja zasłyszałem go gdzieś przy okazji wydawania tak klasycznego utworu jak „Pakiet” i po sześciu latach śledzenia jego wydawnictw, jestem w stanie być momentami pod takim samym wrażeniem jego twórczości, pod jakim byłem jako ten niespełna 15-latek, notabene wkraczający dopiero poważniej w świat hip-hopu. Wypuszczenie ośmiu utworów przez siedem dni, to kolejny pokaz braku kalkulacji i dywagowania nad tym jak słuchacz odbierze jego muzykę. To czyste spełnianie swoich własnych ambicji wedle cytatu (może zbyt bardzo wyrwanego z kontekstu) „masz coś nagrane — to to puszczaj” — i to zasługuje na uznanie. Z drugiej strony takie podejście niesie ze sobą ogromne ryzyko i, jak słychać, tutaj nie do końca to wypaliło. Może inaczej — nie wypaliłoby, gdyby jego fanbase nie postrzegał go jak bożka i potrafił krytyczniej spojrzeć na twórczość swojego idola. 

Nie wszystko zasługuje na uznanie

Często spotykam się z zarzutem, że gdyby muzyka Pikersa nie była muzyką Pikersa, a noname’a z podziemia, to nie odbijałaby się tak donośnym echem. Fakt — w końcu, jak wyżej zaznaczyłem, i jemu zdarza się puścić tak nietrafione i przeciętne na każdej płaszczyźnie wałki jak „nie chodzi o miłość” czy „głosy w mej głowie”, przy których odsłuchu ciężko nie ziewnąć. Jednak na swoją renomę pracował latami i konsekwentnym wykładaniem ch*ja na scenę sukcesywnie pokazywał, że jest OG, a jego fanom to imponuje. Przyznam — szczerze nienawidzę fanbase’u Pikersa, którego muzyka wyprała tym dzieciakom mózgi, a siła z jaką łechcą mu ego urosła już do apogeum. Ale ten sam fanbase poniekąd jestem w stanie zrozumieć, bo ich idol to nie tylko artysta, a również jednoosobowe zjawisko, magnetyzujące ich swoim charakterem z ogromną siłą. Ten charakter natomiast trzeba sobie wyrobić, a potem umieć go wykorzystać — jemu przychodzi to bardzo szczerze i naturalnie, chociaż momentami dla mnie aż nadto arogancko. 

Nie wszystko może nam zagrać w duszy jak najlepsze pozycje z jego twórczości, bo przy mixach ewidentnie umie ostatnio odpłynąć, ale jak przejść obojętnie obok gościa, który nowy rok rozpoczął wersami „Wkurwia mnie ten odgrzewany rap/Teraz odświeżają nagle klasyki na taśmach/Zbyt wiele muzyki, więcej nawet już nie sprawdzam”? A zaraz po tym czyni emocjonalny wylew podsumowujący jego rok, jakby znów miał wydawać Regres EP. Oczywiście bardzo często daleko jest mi do podzielania jego zdania na temat sceny, również w przypadku wersów, które przytoczyłem wyżej, ale z raperami trochę jak z ludźmi w naszym otoczeniu — nie z każdego zdaniem nam po drodze, a te Pikersa niezmiernie często należy brać z przymrużeniem oka, nie łapiąc przy tym niepotrzebnej wczuty.

Wycisnął ubiegły rok jak cytrynę

Ubiegły rok dla Pikiego był na płaszczyźnie muzycznej niesamowicie udany. Dwukrotne przekroczenie peaku miliona wyświetleń i ciepłe przyjęcie albumu Bóg jest łysy, stworzonego w duecie z MFC. Trudno po odsłuchu tego projektu nie przyznać, że „tego jeszcze u nas nie grali”, mimo faktu, że płyta jest równie wystrzelona, co solowe wygrzewki MFC i balansuje na granicy artyzmu, a byciem asłuchalną i odklejoną od rzeczywistości. Stworzona jest jednak w oparciu o konkretną koncepcję, która wytycza wave do tej pory nieobecny na naszej scenie, wave artystów przecież całkowicie niezależnych, wywołujących u słuchacza skrajne emocje. O ile nie jarałem się na tyle, by zestawiać ten album gdzieś w swojej topce płyt, tak freakowe rzeczy lubię i na pewno wzbudza to ciekawość, bo jest inne, bo jest oryginalne, bo jest ewidentnie stworzone z konkretnym pomysłem, a samo to przemawia na korzyść tego krążka.

A jak to piszę, a raczej już kończę pisać, to wspomnę, że dostałem właśnie powiadomienie, że Pikers wrzucił jakiś odrzut razem z klipem sprzed kilku lat. Cóż, pozostaje sprawdzić i rozejść się, nim popłynę zbyt mocno i zacznę pisać na temat jego twórczości licencjat. A dałoby się! Pozdrówki.

Zeen is a next generation WordPress theme. It’s powerful, beautifully designed and comes with everything you need to engage your visitors and increase conversions.