Na początku napomknę, że w ramach recenzji Ulisses poruszam wersję reżyserską — tą, którą otrzymali nabywcy wydania fizycznego. Co to zmienia? W sumie niezbyt wiele, gdyż nowych pełnoprawnych tracków tam nie ma, lecz płyta ze skitami wydaje się dużo bardziej kompletna.
Wilk Chodnikowy, który ukazał się już ponad 10 lat temu, na stałe zapisał się złotymi zgłoskami na kartach polskiego hip-hopu. W czasach kompletnej truskulozy oraz mierzenia sobie długości chuja przez raperów ilością wielokrotnych w linijkach. Bisz postanowił ugryźć to trochę od innej strony. Pewnie ktoś powie, ale wilczur też taki był. Tak, Wilk Chodnikowy ma wiele kawałków braggowych, jest pokazem skilla — ale jest też wrażliwy, czuły na niedoskonałość świata czy samego siebie. I tu powstaje nam oksymoron, Bragga i niedoskonałości. Coś, co cechuje całą twórczość Bisza to bycie po prostu świetnym obserwatorem. W czasach premiery ów płyty słuchacze Bisza byli wyzywani od gimbusów, czego dowody można znaleźć sobie w sekcji komentarzy pod wrzutą projektu na YouTube. Bo przecież jak to? Rap i emocje, słabość, brak testosteronu!? Pierdol to stary, idziemy walić konia do „Gardzę samobójcami” Eripe — które notabene, jest jednym z najbardziej toksycznych tracków, jakie ukazały się w historii polskiego rapu (Odium i WCH wyszły w odstępie 3 miesięcy).
Dla mnie Wilk jest kamieniem milowym, pokazaniem odmiennej ścieżki dla rapu, że da się inaczej. Oczywiście wrażliwość w rapie występowała już wcześniej — Muzyka Emocjonalna, Poważna, Pezeta czy Gorączka w parku igieł Jimsona, a pewnie znaleźć możemy i 40 innych albumów. Aczkolwiek to właśnie projekt Bisza był tym, który przełamał tę barierę na stałe, zerwał z maskulinizacją rapu — byciem ulicznikiem, przeskurwysynem rozpierdalaczem czaszek zjadającym łaków na scenie i buchaniem testosteronem na wszystkie kierunki świata. Jarosław pokazał, że raper też jest wrażliwy, ma problemy, nie może odnaleźć się we wszechświecie i to całkowicie normalne, a co najważniejsze — jest człowiekiem jak każdy inny.
Nawiązania do Wilka
Bisz jak sam mówił, chciał napisać płytę w 2023 z perspektywy tego gnojka z 2012. Abstrahując już od samych wersów czy też metafor, które do owej płyty się odwołują, na płycie znajdziemy bardzo ciekawe skity. Jarosław przekopał swój rapowy stryszek i piwnicę, by znaleźć teksty, których nie wykorzystał 10 lat temu i usłyszymy je właśnie, na skitach. Sami producenci występujący na płycie to także ci, których mogliśmy usłyszeć przed dekadą. Warto spojrzeć na okładkę, która przedstawia wilka — wilk ten jest wychudzony oraz widać mu żebra.
Tytuł nie taki oczywisty, jak się wydaje
W kontekście muzyki takiej, jaką tworzy członek B.O.K bardzo łatwo jest wpaść w błędne koło i doszukiwać się nawiązań tam, gdzie ich nie ma. Skoro większość kawałków ma więcej adnotacji na Geniusie niż cała twórczość Rusiny czy innych „undergroundowców”. Zastanawiałem się nad znaczeniem samej nazwy, przecież album mógł się nazywać po prostu Odyseusz. Pewna osoba na naszej grupie na Facebooku zapytała się, czy na albumie występują nawiązania do Ulysses — książki autorstwa Jamesa Joyce’a. Na serwisie lubimyczytac.pl możemy znaleźć następujący cytat.
Ulissesa ustawiono więc na piedestale i koturnach, do wtóru łatwo wpadających w ucho opinii o jego elitaryzmie, dlatego wciąż otacza go sława utworu wybitnie nieprzystępnego językowo i erudycyjnie.
Maciej Świerkocki
Samo dzieło bawi się konwencją nawiązywania do mitologii.
Maciej Słomczyński natomiast wypowiedział się na temat Ulysses tak:
[Ulisses] jest to zapoczątkowanie nowego rodzaju sztuki i doprowadzenie go do doskonałości na przestrzeni jednego dzieła.
Pozycja rapera
Zanim przejdziemy do właściwego omówienia płyty, musimy zrozumieć pozycję artysty. Nie oszukujmy się — Jarosław swój prime time ma już za sobą. Wystarczy spojrzeć na zasięgi, chociażby pod Bladym Królem.
Bisz nie będzie już robił niesamowitych zasięgów, jakkolwiek dobrego albumu by nie wydał. Polski Hip-Hop jako gatunek, a także popyt na poszczególne nurty tego gatunku się zmienił. Rzucę tu tylko pierwszą ksywę, która przychodzi mi do głowy i oddaje tę sytuację — Kizo. Twórczość Jarka chcąc nie chcąc pozostanie kompletnie akomercyjna i będzie stać w opozycji do tego, co reprezentują inni raperzy — przynajmniej na ten czas, ale nie wygląda, by cokolwiek w najbliższej chwili miało się zmienić. On nie musi udowadniać już nic, swoje osiągnął. I taką pozycję przyjmuje na tym projekcie. W wywiadzie Marcina Flint mocno parafrazując, artysta wypowiada się, iż bragga to nie jest już jego konwencja. Skit IV również przyjmuje krytyczną postawę wobec tego stylu w rapie. Braggadocio, które polega na wychwalaniu się skillsami i pokazywaniem wyższości nad resztą już przestało pociągać Bisza. Bo po co ma to robić? Bardzo spodobała mi się wypowiedź Mesa na jego własny temat w wywiadzie dla RP, którą pragnę teraz przytoczyć, bo odnajduję tu też analogię do twórczości Bisza.
Widzę się jako taki krawiec, który gdzieś przy małej uliczce w Rzymie ma swój może niepozorny zakład, ale o którym wszyscy doskonale wiedzą, że robi topowe marynarki. I nieważne, że zmienia się światowa moda, bo jeśli chcesz nauczyć się czegoś o szyciu, to idziesz do tego typa.
Ulisses
Szczerze powiedziawszy, dopóki nie usłyszałem singla „Ulisses”, nie uwierzyłbym, że kiedykolwiek nagra na beacie z perką rodem z UK Drillu i bass slide’ami. Album podzieliłbym na dwie części. Pierwszą częścią są numery: „Podziemie”, „Cyklop”, „Ulisses” oraz „Lira i Łuk” (przewijają się pomiędzy nimi pop rapowe „Syreny”). Numery te to trapówa i czysta bragga. Po owych utworach znajduje się Skit IV, który jest krytyką braggi. Wszystkie tracki po tej pozycji zmieniają tematykę, jak i sam klimat. Są dużo bardziej autorefleksyjne, muzycznie spokojniejsze.
Płyta jest eklektyczna, od Pop Rapu po Trap, niemniej dominującym gatunkiem jest Conscious Hip-Hop. Na albumie znajdziemy featy tylko od jednej artystki. Backing vocale autorstwa Klaudii Marzec na „Syrenach” robią niesamowitą robotę, a jej króciutka zwrotka na „Przetrwać” to jeden z moich ulubionych momentów albumu. Brzmieniowo ten album jest świetny, czuć, że Bisz w końcu zaczął mocniej kombinować z flow. Przytoczę tutaj „Lirę i Łuk”, beat switch na tym tracku to jedna z bardziej memorable rzeczy na tym albumie, a Jarosław leci jak karabin.
Stary to jest album Bisza, trzeba omówić warstwę tekstową. Projekt jest krytyczny dot. stanu obecnego rapu. Warte wspomnienia są tutaj wersy na Podziemiu, o frytkach w Maczku czy o byciu niewidzialnym, dopóki nie wyjmą sobie chuja z ucha z Cyklopa. Częstym motywem, który się przewija, jest pozostanie samym sobą, mimo wymagań ze strony innych (w tym wypadku słuchacza). Poruszany jest także temat materializmu, skoro hajs miałby zapewnić Jarosławowi wolność, to wolałby być nikim.
Znajdziemy tu także barsy o wypatroszeniu rapu i robieniu łatwego szmalu przez artystów poprzez „cierpienie” za miliony. Osobiście mnie samego to wkurwia, ale jestem hipokrytą i sam uciekam się do takich treści. Żyjemy w czasach, gdzie cierpienie jest gloryfikowane, a wisienką na torcie są postacie popkulturowe, pod których zdjęciami piszemy: „literally me” (pozdrawiam fanów Drive), by choć trochę odnaleźć w czymś, kimś naszą sytuację. Rap skręcił ostro w stronę populizmu. Biszu, stawia się tutaj w opozycji i mogę przyznać mu rację. To jeden z niewielu artystów, który robi sztukę dla sztuki.
Oprócz krytyki samych raperów znajdziemy tu też krytykę samego słuchacza, np. w powyższym cytacie. Przed lirycznym wpierdolem nie ucieknie także ogół ludzkości, który uprawia soczysty eskapizm poprzez projekcję, ignorowanie krzywd wykorzystywanych dzieci do pracy. Jest to album bardzo samoświadomy, ale czy to nie coś, do czego Bisz nie przyzwyczaił nas przez lata? No jest i jego fani Bisza będą zadowoleni.
Trzeba wspomnieć o tym, że to album koncepcyjny — coś, co w rapie, szczególnie polskim widzimy coraz rzadziej. Zaczynając od nazw utworów nawiązujących do mitologii greckiej, kończąc na wersach i wyszukanych metaforach. Sama stylistyka tekstów często utożsamia Bisza jako Odyseusza. Odnaleźć możemy tu także sporo nawiązań do literatury, m.in. track „Molloy” odnoszący się do dzieła autorstwa Samuela Becketta. „Molloy” to swoisty strumień świadomości, książka obraca się wokół monologów dwóch postaci. Książka ta mówi o pochłonięciu przez przeszłość, upadku i niewykorzystanych szansach, a koniec końców pogodzeniu się z tym. Temat ten Bisz porusza, ale nie żałuje tego, jak potoczyła się jego kariera.
Dwa akapity temu rzuciłem […] „przyzwyczaił nas przez lata”. I tutaj potrafię znaleźć także i wadę tego albumu. Po przesłuchaniu projektu raz, drugi, trzeci, ósmy oraz odświeżeniu sobie poprzednich produkcji zauważyłem tendencję. Szczególnie przy Bladym Królu. Ta samoświadomość dotycząca jego własnej twórczości trochę mi się już przejadła. Na BK poruszany często jest motyw niezadowolenia, nawet można rzec, że goryczy wywołanej zaprzepaszczeniem własnej szansy. Na Ulisses zaś raper sobie to wybacza i stwierdza, że będzie tworzył dalej. Bardzo mnie to gryzie, bo ile można? Mam nadzieję, że na swój następny album nie wybierze kolejnego z pięciu etapów cierpienia, bo dwa mi zdecydowanie wystarczą.
Podsumowanie
Płyta jest dla mnie zaskoczeniem. Nie sądziłem, że Bisz mnie zaskoczy (a przynajmniej brzmieniowo) w 2022(3?) roku. Album przepełniony jest frustracją, ale uzasadnioną, a nie szczeniacką nienawiścią do świata i buntu dla buntu.
Raper analizuje sytuację społeczną czy samą kondycję rap gry. Cytując mema: „Kapitalny album mrugający okiem w wiele sfer życia w Polskim społeczeństwie. Kapitalne obserwacje socjologiczne. Produkcyjnie najwyższa półka. Cudo.” Już całkowicie poważnie, czy dzieło jest czymś więcej niż tylko ciekawostką rapera z oddziału geriatrycznego? I tak i nie. Z jednej strony, to idealne świadectwo, że treściwy rap dalej znajdzie swoich odbiorców oraz tego, że warto dalej tworzyć ambitne projekty, które krzyczą JA, zamiast topić się w populizmach.
Z drugiej zaś strony widać, że Ci odbiorcy to starzy fani. Czy zawędruje do niej wiele nowych osób? Nie sądzę, a jeśli? To zostaną zmiażdżeni nawiązaniami do starych płyt, które notabene ich gówno obchodzą. Wielkim plusem dla mnie jest także długość samej płyty. 35 minut, tak o — idealnie. Nie muszę się męczyć z 30 trackowym kolosem, który trwa 80 minut. Taka długość idealnie działa z tym że płyta jest treściwa i nie mam mętliku w głowie po odsłuchu całości.
Płyta dla mnie obok Huncwotów autorstwa Barto i Soulpete’a to topka ostatnich miesięcy, ale ja jestem truskulem z pizdy. Niemniej potrafię zauważyć, że formuła rozpaczy, jak to kiedyś był wilkiem bla bla bla bla… się w końcu wyczerpała. Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić was do odsłuchu, bo ja idę wyć do pustego nieba 11 rok z rzędu.
Bibliografia
- https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4987261/ulisses
- https://www.znak.com.pl/ksiazka/ulisses-james-joyce-3203
- https://www.youtube.com/watch?v=xB8c5C4CxHQ
- https://www.rp.pl/plus-minus/art37725921-ten-typ-mes-czasami-jestem-miedzy-bogiem-i-cesarzem