Zapowiadane pod koniec maja wieści ukazały się koniec końców tydzień później. Niedzielnym popołudniem Quebonafide opublikował kawałek o tytule „Refren trochę jak Lana Del Rey”. W swoistym liście skierowanym do słuchaczy artysta tłumaczy okoliczności prowadzące do powolnego zanikania ze sceny muzycznej. Reszta niedzieli minęła w melancholijnych wspomnieniach dotyczących postaci rapera z Ciechanowa.
A miało być zupełnie inaczej. Wraz z trwającą trasą koncertową Psycho Relations powstawały przeróżne teorie dotyczące przyszłości Que. Jedna z rozsądniejszych zakładała premierę nowego albumu zaraz po ostatnim koncercie. Przemawiały za tym m.in. przedpremierowe wykony nowych utworów, które Quebo grał na swoich występach. Wśród innych teorii znajdziemy również i takie, które mówiły o wspólnym albumie z Natalią Szroeder czy przygotowaniu nas na worldwide tour. Nic bardziej mylnego, prawda jest o wiele przyziemniejsza.
Nowy Jakub to stary Quebonafide
Kuba sam przyznaje, że nie jest to ostateczne pożegnanie. Woli postawić gruby przecinek zamiast kropki. Chyba wszyscy możemy się zgodzić, że to dobry moment na zebranie wspomnień związanych z tym dziwnym, wytatuowanym gościem. Jako redakcja pokazujemy wam kilka naszych historii — osobistych melancholijnych doświadczeń związanych z Quebonafide. To żadne zaskoczenie, że na każdym z nas Ciechanowski raper zostawił jakiś ślad.
Dwa dni przed początkiem mojego liceum wyszedł utwór „Ciernie” od Queby z Deysem. Przesłuchałem go, ledwo ich kojarząc. I to ten utwór wymiótł mnie i kompletnie poprzestawiał mi postrzeganie muzyki w głowie. Ogarnąłem wtedy Eklektykę i Płytę Roku, a potem z ogromnym zaangażowaniem śledziłem wszystkie kolejne ruchy Que. Ten jeden utwór, przesłuchany praktycznie przypadkiem w wieku 16 lat, pokierował moimi gustami i po części też wyborami życiowymi. Brzmi zabawnie i patetycznie, ale tak, wychowałem się na muzyce Quebonafide, na jego wrażliwości, zacięciu i ambicji. Nie wyobrażam sobie mieć w tych dzikich licealnych czasach lepszego autorytetu. Muzycznie to był oczywiście rap, więc nie jeden meloman spojrzy na to z politowaniem. Treściowo i tak zwyczajnie, po ludzku, życiowo, twórczość Queby była dla mnie wybitnym kompanem i wsparciem w czasie dojrzewania — Raportażysta.
I choć dla wielu to szok, i ból
Sam mam świadomość jak duży wpływ miał na mnie Quebonafide. Zacząłem go słuchać od Eklektyki, chwilę po premierze tego albumu. Początkowo zachwycił mnie umiejętnościami, choć nie sądziłem, że to będzie przygoda na lata. Wspominając całą karierę Kuby mam przed oczami kilka strzałów. Wielokrotne odsłuchiwanie Płyty Roku na szkolnej wycieczce, niecierpliwe oczekiwanie kolejnych singli z Egzotyki czy zachwyt nad Erotyką.
Gdyby nie Que to, kto wie, czy tak bym się zajawił rapem, a co za tym idzie dziennikarstwem muzycznym. Uważam go za jednego z GOATów polskiego hip-hopu i najważniejszego artystę w naszym kraju w drugiej dekadzie wieku. Zmienił obliczę newschoolu i pociągnął za sobą paru raperów, którzy dzisiaj robią kariery. Co chwilę podnosił sobie poprzeczkę, aż ustawił ją tak wysoko, że bez trampoliny do niej nie doskoczy.
Pamiętam, że muzykę Quebonafide pokazał mi mój kolega – Marcin. Zachęcony słowami „Mordo, musisz to sprawdzić”, tuż po powrocie do domu, zasiadłem do komputera i w wyszukiwarkę serwisu Chomikuj (XD) wpisałem, jakże enigmatyczne słowo „Eklektyka”. Dla mnie, jako dla zatwardziałego, gimnazjalnego trueschoola, którego wiedza o polskim rapie ograniczała się do propsowania Ostrego i jebania Gangu Albanii, był to niemały szok. Okazało się, że poza wspomnianymi artystami istnieje coś więcej, coś co nie do końca przypomina stereotypowy rap, jakiego obraz rysowały nam media, a może po prostu – nie ten najpopularniejszy. Zanim zorientowałem się, że właściwie to zaczęto już promocję „Egoztyki”, a ja nie jestem jednym z 3 słuchaczy Queby w kraju, spędziłem z „Eklektyką” cały lipiec 2016. Potem, wiadomo – koncerty, wtorki z Quebo, bum na Taconafide, oczekiwanie na RP oraz przełożony, o całe 2 lata, finalny performance...
Ciechanów become human
…Dzisiejsze pożegnanie postaci rapera z Ciechanowa pewnie by mnie w ogóle nie ruszyło, gdybym nie poznał jego muzyki w wieku, w którym mój umysł chłonął wszystko jak gąbka. Całe szczęście, nie katuje już nikogo „Madagaskarem” w parku, a i puszczanie „Edena Hazarda” na domówce, byleby tylko udowodnić swój elitaryzm, minęło. Niemniej jednak jego twórczość towarzyszyła mi zarówno w tych ważnych, jak i trochę mniej istotnych momentach mojego życia. I tak wiem, Kuba Grabowski pewnie wróci. Może solo, może jako Taconafide, a w ogóle jeśli spojrzycie dzisiaj o 22:23 na niebo pod kątem 56˚, to ujrzycie napis „galaktyka” i to już musi być Quebo. Smutno? Nostalgia energicznie puka do drzwi? Pewnie, ale czasem trzeba pójść do przodu, docenić Gang Albanii, ponarzekać na Ostrego i napisać kilka wspominkowych zdań o twojej historii życia dla magazynu „Pani domu” Sajko, rzecz jasna.
P.S. Kuba, bliknąć Ci za tę spiraconą „Eklektykę”? – Antek Jurek
To wszystko było dla ciebie
Droga, którą przebył od Eklektyki do Romantic Psycho to spokojnie materiał na film dokumentalny. 12 albumów, do tego Taconafide i ich SOMA, czyli przełomowe wydarzenie w polskim rapie. Sama pożegnalna trasa to wkroczenie na wyższy poziom koncertowania w Polsce. Charyzmatyczny do bólu, zdobiący swoje ciało nowymi tatuażami, które stawały się jego znakami rozpoznawalnymi, podobnie zresztą jak wymyślne fryzury. Znikanie z social mediów i enigmatyczne powroty to raczej domena niedawnych czasów, bo kiedyś miał praktycznie stały kontakt z fanami. Promocja Romantic Psycho również zasługuje na wzmiankę, ponieważ tym żyła cała Polska muzyka. A przecież wymieniam wydarzenia z ostatnich kilku lat. Wcześniej Quebonafide był chodzącym wulkanem energii, który przemieniał sceny, na których grał w festiwal szaleństwa.
„Gdyby nie Quebonafide nie powstałoby Sajko”
Podsumowanie ścieżki Queby to niebywale ciężkie zadanie. Ujmę to więc inaczej – bardziej personalnie, podkreślając wymiar jego twórczości, który wpłynął na moje życie najbardziej. Przede wszystkim – gdyby nie Quebonafide, nie byłoby Kłebonifadors. Później nie powstałoby Sajko, w efekcie czego nie poznałbym dziesiątek, jak nie setek wspaniałych ludzi zajawionych hip-hopem. W konsekwencji tego nie spełniłbym swojego marzenia, polegającego na pracy w branży muzycznej. Nie zaskoczy Was więc, że jego postać artystyczna wiele dla mnie symbolizuje. Cenię sobie twórców nieprzewidywalnych, którzy swoimi ruchami potrafią znienacka szachować, szokować, wzbudzać zachwyt, zamiłowanie.
O ile nie sympatyzowałem z ruchami Que przez większość ostatnich miesięcy, mało tego, w większości były one dla mnie niezrozumiałe – tak po wczorajszym singlu w środku mocno się wzruszyłem. Dzisiaj oglądając relację z Festiwalu Masła widziałem jednak artystę, który podjął najwłaściwszą decyzję z możliwych, a ostatnie szokujące ruchy, były dla niego prawdziwą zabawą. I to z kolei wzbudziło we mnie jeszcze większy szacunek do jego osoby. Jestem przekonany, że jego kilkanaście nadchodzących utworów (miejmy nadzieję, że wyjdą) dostarczą nam artystycznych wrażeń na najwyższym poziomie. Drugiego takiego nie ma, nie było i nigdy nie będzie. Jeden z niewielu na tej scenie, którzy potrafią swoją osobowością wzbudzać tak skrajne emocje – a to według mnie cechuje prawdziwych artystów. – Patryk Roszyk
:v
Pamiętacie Piha i jego wykrzyczane „To nie jest hip hop i nigdy nie będzie hip hopem” ze sceny koncertu, który akurat grał Quebo? Top 3 opinie, które się tragicznie zestarzały prawda? Nie można odmówić Kubie tego, że wniósł polski rap na niespotykany wcześniej poziom. W czasie kiedy Pih występował w reklamie stacji benzynowej, Quebonafide wrzucił do sieci kolejny singiel z Egzotyki. Na feacie z KRS Onem. Tak, to bardzo znaczące. Ponadto cała Egzotyka i jej skala przewyższała to czego wcześniej słuchaliśmy. Śmiało można stwierdzić, że minie jeszcze trochę czasu zanim ktokolwiek zrobi płytę z takim rozmachem.
Tak się złożyło, że Quebo był jednym z pierwszych polskich raperów, których słuchałem regularnie. Siłą rzeczy właściwie, bo był to okres, gdy dopiero wchodziłem w hip-hop, złapałem bakcyla i nałogowo zacząłem słuchać i czytać właściwie wszystko, co wpadło mi w ręce. W związku z tym ma w moim sercu specjalne miejsce, zaraz obok na przykład Łony i Słonia, bo to od nich zaczęła się moja przygoda z hip-hopem. I muszę powiedzieć, że nie mogłem wybrać sobie lepszego momentu, żeby zainteresować się tym światem. Nawet starając się patrzeć na wszystko krytycznie, trudno mi zaprzeczyć, że na własne oczy widziałem jeden z najlepszych okresów tej muzyki.
„Jeden z najbardziej wpływowych”
Artysta, którego odkryłem był zwyczajnie pozytywnie zakręconym gościem o niesamowitej charyzmie. Zdawał się wprowadzać powiew prawdziwej świeżości w tym, trzeba przyznać, że wtedy mocno, zatwardziałym świecie. Słowne przekminki, przyspieszenia, hashtagi – no kto się wtedy tym nie jarał. Pokażcie mi osoby z tamtego okresu, które nigdy nie słyszały “Człowieka Sztosa” . Które choć raz nie próbowały nawinąć “Kiedy biorę tego jebanego majka…”. Tak wspominam okres gdzieś pomiędzy “Ezoteryką” a “Egzotyką”.
Pomimo tych miłych wspomnień i tego, że jarałem się tym niezmiernie, to nigdy nie uważałem Quebonafide za jednego z najlepszych raperów w Polsce. Ani artystów. A pomimo tego, bez zawahania się, bez choćby drżenia powieki przyznam, że jest jednym z najbardziej wpływowych. Jest w tym wszystkim coś takiego, co przypomniało mi, jak wcześniej z równą pasją zgłębiałem scenę metalową.
Zanim jeszcze na ustach miałem “Thrash ‘Till Death”, zanim wiedziałem, co jest trv, a co trv nie jest, grałem sobie w Need For Speed: Most Wanted i nie mogłem się nadziwić, że muzyka w tej grze brzmi tak dobrze. Disturbed, Avenged Sevenfold, Bullet For My Valentine, na myśl o których dzisiaj raczej troszkę kulę się w sobie i o tym, że na początku było się kindermetalem, dały mi jednak, coś czego nie dał nikt inny. To oni zachęcili mnie do poszukiwań. Chciałem więcej. To właśnie zrobił dla mnie między innymi Quebonafide i za to będę mu dozgonnie wdzięczny. Myślę, że nie tylko ja, ale i rzesze fanów, które do dziś przy hip-hopie zostały. – krasny
Na szczęście z Kubą się jeszcze nie żegnamy, mimo że tekst, który właśnie przeczytaliście brzmi jak całkiem ładne „do widzenia”. Quebonafidowa niewiedza co do dalszych ruchów muzycznych jest chyba bardziej potrzebna od skrupulatnie zaplanowanych posunięć. Pobudzenie apetytu wyjdzie nam i jemu na dobre. Poza tym hej, przecież zapowiedział mixtape. A wierzcie nam lub nie, jest na co czekać. Czym by tu zakończyć? Ah tak! „Moi fani są Sajko blaka blaka blaka blaka”!
Melancholia: Miłosz Beśka, Raportażysta, Maciek Buksa, Antek Jurek, Patryk Roszyk, krasny
Redakcja: Miłosz Beśka
Korekta: Oliwier Sordyl-Kuś