Są takie płyty, o których ciężko napisać coś ciekawego czy odkrywczego, nawet jeśli nam się podobają. Z Jak Spadały Gwiazdy przeszedłem odwrotną drogę. Od początku wiedziałem, że to co robi Moli to nie moja stylistka i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Ale jest to płyta, po odsłuchu której człowiekowi aż kotłuje się od pomysłów co o niej napisać. A na dzisiejszej polskiej scenie rapowej ciężko o większą pochwałę.
Ale po kolei. Jak Spadały Gwiazdy przykuwa uwagę już na etapie zerknięcia na tracklistę. Album reprezentanta SBM składa się aż z 18 utworów. Jest to naprawdę bardzo duża liczba, szczególnie jak na debiut. Będąc szczerym, gdy w pierwszym momencie zobaczyłem ilość utworów przekląłem w głowie swoją decyzję o recenzowaniu tej płyty. I tu muszę powiedzieć o pierwszym pozytywnym zaskoczeniu.
Artysta kombinator
Jak Spadały Gwiazdy nie znudziło mnie ani przez moment. Moli pokazuje wszechstronność, jakiej się po nim nie spodziewałem. Znajdziemy tu dobrze wyselekcjonowane bity w naprawdę wielu stylistykach. Lo-fi, synthwave, klasyczne brzmienie, ciężki trap (zahaczający perkusją o drill), klubowe brzmienia czy bit oparty głównie na gitarze akustycznej. Decyzja o pokazaniu się z różnych stron sprawia, że numery się nie zlewają, a płyta pomimo, że trwa prawie godzinę, nie nuży. No i co zaskakuje mnie jeszcze bardziej niż sama wszechstronność: nie mogę powiedzieć, że którejś stylistyce Moli nie podołał. Takie podejście nierzadko okazuje się bronią obusieczną. Chcąc pokazać się z jak najlepszej strony w różnych stylach, łatwo przedobrzyć i zamiast zwartej formy albumu uzyskać drażniący miszmasz znacznie utrudniający odsłuch od pierwszego do ostatniego numeru. I przed tym Moli też się uchronił, głównie za sprawą liryki.
Sztuka opowiadania
Historia, którą opowiada nie jest niczym odkrywczym. Typowe odbicie się od dna i rozliczanie z przeszłością, które urozmaica tak naprawdę jedynie wątek wojska. Ale czy historia musi być nietuzinkowa, żeby być dobra? Oddajmy w tej kwestii głos autorowi:
Od Moliego bije szczerość, opisuje swoje przeżycia w sposób, który przyciąga i świetnie oddaje emocje wokalem. „EM”, „Pąki Białych Róż”, „#perfectlife”, „Jak Spadały Gwiazdy”, „HEY” tworzą spójny obraz jego przeżyć, podczas słuchania których ciężko mi nie było zapałać sympatią do Moliego. Szczególnie warte wyróżnienia ze względu na ciekawe zabiegi stylistyczne są „EM” i „Pąki Białych Róż”. Otwierający album numer kończy zwrotka nagrana, jak autor twierdzi, „na majku za piętnaście złotych” w hołdzie dla początków z rapem. Czuć brudny styl, a podwójne i potrójne rymy ścielą się gęsto. Z kolei „Pąki Białych Róż” są jednym z najciekawszych konstrukcyjnie utworów w polskim rapie. Intro acapella, dialog z lekarzem, outro wyśpiewane chóralnie przez kompanów Moliego z wojska… bez odsłuchu umieszczenie tego wszystkiego w jednym utworze brzmi wręcz abstrakcyjnie. Natomiast efekt jest naprawdę imponujący. I nawet jeśli nierzadko wokal Moliego wchodzi w kłujące mnie w uszy rejestry, a większość utworów utrzymana w nietrafiającej do mnie kompletnie stylistyce, mimo wszystko odczuwam przyjemność z ich odsłuchu. Jednak Jak Spadały Gwiazdy to nie tylko osobiste historie z życia, ale też mniej personalne numery. I te zdecydowanie mniej przypadły mi do gustu.
Odklejając łatkę „kolejnego Bedoesa”
Wiele osób pod utworami Moliego opublikowanymi w ramach akcji SBM Starter publikowało komentarze, że brzmi jak Bedoes. Sporo słuchaczy twierdzi tak do dzisiaj. I choć głównie niesłusznie, to niekiedy faktycznie coś w tym jest. Ale Moli prawdopodobnie nieświadomie zrobił coś, by dość skutecznie, przynajmniej dla mnie, zerwać z siebie tę łatkę. Zaprosił na album Kuqe. Numer „Złe Towarzystwo” jest jednym z najsłabszych numerów na płycie, ale niesie ze sobą ważną prawdę. Jeśli Moli brzmi jak Bedoes, to Kuqe tym Bedoesem po prostu jest. I ten przypadek sprawił, że na kolejnych numerach faktycznie patrzyłem już na gospodarza Jak Spadały Gwiazdy inaczej. Nie chcę się tu rozwodzić nad każdym numerem z osobna, nie na tym ma polegać recenzja. Natomiast do tych, które jakoś zwróciły moją uwagę zaliczę zdecydowanie „Mr Deeds”, niestety negatywnie – dawno nie widziałem tak kuriozalnie przekombinowanego numeru. Dodatkowo „Wrap”, w którym nawijka na klasycznym bicie uwypukliła rzecz, która mnie najbardziej zaskoczyła na Jak Spadały Gwiazdy – Moli naprawdę bardzo dobrze składa rymy.
Moli out of context
Inną sprawą jest jednak co czasem zdarzy mu się zrymować. Bo choć treść albumu, co do zasady, uważam za najmocniejszy jego element, o tyle niektóre wersy wywołały u mnie w najlepszym wypadku salwy śmiechu, w najgorszym – ciarki żenady. No bo jak przejść obojętnie obok:
Lub:
Ewentualnie:
I choć oczywiście rozumiem co autor chciał przekazać, a wersy zostały przeze mnie mniej lub bardziej wyjęte z kontekstu, to nie mogłem nie zwrócić na nie uwagi. I choć nie taka była z pewnością intencja autora, dały mi mnóstwo frajdy.
Triumf odwagi
Gdybym miał po tym albumie bawić się we wróżenie przyszłości nowego reprezentanta SBM, zdecydowanie nie widzę w nim kandydata do wykręcania ogromnych liczb i osiągania sprzedażowego pułapu platyny. Ale nie przeszkodziło mu to w nagraniu jednej z najodważniejszych płyt ostatnich lat wydanych przez SBM. Jedyna moja obawa leży w ewentualnym braku mocnych historii do opowiedzenia na kolejnym albumie przy takim ich natłoku na debiucie. Mocno trzymam kciuki, żeby tak nie było. Bo chociaż Moli poprzez Jak Spadały Gwiazdy nie trafił na dłużej na moje głośniki, to zaskarbił sobie moją sympatię i szacunek.