Zdarzały się u nas recenzje, które skupiały się na tekście, a dobre brzmienie było niemalże dyskwalifikowane przez fakt, że raper zwyczajnie nawijał farmazony tudzież kocopoły.
Ci, którzy mieli do czynienia z moimi ocenami wiedzą, że u mnie bywa na odwrót i pozwalam sobie przymrużyć oko na tekst, nie skupiać się na nim, jeśli po prostu dobrze mi się czegoś słucha lub ujmuje mnie jakiś wokalny smaczek czy dobre flow. Wiedziałem więc, że z Paluchem czeka mnie ciężka przeprawa.
Bo wydawać by się mogło, że z tak utwardzonym w truskulowym przekazie fanbasem ciężko nie robić rapu opartego bardziej na liryce niźli muzyce. Z drugiej zaś strony rozmawiamy o kimś, kto w 2010 wydał imprezowy klasyk w moich stronach, czyli „Nowy Trueschool”, gdzie rapuje, że wyprzedza scenę, chociaż „i tak najważniejsze jest to, o czym nawijasz”. Jak więc by nie patrzeć, czuję się zobligowany do głębszego przyjrzenia się tekstom Palucha. Z przjemnością lub nie.
Ostatnio dość popularne jest zarzucanie raperom rzucania frazesów. Że piszą rzeczy na pozór wyniosłe, ważne i mądre, a tak naprawdę niewnoszące niczego do jakiejkolwiek dyskusji. Tutaj, drodzy czytelnicy, mamy festiwal takich linijek. Już nawet nie przez to, że ktoś o czymś już powiedział przed Paluchem – on sam to wielokrotnie robił. Weźmy sobie za przykład taką zwrotkę:
Wyraźnie widzę co się dzisiaj dzieje z ludźmi
Cały świat wisi w próżni, moda na bycie próżnym
Dziewczyny mają wizję, że będą jak Kardashian
Zmulone tracą życie, na mecie gdzieś po blantach
Ich ziomki wierzą wspólnie, że będą kurwa trap stars
Zmuleni tracą życie, na mecie gdzieś po blantach
Zestawy Rolex’ów z Turcji, bo właśnie wrócił z Antalyi
Podjeby dresiwa Gucci, bo trzeba się czymś pochwalić
Całkiem spójne, nieprawdaż? Realtalkowe wersy, jakieś środki stylistyczne, krytyka społeczeństwa. Zabawniej się robi, kiedy zauważymy, że wersy 3, 4, 5, 6 pochodzą z „Nadciśnienia”, natomiast 7 i 8 już z „Czerwonego Dywanu”, wydanego w 2018 roku. Wisienką na torcie są linie numer 1 oraz 2, które pochodzą z „Lepszego Życia Dilera” z roku 2013. W cytacie mamy kolaż.
Faktem jest, że nie usłyszymy na najnowszym Paluchu prawie niczego, czego sami byśmy się nie domyślili. To dokładnie ten raper, który z chęcią wspomni o tym, że jest prawdziwy, ludzie na blokach są fałszywi, hajs go nie zmienił, a w ogóle to on jest świetny w tym co robi, co też wynika z faktu, że jest w świetnej ekipie. Ale umówmy się – Paluszak wydał 14 albumów. Świat nie rozwija się na tyle szybko, żeby być ulicznym raperem starającym się wnosić jakiś przekaz i nie zapętlić się tematycznie. W ogóle, żeby wydać tyle płyt i nie dostać zarzutu monotonii to trzeba być Łoną albo Biszem conajmniej.
Ciekawe w tym kontekście są linijki z numeru „AWF”, gdzie raper dumnie oświadcza, że „daje świeży owoc i lata na patentach // nie wszystko się tu sprawdza i reklama jest ważna // bo jeśli jest za często, nudzi się każda szama (jedziesz)”. Abstrahując już od tego jak tragicznie według mnie napisane są te wersy, to nie sposób nie uśmiechnąć się słysząc je właśnie od niego.
Co natomiast trzeba oddać Paluchowi – ten facet ma talent do rapowania zwrotek w taki sposób, że nawet nie skupiając się na tekście mamy wrażenie, że słuchamy o czymś ważnym. Mniejsza z tym, że flow na niektórych numerach niezbyt różni się od tego na wcześniej wspominanym „Nowym Trueschoolu”, a Oki w jednej goścince zmienił tempo więcej razy niż gospodarz na całym albumie, a i chyba na trzech ostatnich też. Mniejsza z tym, że technicznie nie ma tu absolutnie nic ciekawego. Z tym, że zwrotki sprawiają wrażenie pisanych już rutynowo, przez co czasem gdzieś powstają stylistyczne bądź merytoryczne potworki albo potknięcia rytmiczne (kiedy usłyszałem „w nocy ŚYrodku” w „Drugim Brzegu” cztery razy przewijałem ten moment, żeby sprawdzić czy się nie przesłyszałem). Najważniejszą, trzymającą go przy życiu cechą rapu Palucha jest właśnie ta charyzma i szczerość, która nie pozwala mi ocenić jego rzeczy na jednoznacznie słabe.
Inna, dość istotna sprawa, to produkcje, za które w większości odpowiadają Julas, @chinoap01, Deemz, Worek , a na kilku podkładach pojawiają się też Kubi, 808bros, drap, Lot808, Rocket i Moody Scrag. To już definitywnie nie jest ten moment, kiedy ktokolwiek związany z BOR wyprzedza w czymś scenę. Kiedyś Paluch wraz z Chrisem Carsonem ochoczo wprowadzali do Polski ciężkie, rozbudowane aranżacyjnie, francuskie trapy. Dzisiaj na jego albumie dostajemy 11 bitów, które równie dobrze mogłyby być odrzutami Michała Graczyka albo CashmoneyAP z 2017 roku. Co to oznacza? Są świetne! Tylko zupełnie nieporywające, nie przykuwające uwagi, najwyżej poprawne, wymagające od rapera nadania im kształtu. Ta sztuka całkiem się udaje, jednak nawet w momentach, gdzie Paluchowi wejdzie bangerowy nastrój, bity są dużo spokojniejsze i bardziej wyważone. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, uznajmy to po prostu za fakt, nie opinię.
Udało się jednak producentom mnie czymś zaskoczyć! Dwa ostatnie utwory zupełnie odbijają od motywu narzuconego całokształtowi. Bit do „Czterech kostek lodu” to pulsujący, oszczędny afrotrap, który wzbogacony o zawodzący delikatnie refren Palucha stanowi naprawdę przyjemny numer. Uszy ze zdumienia fani (i ja) przecierali natomiast słysząc „120 na 80”, gdzie Julas wysmażył… 2step! Świetnie usłyszeć Palucha w trochę luźniejszej, świeższej formule, gdzie daje się ponieść produkcji i pokazuje, że wciąż może czymś zaskoczyć, a kto wie, może i zapowiada radykalniejsze zmiany w swojej muzyce?
W ogóle to końcówka albumu jest niezłośliwie mówiąc najlepsza, bo przed powyższymi niespodziankami dostajemy jeszcze banglające w rytm wypluwanego po dwie sylabki refrenu i całkiem udanych tripletów „Części zamienne” oraz poprzedzane skitem kolegi Palucha brzmiącego jak Lotek, ironiczne „Normalnie nie”. Ten ostatni numer to w ogóle jest zaprzeczenie wszystkich moich zarzutów względem monotonii, bo Paluch raczy nas storytellingami i uwierzcie mi albo nie, ale przy odsłuchu drugiej zwrotki otwarcie zaśmiałem się z absurdu, oczywiście z pełnym propsem i zrozumieniem konceptu.
Jeszcze o refrenach słów kilka i kończymy. Każdy jeden z hooków został wykonany przez Palucha, raz jest tylko wspierany drugim wokalem przez Gedza. I również tutaj nie mamy żadnego olśnienia. Wydaje mi się, że każdy z tych trapowych refrenów, polegających na dukaniu wersu w takt 4/4 i przeciągnięciu na jednym dźwięku dwóch sylab w którymś miejscu już dawno słyszeliśmy. Jakieś ładnie zaśpiewane linie melodyczne z „Małych ludzi”, „Drugiego brzegu” czy „Nie ma życia” wpadają w ucho, nie jest to jednak wpadanie w ucho „Gdybyś Kiedyś”.
Wiecie, spodziewałem się, że ten album mi się dużo mniej spodoba. Będę szczery, że tytuł recenzji wymyśliłem przed jej napisaniem i pierwotnie nie było w nim pytajnika. Teraz muszę jednak przyznać, że o ile wiele rzeczy jest odtwórcze do bólu, o tyle mi, jako nieczęstemu słuchaczowi Palucha całkiem przyjemnie się tego słuchało. Niemniej, wszystkie wady, które wskazałem są faktycznymi wadami i to już tylko Wasza sprawa, czy są dla Was na tyle rażące, by nie dać szansy „Nadciśnieniu”. Jeśli nie znacie się zupełnie z twóczością rapera z Poznania, to raczej odsyłam do albumu „OKO”, jeśli jesteście fanami, to po tej płycie też nimi najpewniej będziecie, bo przecież nic się tu w zasadzie nie zmieniło.