fbpx

Jakie sosiwo wariacie? – recenzja „Sauce” Deemza

2017 rok – rozpoczyna się proces likwidacji gimnazjów, Kendrick Lamar wydaje DAMN, a Otsochodzi przyprawia trueschoolowców o zawał serca. W październiku tego samego roku, premierę ma pierwszy singiel z producenckiej płyty Deemza – „Eldorado”. W przeciągu 4 lat, utwór ten wyświetlono ponad 103 mln. razy na samym YouTubie, a Deemz po opublikowaniu wielu tracków, rozpoczęciu współpracy z polskim oddziałem Def Jam Recordings oraz ukończeniu liceum przez Matę, właśnie wydał swój debiutancki, solowy album.

Dokładnie 24 września, premierę miała długo oczekiwana płyta Deemza – Sauce. 30 tracków, 3 remixy, single o wątpliwej jakości, niektóre z nich opublikowane nawet kilka lat przed ukazaniem się krążka. Szczerze? Szanse na to, że ten projekt może się udać, były bardzo nikłe. A jak wyszło? Cholera, całkiem nieźle.  

Siła gospodarza siłą gości

Z płytami producenckimi wiąże się pewien paradoks, gdyż to właśnie featuringi w dużej mierze świadczą o jej jakości. Nie oszukujmy się, nawet jeśli produkcyjnie płyta stoi na wysokim poziomie, ale jednocześnie obfituje w teksty co najmniej żenujące, bądź sam artysta udzielający się na niej wokalnie, jest najprościej rzecz ujmując ł a c z y s k i e m, to nie zyska ona na repeat value.

Taka sama sytuacja dotyczy właśnie LP Deemza. Sam autor prezentuje się z naprawdę dobrej strony. Jedynym czego w bitach reprezentanta Def Jamu mi brakuje to… czegoś nowego. Możesz być uznawany za przedstawiciela ścisłej topki swojego kraju w danej dziedzinie. Możesz mieć, ostatnio niezwykle pożądany, milion słuchaczy miesięcznie na Spotify, ale przy tym warto by od czasu do czasu zaskoczyć odbiorcę. Pokazać mu coś czego nie słyszał, a przynajmniej nie od ciebie. I tutaj płynnie przejdziemy do gości, ponieważ to samo, ba, to przede wszystkim tyczy się ich.

fot. Luke Jaszcz (ig: @lukejaszcz)

Każda z zaproszonych przez autora na album osób, z małymi wyjątkami, zaprezentowała się co najmniej poprawnie. Gościnne zwrotki są bowiem bardzo generyczne. Beteo brzmi jak Beteo, White jak White, a Trill Pem na pewno nie jak Young Thug. Osobiście miałem nadzieje, że solowa płyta producenta Klubu 27 będzie stanowić niezwykłą okazję do poeksperymentowania z formą, flow, tekstami, dosłownie czymkolwiek szczególnie, że osoby udzielające się na featuringach dysponują całkiem pokaźnym wachlarzem umiejętności. Z jednej strony – ogromny zawód, a z drugiej, czego mogłem się spodziewać po płycie, na której to „nietypowe połączenia” ograniczają się jedynie do zaśpiewania refrenu przez osobę spoza środowiska rapowego?

Oczywiście, mam tutaj na myśli utworu takie jak „Kruki”, „Ślub”, „Poprawka” oraz „Zaopiekuj się”. Zresztą, ten ostatni charakteryzuje niezwykle łatwo zmarnowany  potencjał. Niezbyt skomplikowany, ale jakże urozmaicający utwór koncept, nawiązujący do piosenki „Zaopiekuj się mną” zespołu Rezerwat, sprawdza się idealnie. Piotr Rogucki jest chyba najlepiej prezentującym się, stricte wokalistą na całej płycie, lecz sam numer jest zwyczajnie za krótki. Tak, na tak długiej płycie, największą wadą jednego z najlepszych tracków na niej się znajdujących jest jego skromny czas trwania. Po zaledwie jednej zwrotce oraz refrenie, melodia nagle się urywa, a my przechodzimy do następnej piosenki.

Jak już wspominałem, wśród jakże powszechnych, generycznych zwrotek, znajdują się również wyjątki. Pierwszego z nich nie musimy daleko szukać, bowiem jednym z najbardziej wyróżniających numerów na Saucie jest „Jungle Attack” Miłego ATZ wraz z wspierającym go FOLKPRO. Jest on dokładnie tym na co wskazuje tytuł. Drugiego numeru w takim klimacie na albumie już nie znajdziemy. Co także zasługuje na uznanie? Z pewnością „Video” TUZZY Globale oraz Natalii Szroeder, czyli chyba najciekawszy lirycznie numer z całego krążka. Propsy należą się również Fukajowi. Nie byłoby to wyolbrzymieniem, gdybym jego zwrotkę na „Rose” nazwał „życiówką” młodego rapera.

Gdzieś to już słyszałem mixtape

Podsumowując wszystkie moje pochwały, jak i całą krytykę skierowaną ku debiutowi Deemza, otrzymalibyśmy zapewne nic konkretnego. Moje argumenty są często powierzchowne, mało konkretne, niezbyt pogłębione. Prawdopodobnie gdybym każdą z jego wad przełożył na dowolny, inny album, to nawet nie zwróciłbym na nie uwagi, ale Sauce to nie jest zwykły album. Sauce to prawie półtora godzinne wydawnictwo, o którego premierze mówiono od lat czterech. Wydanie tak obszernej płyty to chyba najgorsze, co Deemz mógł zrobić swojemu debiutowi. Z powodu pozornie tak nieistotnego czynnika, wszystko co złe na owym krążku, zostało znacznie bardziej uwydatnione, a wszystko co dobre niemalże odchodzi w zapomnienie.

Po wielokrotnym odsłuchu płyty doszedłem do jednego wniosku (UWAGA: statement) – Sauce brzmi jak losowo odtworzona playlista z największymi hitami polskiego rapu w latach 2018-2021.  Przez największe hity mam na myśli te najpopularniejsze, niekoniecznie najlepsze utwory. W końcu utrzymanie uwagi słuchacza przez tak długi czas wydaje się zadaniem piekielnie trudnym. Producent stara się jak najlepiej sprostać temu zadaniu i chwała mu za to, lecz przez to krążek traci na spójności. Jest smutno, potem banger. Jest Gombao, GM2L, a potem Michał Wiśniewski. W zasadzie, to taka różnorodność naprawdę mnie cieszy, ale gdyby tak poświęcić dosłownie chwilę więcej, aby zapobiec sytuacji, w której melancholijny Kuqe dzieli się ze słuchaczami odczuwanym bólem, by potem na całkiem skocznym bicie, dowiedzieli się oni, że Qry każe „wypierdalać tępym dziwkom”.

Wracając, czy Deemzowi udało się wbić odbiorcę w fotel? To zależy. Jeżeli przez ostatnie minimum 3 lata, wasza styczność z rapem ograniczała się jedynie do corocznego sprawdzania płyt Filipa Szcześniaka, to zapewne nie, ale proszę się tym nie przejmować, bo to zły przykład. Mam na myśli to, że całą wartość muzyczną omawianego wydawnictwa, oddaje tytuł „Gdzieś już to słyszałem mixtape”. Broń Boże, pod tym względem nie ma to żadnego związku z projektem Sariusa, po prostu czuję jakbym prawie każdą nawijkę, produkcję, wers już „gdzieś słyszał”. Fakt ten może działać zarówno na korzyść płyty jak i jej zaszkodzić. Zależy to, od tego, czy zupełnie jak jeden z bohaterów „Rejsu” Marka Piwowskiego, podobają nam się takie melodie, które już słyszeliśmy. Mnie się podobają, chociaż wolę takie, z którymi styczności jeszcze nie miałem. Przede wszystkim to co już znam, preferuję dawkować w mniejszych ilościach.

Okładka albumu

Na przykładzie tego krążka możemy wyciągnąć pewien istotny wniosek. Mianowicie to selekcja okazała prawdziwą sztuką. Oczywiście, można robić długie płyty, ale po co?

To kolejna płyta i jej kolejna recenzja

Tak, płyta jest według mnie całkiem niezła. Nie określiłbym jej jako dobrej ani bardzo dobrej, ale też nie jako słabej lub tragicznej. To poprawna, całkiem przyjemna, przy okazji znacznie spóźniona, generyczna płyta. I taka sama jest ta recenzja – do bólu poprawna, pisana jak od linijki, spóźniona, a w dodatku powierzchowna i z clickbaitowym tytułem, który nie ma absolutnie żadnego związku z jej treścią. A jednak, z jakiegoś powodu ją czytacie.

Zeen is a next generation WordPress theme. It’s powerful, beautifully designed and comes with everything you need to engage your visitors and increase conversions.