fbpx

Generyczny trap, ale taki, który można zapętlać cały czas. Recenzja Białas i White „Diamentowy Las”

Zawsze myśląc o tym, jacy artyści mogliby stworzyć wspólny projekt, nasuwało mi się połączenie Białasa z Bedoesem. Wyobrażenie to wynikało zapewne z takiej ojcowsko-synowskiej relacji obojga i tego jak wiele wspólnego mają ze sobą obaj raperzy. Ta myśl rozwiała się gdy oficjalnie ogłoszono, że w miejscu Borysa pojawił się Młody White. Nie było to dla mnie jakiś dużym szokiem i też nie chciałem skreślać takiego połączenia na starcie. Nie chciałem tego robić tylko dlatego, że wszystkie wspólne utwory, które wcześniej stworzyła ta dwójka były mi bardzo bliskie. Pomimo sympatii zakładałem jednak, że dłuższy materiał będzie czymś co mnie po prostu zmęczy, a sama płyta okaże się jedynie generycznym trapem oprawionym w trochę gitarowych brzmień aby zarówno Białas, jak i nasz Rockstar, mieli po równo swoje pięć minut. I tak z jednej strony dostałem to czego się spodziewałem, a z drugiej zostałem zaskoczony jak łatwo ten album kupuje słuchacza i brzmi bardzo dobrze. 

Zacznijmy od samego początku. Mija blisko rok od momentu gdy zarówno Białas jak i White wydali swoje solowe albumy. Po drodze mieliśmy jeszcze Hotel Mafija, ale jego nie bierzemy tutaj pod uwagę. W wielu dyskusjach ze strony słuchaczy widać było, że oczekują na następny projekt po dość dobrze przyjętym i udanym H8M5. Artysta jednak milczał. W przypadku White’a historia wygląda dosyć podobnie. W zeszłym roku otrzymaliśmy bardzo udaną kontynuację debiutanckiego krążka Rockstar, gdzie nasza Młoda Gwiazda wróciła do swojego najlepszego wydania i brzmienia. Ten wakacyjny projekt z paroma bardziej poważnymi numerami był strzałem w dziesiątkę o czym, tak jak w przypadku Białasa, dali znać fani. Dziś jesteśmy świeżo po premierze krążka, którego chyba nie spodziewałby się w najbliższym czasie nikt. Nie chodzi tutaj o kwestie, że ta dwójka nie mogłaby tego razem stworzyć. Chodzi o fakt, że to taki „tajemniczy” projekt, w normalnych okolicznościach SBM pompowałoby jego promocję ile wlezie. A tu zaskoczenie i wrzucenie całego materiału z dnia na dzień na serwisy streamingowe. I teraz z jednej strony mamy rapera, którego domeną są (afro)trapowe podkłady a z drugiej artystę, który najlepiej brzmi w nieco mocniejszych, gitarowych bitach. Przy wcześniejszych współpracach ta dwójka udowodniła, że razem potrafią stworzyć solidny numer, jednak zawsze przeważało tam brzmienie charakterystyczne dla jednej albo drugiej strony. W przypadku Diamentowego Lasu trzeba było znaleźć złoty środek, aby ten duet po pierwsze brzmiał ze sobą dobrze i po drugie – by nie pojawiła się dominacja lub monotonia.

Złotym środkiem dla tego albumu jest jego spontaniczność, o której pisali raperzy przed premierą. Poinformowali oni, że cały krążek powstał kompletnie przypadkowo, gdy złapali się na nagranie jednego numeru a wyszło ich znacznie więcej. Nie ma tu żadnej większej filozofii, nie jest to projekt, który ma zmieniać nasze życia czy spojrzenie na świat. Słychać, że całość jest nagrana przy dobrej zabawie. Pomimo generycznego trapu, który jest podkładem w każdym z utworów, całość nie jest monotonna – powiedziałbym nawet, że to chyba ostatnie określenie jakiego można tutaj użyć. Zanim jednak spojrzymy na samych artystów i ich połączenie, to chciałbym skupić się na koncepcji Diamentowego Lasu. Tak, ten album ma koncepcję, może niezbyt złożoną i głęboką, ale ma. Po tytułach i brzmieniu utworów całość jest ułożona w taki sposób, że zaczynamy od wiosennego klimatu, a kończymy na zimowym – mamy więc tutaj cztery pory roku. Nie wspominałbym o tym gdyby nie fakt jak ułożone i tematyczne są utwory względem każdego z okresów w roku. Znajdziemy tutaj trochę letnich klimatów, ale przejdziemy też do nieco głębszych, może nawet trochę dających do myślenia czy „mrocznych tematów”. Te elementy sprawiają też, że nie ma powtarzalności, na którą często zdarza mi się narzekać przy wielu artystach. 

Spójrzmy więc na dwójkę głównych bohaterów z Diamentowego Lasu. Białas nie schodzi z pewnego poziomu i do tego chyba już przywykł nawet słuchacz, który jego fanem nie jest. Charyzmy, dobrze złożonych linijek i paru punchy nie zabrakło i na tym albumie. Niemniej jednak nie ma tutaj Białasa jakiego słyszeliśmy na poprzedniej płycie czy nawet jeszcze na Hyperze. Po prostu o wiele mniej tu głębokich i osobistych tekstów bo, przeważa jednak Bizzy z braggą. Oczywiście paru tekstów o przeszłości i dawnych „kolegach” nie zabrakło, no ale to już standard. W przypadku White’a jestem bardziej zaskoczony, bo brzmi charyzmatycznie i płynnie na czysto trapowych podkładach, czego obawiałem się w porównaniu chociażby do Młodego Księcia. Jednak największą zaletą Łajciora jest dla mnie to, jak błyszczy przy Białasie. To porównanie jest dosłowne, bo odnoszę wrażenie, że w momencie gdy mamy młodego artystę, który musi na całym projekcie zmierzyć się z drugim raperem, mającym już wypracowaną pozycję i lata doświadczenia, to nagle rozwija swoje skrzydła. Porównałbym to do zachodniej sceny i tego jak Lil Baby lśni przy Lil Durku gdy wchodzą we współpracę – może to przesadne, ale jednak doskonale obrazuje połączenie White’a z Białasem. Chemia między tą dwójką też jest bardzo dobrze słyszalna, nawet proste podbicia czy adliby robione na przemian pokazują jak zgrali się na tej płycie i jaką zabawę mieli przy jej tworzeniu. Brakuje mi jednak paru elementów charakterystycznych dla obojga. W przypadku Młodego Księcia chciałbym chwilami usłyszeć to jego krzyczenie czy jakiś bardziej gitarowy podkład. Natomiast u Białasa znów brakuje mi chwilami takiej ostrzejszej i bardziej złożonej liryki, bo tutaj bliżej mu do formy jaką prezentował na obu częściach In Hajs We Trust – jest po prostu prosto, na poziomie i dobrze, ale gdzieś te bardziej przemyślane wersy zaginęły.

Do tego albumu trzeba podejść na minimum trzy odsłuchy. Sam po sobie przekonałem się, że z każdym kolejnym odbiera się go coraz lepiej. Przy pierwszym miałem kompletnie inne uczucia i spostrzeżenia od tych, jakie tutaj zawarłem. Traktowałem Diamentowy Las jako nudną, generycznie trapową płytę. Teraz traktuje ją jako dobrze zrobioną, generycznie trapową płytę. Jest to przede wszystkim materiał nagrany spontanicznie i trzeba mieć to na uwadze. Pomimo jakiejś koncepcji, nie ma tutaj głębszych przemyśleń czy utworów. Są to po prostu White i Białas w swoim najlepszym wydaniu, którzy przypadkowo stworzyli luźną i zarazem dobrą płytę na czysto trapowch bitach.  

Zeen is a next generation WordPress theme. It’s powerful, beautifully designed and comes with everything you need to engage your visitors and increase conversions.