Były piłkarz Lazio Rzym raczył nas wydawnictwem pod tytułem FIT, ale to raczej nie jest poziom podopiecznych młodszego z braci Inzaghi.
Tymek na samym wejściu sprawiał wrażenie, jakoby „Klubowe”, będące niezbyt zgrabnym przekroczeniem granicy inspiracji Fedukiem, to tylko jednorazowy skok na mainstream, by potem wrócić do korzeni (Sono), albo pójść o krok dalej (w tym miejscu powinien być ten krążek). Niech nie zmyli was jednak wyświechtany opis płyty, jakoby FIT miałoby być czymś więcej, projektem ambitnym czy nietuzinkowym. Gość, który znalazł się na mojej liście TOP 5 najlepszych rapowych płyt 2018 roku stał się postacią wręcz karykaturalną, która jako ofiara własnego sukcesu, teraz próbuje go nieudolnie sprzedać.
Ale zacznijmy od odczuć pozytywnych, bo dostaliśmy to, czego się w zasadzie spodziewaliśmy – produkcji na topowym, europejskim poziomie. Muzycznie to po prostu jakość, praktycznie nie da się do niczego przyczepić i mimo niezbyt kolorowej przeszłości Michała Graczyka, tutaj zasługuje on na niemałe uznanie. Te podkłady mogą śmiało robić za symbol rapowego modernizmu, bo brzmienie jest wypolerowane praktycznie do perfekcji. Tymek z kolei przyzwyczaił nas od dawna do świetnych zabiegów wokalnych i na FIT nie jest inaczej. Możemy tu uświadczyć pełno ekspresyjnych przeciągnięć, chwytliwych melodii, różnorakich zmian flow czy świetnie śpiewanych, wpadających w ucho refrenów. Czuć tu konkretny warsztat i talent. W zasadzie na tym kończą się pozytywy.
Przechodząc do tych gorszych odczuć, parę dni temu na Sajko jeden z userów zadał pytanie – „Co was irytuje w polskim rapie?”. Padało multum przykładów, jedne mniej trafne, drugie bardziej. Ja podczas odsłuchu tego krążka, mogłem tylko siedzieć i odhaczać – check, check, check, check. Po prostu.
Album zaczyna się od Rainmana, w którym Tymek otwarcie nie boi się mówić o tym, że stał się karykaturą rapera, którym gardził na początku swojej kariery, zaczynając 2 lata temu od “narkotyki pasją tylko dla słabych artystów”, kończąc teraz na “kurwo, daj na luz / wypij, posyp trochę kody / błędy, prochy długich nocy”.
Idąc dalej, jest tu prawie wszystko, począwszy od niezbyt zgrabnego recyklingu wersów, gdzie można usłyszeć na dwóch kawałkach o tym, że “łapię ją za dupę, włosy“ i “moja ręka, mmm / ląduje na jej pośladkach” czy o tym że ma rozładowany telefon, na przykładzie “jedziemy jednym wózkiem, pada mi bateria” i “w telefonie tylko jedna kreska / bez skojarzeń, pada mi bateria”, kończąc na maskowaniu skilla niezbyt górnolotnymi porównaniami (np. refren do “Radość”). W sumie to można wymieniać te tematy hasłowo – wszędzie przejawia się materializm, płytki egocentryzm, (udana już) pogoń za mitycznym cashem, “ona”, że kiedyś nie było tak kolorowo, rap o rapie, rap o karierze i tak dalej. W ogóle, to ciężko nie odnieść wrażenia, że co któreś słowo jest losowe, a kreacja pseudo emocjonalnego “rozdarcia” na tym albumie bardziej budzi politowanie oraz szczere współczucie, niżeli imponuje i robi efekt “wow”.
Nawet te najjaśniejsze momenty, takie jak “JestemTymek”, “Kłapią Gębą“, “Wokół Cieni“, “Anioły i Demony“ czy “Nieśmiertelność“ nie są wolne od ciarek żenady. Na niesamowicie bangerowym “Kłapią gębą”, który zapowiadał się naprawdę świetnie, Tymek wierzy w to, że jego kawałki wymagają jakiś niesamowitych pokładów głębi by je zrozumieć. Ba! On jeszcze próbuje nas do tego przekonać! “Nie wyczuwasz głębi, między wierszami potęgi”. I tak się zastanawiam, jakiej to “potęgi”? Arsenał jest pokaźny, więc poważnie zastanawiam się, czy chodzi o niesamowicie romantyczne “ty kurwo jebana, co ja bym bez ciebie zrobił / chyba zachlał się na śmierć” czy może wybitnie grafomańskie “wolny jak ptak skaczę wysoko w dal / tu se pośpiewam coś, tu narysuje kwiat”? A może jest coś jeszcze? Tego nie wie nikt, bo wydaje mi się, że poza mną i może czterema innymi osobami, nikt za bardzo się w te lyricsy nie wsłuchiwał. Może to i dobrze.
Tracków jest osiemnaście, co ostatecznie sprawia, że z każdym następnym staje się coraz bardziej nierówna, po ósmym czy jedenastym wałku przestaje jakkolwiek zaskakiwać. Są kawałki, których równie dobrze mogłoby nie być i nikt by nie zauważył znaczącej różnicy. Trudno nie odnieść wrażenia, że to, brzydko mówiąc, bezwartościowy pop rap nagrany pod presją wykorzystania hype’u, który próbuje pozować na coś więcej, licząc że słuchacz się nie skapnie i uwierzy w te brednie. Nic nie wyniosłem z tej płyty. Tymek korzysta z życia, prowadzi highlife, ale absolutnie nic z tego nie wynika, a on sam nie ma nic ciekawego do powiedzenia. “Kiedyś było chujowo, a teraz jest zajebiście” (“94”), a poza tym to “jebać hejterów i tych co nie wierzyli” (“Pesto”), no i klasyczne “”chuj mnie obchodzi co o mnie pierdolisz / nie było Cię wtedy, gdy palił się grunt”.
O ironio.
Featy zasługują na osobny akapit, bo jest ich aż 18 (tytułowy FIT, co za metafora). Na płycie pojawili się kolejno Tede, Trill Pem, Nabo Nassib Fonabo, FLEXLIKEKEV, Qry, Oki, Wac Toja, Kizo, Stamir, Holak, Big Scythe, Deys, PlanBe, Bonson, Szpaku, Skip, Ecnavelo i Dryja. Pomijając sepleniącego Skipa, Kizo który rzucił zwrotkę o wiadomo czym, czy FLEXLIKEKEV, który nawija takie rzeczy, jak piorunujące “I’mma striker, bitch; Lewandowski”, jest całkiem znośnie. Nie ukrywam jednak, że niektórzy próbują dogonić Tymka w konkursie na dukanie rymowanek o dukaniu rymowanek. Najjaśniejszymi punktami są głównie Qry na “Kłapią gębą” i Oki na “Wokół cieni” – ta dwójka zapewniła trackom zarówno potrzebną energię, jak i repeat value. Od Deysa nie oczekiwałem w zasadzie nic i pozytywnie się zaskoczyłem. Bonson zawiódł. Zamiast recyklingu wersów, zapodał nam recykling flow i ostatecznie otrzymaliśmy zwrotkę taką samą jak ta z pierwszego singla nowej płyty, który zwie się “Najlepsze rzeczy” (1:11). Trochę przypałowa akcja, jak na gościa który pół dekady temu z dumą krzyczał “technicznie kurwa TOP 3 w Polsce”. A jako iż Bonsona uwielbiam i szanuję, przywołam wers z tego tracku – “klepanie po plecach to nie my”.
Ostatecznie, FIT to dopasowanie, ale do aktualnych trendów. FIT to dążenie do celu, jakim jest sprzedaż i pieniądze. To płyta komercyjna, praktycznie bezwartościowa lirycznie.
“Kompromituje się na waszych oczach” ~ Tymek – Pesto, 2020.