fbpx

Dżinsy, wino, cappuccino — Recenzujemy „Cafe Mari” od Marie.

W okołorapie pojawia się i znika bardzo wiele pięknych głosów, utalentowanych wokalistek, niesamowitych muzyków oraz zwykłych beztalenć, na które szkoda marnować miejsca na portalu, ale trzymamy za nie kciuki. Do tej ostatniej grupy na pewno nie należy Marie, która podzieliła się z nami ostatnio albumem oraz zbiorem opowiadań Cafe Mari.

Sklasyfikujmy o czym mówimy, bo termin „okołorap” pojawił się we wstępie tylko ze względu na przeszłość naszej bohaterki (googluj YUJOL). Cafe Mari to EPka, której najchętniej przypiąłbym łatkę indie popu, łamanego na pop normalny, ale musimy pamiętać, że jesteśmy na Sajko, a tutaj się ledwie umie odróżnić drill od afrotrapu. To tyle teorii.

O Marie - Marie

W praktyce mamy pięć numerów wyprodukowanych przez Producenta Adama. Gość ten pod pseudonimem Adam L współpracował parę lat temu z Guovą oraz szerokopojętym MaxFlo. Tym razem serwuje nam wszechobecną gitarę, raz to akustyczną, raz elektryczną oraz przeszkadzajki i okazjonalne bongosy jako perkusję. Zdarza też się mu użyć mniej lub bardziej odważnej elektroniki. W większości przypadków produkcje są proste jak budowa cepa, instrumenty jesteśmy w stanie wychwycić i zidentyfikować gołym uchem. Gdybyśmy się spytali kogoś zaangażowanego w ten projekt, ten pewnie odpowiedziałby, że taki był plan.

I ja bym się zgodził, bo niczego więcej tym utworom nie trzeba. Produkcje nie wychodzą na pierwszy plan, doskonale wiedzą, gdzie ich miejsce, stanowią jedynie tło dla wokalistki. Czasem mniej znaczy więcej, i tak jest w kwestii muzyki na Cafe Mari. Komponuje się to świetnie. Powyższe zdania odnoszą się jednak tylko do czterech pozycji z tracklisty, bo wyjątkiem od spokojnych, stonowanych i „ładnych”, z pełną świadomością banalności tego słowa, utworów jest „Zero Calorie Cookie”. Tutaj Producent Adam postanowił trochę ożywić towarzystwo i zarzucił bogatszy aranżacyjnie podkład, z energicznym refrenem, którego perkusja przywodzi na myśl drum’n’bass. Co prawda brakuje mi tam jakiegoś bridge’a, bo zwrotki kończą się bardzo niespodziewanie, ale o tym numerze to ja będę pisał pewnie przez pół recenzji, więc sobie odpuszczę.

Przejdźmy jednak bliżej sedna, bo to inna ksywka jest zapisana wielkimi literami na okładce albumu. Marie nie bawi się już w lo-fi podśpiewywanki. Umie wykrzesać z siebie wpadające w ucho melodie, wykorzystujące w pełni swój wysoki rejestr głosu. Ochoczo operuje chórkami i harmoniami, a co jedne to ładniejsze. Od strony wokalnej ciężko mi się do czegokolwiek przyczepić. Mamy do czynienia z wokalistką, która w stu procentach wie, co robi.

Tym, czym stoi obecna twórczość Marie jest słodycz. Jej delikatna, cukierkowa barwa głosu wspierana przez uroczo szczere, a momentami wulgarne teksty, to mieszanka, po której najgroźniejsi dresiarze chcieliby wypić latte ze smakowym syropem i opatulić się kocykiem. Niektórzy pewnie mogliby nawet zapłakać wsłuchując się w nostalgiczny refren „Dżinsów”. Prawdziwym apogeum różowego vibe’u jest główny singiel — szalone „Zero Calorie Cookie”. Słucham go kilka razy w tygodniu od premiery, a nadal nie wiem czy mnie on żenuje czy jednak urzeka. Ostatecznie jednak balans zostaje zachowany. Eska już powoli ogłasza Marie nową gwiazdą polskiego popu po tym utworze, więc chyba jednak urzeka.

Nie przesadzę, jeśli powiem, że Cafe Mari słucha mi się tak dobrze, jak Królowej Dram przy pierwszych odsłuchach. Coraz większe grono fanów porównuje autorki tych albumów, sugerując, że Marie może być podobnie wielkim odkryciem polskiego popu, jakim była sanah w ubiegłym roku. Szczerze? Nie zdziwię się. Julita przyciąga uwagę swoją słodyczą i oryginalnym, odważnym podejściem do tematów w najgłośniejszych singlach. Nie sprawia jej też problemu zanucić trochę smutniejszą, poważniejszą piosenkę, by zaatakować serca słuchaczy z trochę innej strony.

Podobnie jak w przypadku Królowej Dram, wydawać by się mogło, że pomimo różnic w aranżu i brzmieniu kolejnych pozycji, każdy numer jest w zasadzie o tym samym. Kiedy zdejmiemy różowe okulary, okazuje się, że dostaliśmy pięć niezbyt dobrze korespondujących ze sobą lovesongów. I na to znalazło się rozwiązanie. Do fizycznego wydania płyty dołączane były Zapiski z Cafe Mari, czyli kilkustronicowe opowiadania, subtelnie zarysowujące postaci, z perspektywy których śpiewa wokalistka.. Zupełnie inaczej liryczną stronę utworów odbieramy, kiedy zapoznamy się z prozą podpisanej. Tym samym nawet pozornie błache i niezbyt wyszukane wersy nabierają zupełnie nowego sensu. Historie pokazują, że tak naprawdę mamy do czynienia z koncept-albumem, a tytułowa Cafe Mari nie jest przypadkowa. Co najmniej ciekawe, a nawet i zaskakujące.

Marie z utworem "Dżinsy" na scenie Dzień Dobry TVN. Kim jest Julita Kusy? |  Dzień Dobry TVN
Co prawda Podsiadło zaczynał w programie puszczanym wieczorem, ale stacja się zgadza.

Nie widzę właściwie żadnych przeciwskazań, by Marie już ostatecznie wydostała się z muzycznego podziemia, na poważnie atakując listy. Występ w DDTVN, obecność na częstotliwościach Eski oraz playlistach Spotify też wydają się być przychylne. Nie zostaje nam nic, tylko trzymać kciuki i czekać na kolejne ruchy artystki. I oczywiście możecie też poświęcić piętnaście minut życia na zapoznanie się z jej najnowszym materiałem.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zeen is a next generation WordPress theme. It’s powerful, beautifully designed and comes with everything you need to engage your visitors and increase conversions.