fbpx

Czy przyjaciele mają na co czekać? Recenzja nowej płyty Przyłuca

Przyłu zawsze powodował u mnie problem związany z odczuwaniem jakiejkolwiek relacji z jego twórczością. Dlatego do najnowszej płyty podszedłem równie nijako, jak do JUNIPERA, zupełnie nie spodziewając się większego zachwytu czy zawodu podczas odsłuchu. Muszę przyznać, że Przyłucowi się udało, co jednak nie oznacza, że Przyjaciele Czekają W Domu to zła płyta. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie.

Tam dom twój, gdzie przyjaciele twoi

Parafraza cytatu Johna Greena nie jest przypadkowa. Przyłu podobnie jak bohaterka „Gwiazd naszych wina”, Hazel, poszukuje szczęścia i spokoju, i to pomimo przeciwności losu. Ale jeszcze za wcześnie na rozwodzenie się nad treścią, zagalopowałem się z tym literackim porównaniem. Przyjaciele Czekają W Domu rozpoczynają się świetnym intrem, w którym Przyłu rozprawia się z przeszłością, wyrzuca z siebie to, co go obecnie trapi i przygotowuje na wycieczkę po albumie. Po cichu liczyłem, że klimat oparty na mocnej stopie i ciekawej zabawie flow zostanie ze mną na dłużej podczas odsłuchu, ale nadzieja wyparowała równie szybko jak kostka lodu na asfalcie w Nairobi.

Nienajlepszą rekomendacją będzie fakt, że już zapominam, o czym była płyta i jak brzmiała. Druga strona monety odkrywa jednak solidne umiejętności rapowe Przyłuca. Ani awers, ani rewers nie są jednak zobowiązane do upadku na swoją stronę, tak więc niechaj moneta spadnie na krawędź i tak pozostanie. Wybaczcie za tę pogmatwaną metaforykę. Faktycznie szybko zapomniałem o Przyjaciołach, co jest spowodowane lekką monotonią wynikającą z klimatu płyty. Słodko-gorzkie opowieści podlane gniewem to coś, co znudziło mnie po połowie płyty, ale… Tu trzeba postawić wielkie „ale”.

fot. instagram.com/przyludziach

Love-hate relationship

Przyznam szczerze, że to po prostu nie mój klimat. Przyłu umie rapować, umie to robić ekspresyjnie (utwór z Miszelem), a przy tym potrafi utrzymać uwagę. Problemem jest to, że trafi on do fanów i słuchaczy, którzy oczekują właśnie takiego rapu. Tak jak do wcześniejszych projektów zawodnika QueQuality podchodziłem z dużym zapasem cierpliwości i zrozumienia, tak i tutaj rozumiem, że to po prostu nie moje klimaty. Na pewno album może się podobać, samo intro było przeze mnie bardzo często zapętlane, a kawałek z kapitalnym wokalem Ani Szlagowskiej wyciska mnóstwo emocji z treści i ponurego klimatu. Drogi słuchaczu, słuchaczko. Jeśli wcześniej lubiłaś Przyłuca, nowy też ci się spodoba. Bo nie ma tu niczego, do czego bym się przyczepił. Jeśli spodziewasz się garści osobistych opowieści podlanych niezbyt wesołymi wersami, również powinno ci się spodobać.

Produkcyjnie jest bardzo przyzwoicie. Bity są wręcz idealnie skrojone pod Przyłuca i widać, że najlepiej odnajduje się na nieco wolniejszym BPM’ie, z nie tak wyraźnymi instrumentami w tle. Za produkcję odpowiadają m.in. Pedro czy Gibbs i to właśnie na produkcjach tego pierwszego Przyłu odnajduje się najlepiej. Wszystkiego dopełnia ciekawa zabawa flow rapera i przede wszystkim bardzo dobra kontrola wokalu. Wchodzenie na niskie tony, to coś co Przyłucowi bardzo dobrze wychodzi i potrafi tym operować.

Odyseja

Podsumowując, bez zaskoczeń, ale — co najważniejsze — bez zawodu. Przyłu zaserwował nam solidną dawkę historii, która w połączeniu z dobrymi umiejętnościami rapowania stawia tę płytę na podium tegorocznych wydawnictw QueQuality. Album, który na pewno będzie bardzo przyjemnym doświadczeniem dla fanów Przyłuca i miłym zaskoczeniem dla fanów nieco smutniejszego rapu.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zeen is a next generation WordPress theme. It’s powerful, beautifully designed and comes with everything you need to engage your visitors and increase conversions.