Gościem naszej (znaczy kolegów z redakcji) ostatniej poniedziałkowej audycji w newonce.radio był zespół tańca i śpiewu piosenki trapowej Hodak x 2K. Fortunny zbieg okoliczności sprawił, że Roszyk, Bryk i Malczewski mieli okazję ugościć ich akurat w dniu wydania przez raperującą połowę duetu kolejnego albumu, już z innym producentem.
Wzbogacony o informacje, jakie skwapliwie zbierałem w trakcie trwania wywiadu zasiadam do przedstawienia Wam czym jest nowy projekt Hodaka w kolaboracji z Miroffem.
zapach zimy i papierosów, bo właśnie tak panowie postanowili nazwać swój niemalże półgodzinny muzyczny wojaż, to album dalece odmienny od tego co dostaliśmy na Customie. Tam mieliśmy głównie ciężki, narkotyczny wręcz trap, w którym to Hodak czuł się jak ryba w wodzie, a 2K jak… em, woda? No wiecie. Największym hitem, który wyszedł spod monitorów studyjnych Miroffa było natomiast Bon Voyage Otsochodziego, co już w tym miejscu powinno Wam nakreślić jak odmienny tym razem powinniśmy dostać klimat. Wśród inspiracji do jakich przyznał się Hodak z Ligonia (Hodaczyna z bloków) znajdziemy Buddy’ego oraz Brenta Faiyaza. Jako że obecnie sporo słucham postmacmillerowskich wykonawców, to doszukiwałem się też podobieństw do pojedynczych numerów z The Divine Femine, ostatecznie jednak w moim odczuciu najbliżej jest zapachowi do Isaiaha Rashada. Za to kiedy przed pierwszym odsłuchem zapytałem znajomych czego mam się spodziewać po tym albumie, to stwierdzili, że czuć na nim trochę Taco Hemingwaya z Trójkąta Warszawskiego.
Tak naprawdę jakiego lo-fi albumu byście teraz sobie nie odpalili, to będziecie w stanie znaleźć tam pewne podobieństwa. Tym się już cechuje ten gatunek, ma być miło, nostalgicznie i oszczędnie. I tak w większości jest na tym krążku. Naprawdę, gdybym pomijając cały ten akapit o inspiracjach napisałbym po prostu „przyjemnie się słucha”, to nie skrzywdziłbym zbytnio Miroffa. Trzaskająca perkusja, rozchodzące się delikatne, zreverbowane pianinko budujące nieraz całą melodię produkcji, gdzieś tam smyrający bas, niepróbujący nawet nadać energiczniejszego groove’u. Być może nie wyłapałem wszystkiego, ale w takim „może się odezwiesz do mnie?” naliczyłem sześć osobnych dźwięków tworzących pętlę ciągnącą się przez cały utwór. Oczywiście jest to skrajny przykład, ale dobrze oddaje to, jaki zamysł przyświecał projektowi
Znajdziemy też na albumie trapujące „mercedes benz (why i love you)”, gdzie gościnnie pojawiają się 2K z kolegą Graczykiem. Tam już jest dużo ciekawiej jeśli chodzi o aranż, bo cykacze spychają na drugi plan ledwie zostawiającego posmak swoich klimatów Miroffa. Jest to jednak jednorazowy wybryk, bo zaraz po nim na trackliście znajduje się najbardziej hip-hopowe „melisa i xanax”.
No dobra, muzykę już plus minus rozliczyliśmy, ale co z frontmanem duetu w osobie Hodaka? A no raper ów umie napisać naprawdę przyzwoicie złożoną zwrotkę, gdzieniegdzie zmieniając flow, rzucając sekwencją podwójnych, przeciągając niektóre sylaby. Ma bardzo specyficzny wokal i nonszalancję w nim zawartą, a jego pozorne lenistwo uzupełnia się z tymi oszczędnymi bitami nawet lepiej niż z przestrzennymi produkcjami Tukeja (nie wiem czy 2K gdzieś się tak kiedyś podpisał, ale mam nadzieję, że zacznie). Miłym zaskoczeniem okazały się śpiewane refreny w wykonaniu reprezentanta Def Jamu. „listopadowy spacer” był głównym prowokatorem moich skojarzeń z Mac Millerem, „może się odezwiesz do mnie?” też płynie bez zarzutu. Problem mam natomiast z hookiem w „mercedes benz”, gdzie wyciągane przez wokalistę tonacje uważam za nieodpowiednie dla niego, podobnie zresztą jak było to w „Scudo” na Customie.
Nie ma tutaj typowego trapowego bełkotu o robieniu siana i kobiet, kobiet i siana, albo kobiet, siana i kobiet. Hodak przytacza swoje przemyślenia na temat swojej kariery i życia, wprowadzając słuchacza w lekką zadumę. Trafią się linijki, które dla jednych będą paździerzami, dla innych całkiem błyskotliwe, mogące faktycznie przywoływać na myśl starszego Taco, jak naprzykład „mam to w DNA tak jak Kendrick Lamar // nienawidzę tego jak kolendry w daniach // w głowie tyle zła, tyle bredni naraz // szukać czegoś tam, to jak szukać ważnych maili w spamach”. Nie porywa mnie jednak ten Hodak. Wiadomo, na takich bitach to aż chce się rapować o tym, że pali się szluga na balkonie i otwiera wino ze swoją dziewczyną, jednak brakuje temu wszystkiego ostatecznie odrobiny polotu. W tej materii jest i tak dużo lepiej niż na zupełnie nic niewnoszącym lirycznie Customie, jednak wciąż da się to zrobić lepiej.
Dostaliśmy na albumie też numer z gościnnym udziałem Miłego ATZ’a i Marceliego Bobera. Ten pierwszy dał się już wielokrotnie poznać na staroszkolnych bitach, jego udział na pewno nie przeszkadza, za to Marceli Bober sprawia wrażenie artysty, na którego już za niedługo może patrzeć z zaciekawieniem całe podziemie, jeżeli jeszcze nie mainstream. Nonszalanckie, niewymuszone flow, czasem ochoczo przyspieszające, niby po to, żeby zmieścić się w takcie, ale sprawiające wrażenie świadomego zabiegu niż niedociągnięcia technicznego, no i linijki sprawiające, że aż chce się posłuchać o czym ma do powiedzenia ten nieznany jeszcze szerszej publiczności chłopak. CatchUp położył przyjemny refren na „wspominam lato” i właściwie to tyle mogę o tym powiedzieć, nie znam się na śpiewie, a samego gościa lubię dużo bardziej jako trapera lub beatmakera.
Najlepszą decyzją autorów zapachu zimy i papierosów była długość projektu. Gdyby zamiast dwudziestu sześciu trwał on powiedzmy czterdzieści, to gwarantuję Wam, że byłoby to po prostu nudne. Bity zaczęłyby brzmieć identycznie, a Hodak wspomniał by o piciu wódy po raz dziesiąty, a nie tylko piąty, jak w oryginale. Na szczęście koniec końców dostaliśmy nostalgiczny, miły w odsłuchu album, który z chęcią będę wrzucał na słuchawki podczas depresyjnych, samotnych spacerów. Czy ten album jest czymś przełomowym? Ani trochę. Czy jest czymś potrzebnym? Tak, bo w sumie czemu nie?