Mimo że od premiery speciala Inside autorstwa Bo Burnhama minęło już dobre kilka miesięcy, wciąż nie do końca potrafię otrząsnąć się ze stanu, w jaki zostałem przez niego wprowadzony. Ten swojego rodzaju monodram stanowi nagrany przez jednego – ale za to piekielnie utalentowanego człowieka – poruszający zapis pandemicznej rzeczywistości. Jak Wy czulibyście się zamknięci przez rok w jednym pokoju? Jak Wy czulibyście zamknięci przez pięć lat w swojej głowie? Nie musicie tego sprawdzać, bo zrobił to za was Bo Burnham.
Kim jest ten gość?
Starsi czytelnicy naszego portalu mogą kojarzyć postać Bo Burnhama z YouTube’a czy Vine’a, bowiem to na te portale utalentowany Amerykanin wrzucał swoje comedy songi i krótkie filmiki, które nagrywał mając kilkanaście lat. W świadomości większości fanów przemysłu komediowego zapisał się jednak dwoma specialami: What? oraz Make Happy, z którymi objechał całe Stany Zjednoczone. Wielu określiłoby go słowem „komik”, jednak według mnie bardziej pasuje do niego słowo „performer”, które jeszcze nie doczekało się precyzyjnego tłumaczenia na nasz język.
Bo Burnham, kiedy był u szczytu swojej kariery, w 2015 roku, zniknął na pięć lat. Nie dostawaliśmy od niego żadnych nowych materiałów, żadnych nowych programów, niczego. Jak się później okazało, było to spowodowane problemami psychicznymi artysty, który ujawnił, że przez pół dekady walczył ze swoimi osobistymi demonami w postaci depresji i ataków paniki. Inside jest powrotem na wielką scenę po długiej przerwie. Cóż, oprócz tego, że nie ma tu żadnej wielkiej sceny, a jest jeden, obskurny pokój, kamera i mikrofon. Tak jak zaplanowała to dla nas pandemia i rok 2020.
Niepozorny początek
Włączyłem Inside bez wcześniejszego przygotowania. Nie wiedziałem kim jest autor, nie wiedziałem też, czego mogę oczekiwać. Włączyłem ot tak, z nudów, niejako od niechcenia. Muszę przyznać, że moja początkowa reakcja nie była zbyt entuzjastyczna. Wynikało to z faktu, że fanem musicali nie jestem, a najnowszy special Bo Burnhama od pierwszych sekund atakuje odbiorcę dźwiękami instrumentów i wybitnym skądinąd wokalem. Początkowa niechęć szybko jednak ustąpiła zachwytowi wywołanemu niebagatelną muzyką i świeżością, której dawno nie doświadczyłem.
Utwory, które otwierają special, czyli Content i Comedy stanowią świetne, lekkie wprowadzenie. Pierwszy z nich można odebrać jako swego rodzaju przywitanie się ze starszymi fanami po tak długiej nieobecności, natomiast drugi jest megafonem, przez który Bo Burnham wyraża swoje poglądy na temat komedii i otaczającej nas rzeczywistości. I robi to tak, że nie da się oderwać wzorku od ekranu.
Szybko zrozumiałem, że dynamika tej produkcji będzie polegała na pokazywaniu naprzemian nagranych w jednym pokoju teledysków i spokojniejszych, zwalniających trochę tempo tego wszystkiego fragmentów, w których autor ukazuje nam kulisy powstania specialu, a czasem nawet dzieli się swoimi socjopolitycznymi poglądami. Ciężko udźwignąć taką formę i skleić z niej coś, co będzie jednocześnie ciekawe i spójne. Potrzeba do tego zarówno nietuzinkowej muzyki, jak i niesztampowego pomysłu na krótkie sceny, które będą gościły na ekranie pomiędzy kawałkami. Śmiało mogę jednak powiedzieć, że Burnham udźwignął brzemię, jakie na siebie zarzucił wyborem tak wymagającej formy i stworzył dopracowany i koherentny kawał dobrego kina.
Intermission
Gdybym przestał oglądać Inside w połowie, stwierdziłbym że jest to po prostu głupkowaty zbiór comedy songów, w których autor w zabawny sposób dzieli się swoimi błyskotliwymi spostrzeżeniami. Ot, przyjemny, ale niewymagający program rozrywkowy, który należy traktować z przymrużeniem oka. Im dalej jednak w las, tym ciemniej. Mniej więcej w połowie specialu, utwory takie jak Sexting czy White Woman’s Instagram zmieniają się w dużo poważniejsze, nacechowane coraz cięższymi emocjami kawałki typu 30 czy też Shit.
Przejście w te tematykę świetnie koresponduje z samym zamysłem, który stał, ze powstaniem tego specialu. „Skoro nie mogę wejść na scenę, bo koronawirus szaleję, to zrobię sobie scenę w pokoju podczas lockdownu! I będę siedział w tym pokoju! Do końca pandemii!” No tak, brzmi dobrze, prawda? Może i brzmiałoby dobrze, gdyby nie to, że końca pandemii na horyzoncie nie było widać przez bardzo długo, a Burnham w pokoju spędzał kolejne miesiące. Nie trzeba mówić, jaki wpływ na człowieka ma długotrwała izolacja. Każdy z nas mógł odczuć to na własnej skórze, jedni bardziej, drudzy mniej. Siłą Inside jest pokazanie powolnego popadania człowieka w coraz to ciemniejsze zakamarki swojej psychiki. Pokazanie, że wraz z upływem czasu nie jesteśmy jedynie więźniami zamkniętymi w swoich czterech ścianach, ale stajemy się też więźniami naszego umysłu. A z tego drugiego więzienia znacznie trudniej uciec.
Katharsis?
Kiedy to wraz z Bo Burnhamem eksplorujemy coraz to głębsze zakamarki naszej psychiki, zaczynamy dochodzić do utworów, które nieuchronnie zbliżają nas do końca programu. Trzy końcowe utwory, czyli That Funny Feeling, All Eyes On Me i Goodbye świetnie się dopełniają. Pierwszy z nich, traktujący o dysonansie spowodowanym z jednej strony faktem, że XXI wiek jest czasem, w którym kapitalizm i globalizacja sprawiły, że większość Europejczyków i Amerykanów może cieszyć się życiem na poziomie przepełnionym prozaicznymi skądinąd rozrywkami, a z drugiej tym, że żyjemy w rzeczywistości, nad którą stoi ciągłe zagrożenie katastrofy klimatycznej i w której to coraz więcej młodych ludzi ma problemy psychiczne, jest świetnym wprowadzeniem do All Eyes On Me. Ten ostatni utwór jest poruszającym wyrzutem emocji kłębiących się w Burnhamie. Połączony ze sztucznymi owacjami oraz śmiechami, dogranymi tak, żeby imitowały prawdziwą publikę i świetnym wokalem ze zmienionym formantem (czyli, w skrócie, lekko zmienioną barwą głosu), jest dla mnie jednym z najlepszych utworów muzycznych, jakimi uraczył nas 2021 rok. Goodbye natomiast świetnie sprawdza się w roli utworu zamykającego cały special, łącząc ze sobą motywy pojawiające się na przestrzeni całego monodramu.
Wszystkie te kawałki prowadzą do otwartego na interpretację zakończenia, w którym to Burnham wychodzi ze swojego pokoju, ale bynajmniej nie kładzie stopy na zieloną trawę czy kostkę brukową, a… na scenę, przepełnioną po chwili hucznymi oklaskami, zmieniającymi się powoli w szydercze śmiechy. Niewątpliwe, osaczenie, które odczuwał Bo ze strony swoich fanów, miało wpływ na cały wydźwięk i przesłanie Inside.
Mało co było w stanie wprowadzić mnie w stan metafizycznego rozbicia tak, jak Inside od Bo Burnhama. Z początku lekkie, komediowe show okraszone niebagatelnym i inteligentnym humorem, przechodzące powoli w mroczną wycieczkę po pandemicznej rzeczywistości naszego osamotnionego umysłu to definitywnie coś, co trzeba zobaczyć. Cały special wzbudza skrajne emocje, ale co do jednego możemy się chyba zgodzić: rok 2020 był trudny dla nas wszystkich, dbajmy więc o siebie i ludzi wokół nas i nie dopuśćmy do tego, żeby 2021 był podobny.