Mamy wrzesień 2012 roku. Dwóch warszawskich raperów, czyli Mada oraz Hade (dziś działający pod pseudonimem Kaietanovich), atakują stołeczne podziemie swoją pierwszą płytą o dźwięcznie brzmiącym, pochodzącym z warszawskiej gwary tytule Serwus. Mimo, że osiedla które zamieszkują członkowie kolektywu oddziela od siebie Wisła, już od pierwszego numeru czuć, że płyną oni jednym nurtem.
Jak sugeruje tytuł, Serwus to swoiste przywitanie się ze słuchaczami. W kolejnych numerach z tracklisty mamy do czynienia ze zwrotkami wypełnionymi osobistymi odczuciami i poglądami autorów, które zaskakują niezwykłą trafnością i uniwersalnością. Mimo, iż oficjalne „Serwus” polskiej scenie Zetenwupe powiedziało dopiero w 2012 roku, to pracę nad płytą kolektyw rozpoczął już cztery lata wcześniej, w międzyczasie dając się poznać lokalnemu podwórku poprzez granie koncertów w stołecznych klubach. Dlaczego praca nad debiutanckim krążkiem trwała tak długo? Jak wspomina Mada:
Dużo w tym czasie mieliśmy zawirowań studyjnych i problemów technicznych. Przenosiliśmy się z bazy na bazę, od ziomala do ziomala i jakoś nie szło nigdzie tego do końca spiąć, a nasze pomysły ewoluowały i cały czas coś zmienialiśmy, kombinowaliśmy, rozwijaliśmy skille i jakoś to się tak ciągnęło. Dopiero jak dali nam dostęp do studia w Alkopoligamii, to udało się dokończyć materiał. Niewiele z pierwotnych kminek dotarło, aż do Serwusa. Te cztery lata to czas od założenia składu do nagrania pierwszej płyty.
Kaietanovich dodaje:
Można powiedzieć, że te 4 lata przed wydaniem Serwusa to był czas, w którym się docieraliśmy jako zespół. Od 2008 do 2012 roku skład skurczył się o połowę. Zanim weszliśmy do studia nagrywać pierwsze zwrotki na Serwusa, zagraliśmy sporo koncertów z numerami, które nagrywaliśmy w międzyczasie w różnych studiach, piwnicach i w mieszkaniach u kolegów. Nie pamiętam ile dokładnie trwało nagranie tej płyty, ale to była bardziej kwestia kilku miesięcy niż lat.
Tytuł płyty — Serwus, czyli wywodzące się z przedwojennej warszawskiej gwary popularne przywitanie, zdaje się być nieprzypadkowy. Album przenosi nas bowiem na ulice stolicy, lecz nie tej znanej z kineskopowych ekranów. Podczas wspólnego spaceru z Madą i Hade nie odwiedzimy popularnych klubów na Mazowieckiej, tak samo jak nie miniemy się na ulicy z naszym ulubionym prezenterem telewizji śniadaniowej. Chłopaki zabierają nas wieczorową porą na Pragę, czy zapomniane zakamarki Śródmieścia. Jak tłumaczy Mada:
Myślę, że Warszawa odgrywa ważną rolę na każdym naszym kroku i każdej naszej produkcji, bo właśnie stąd obaj pochodzimy, to czuć. Druga kwestia, że wtedy rzeczywiście byliśmy zachłyśnięci zgłębianiem wiedzy o Warszawie. Dużo książek i spacerów poskutkowało chęcią przekazania tej zajawki słuchaczom. Może trochę czuliśmy, że niewiele się o tym w rapie mówi, więc była to taka nasza jazda.
Mimo tak wielu bezpośrednich nawiązań do Warszawy, płyta nie traci na uniwersalności. Opisywane zdarzenia, postaci i miejsca można bez problemu utożsamić z każdym miastem tuż po zachodzie słońca.
Historia i życie codzienne Warszawy to nie jedyne inspiracje, jakie usłyszeć możemy na płycie. Poza klasycznymi dla hip-hopu follow-upami do takich szlagierów jak numery Warszafskiego Deszczu, Peji czy Brudnych Serc, chłopaki sięgają w jeszcze dalsze zakątki szeroko rozumianej kultury. Na albumie znajdziemy nawiązania do klasyki polskiej muzyki rockowej, czyli takich zespołów jak Republika czy Lombard, a nawet tak kultowej postaci jak Mieczysław Fogg. Nie brak tu również odniesień do książek: już w otwierającym płytę “To jest mój świat”, za którego produkcję odpowiada DJ Haem, Mada jednym wdechem wymienia obok siebie Viana, Gombrowicza i Hrabala. Kaietanovich tłumaczy skromnie:
Czy nasze inspiracje na pewno były takie szerokie? Mieliśmy po 20 lat, to wiek studencki. Nie uważam, żebyśmy się specjalnie wyróżniali. Ale faktycznie obaj chętnie chłonęliśmy sztukę w różnych formach, a sztuka ma to do siebie, że często zawiera w sobie odnośniki do innych dzieł. Więc jak już zaczniesz czytać, słuchać i oglądać, to inspiracje mnożą się same.
Mada dorzuca od siebie:
Jak teraz na to patrzę, to trochę grafomańskie. Myślę, że nadużywaliśmy niektórych zabiegów czy nawiązań, ale wynikało to z chęci pokazania się z dobrej strony i próby równania do najlepszych, których w tym czasie słuchaliśmy. Konstrukcje owych tekstów były trochę naiwne i przeintelektualizowane, przynajmniej z mojej strony. Czytałem bardzo dużo, chłonąłem wszystko i potrzebowałem to z siebie wyrzucać, by zarażać odbiorcę, podobnie jak Warszawą.
Pomimo legalnego debiutu dopiero 3 lata po wydaniu Serwusa, to na płycie, w roli producenta oraz DJ’a, usłyszeć możemy przyszłego wydawcę Zetenwupe, czyli Tego Typa Mesa. Poza członkiem legendarnego Flexxipu oraz 2cztery7, na krążku gościnnie udzielili się Kubson, Pjentak oraz Ryfa Ri, z którą chłopaki współpracują do dziś w ramach kolektywu WCK. Warszawska raperka i tancerka udzieliła się w numerze pt. Va bank, tworząc wraz ze skitem poprzedzającym kawałek idealne wprowadzenie do pełnych emocji zwrotek gospodarzy. Jak doszło do zarejestrowania klimatycznego skitu? Pytamy o to Kaietanovicha:
Co do skitu: jak już wspomnieliśmy wcześniej, dużo się wtedy bujaliśmy po Warszawie, szczególnie po śródmieściu. Zdarzało się, że spotykaliśmy ludzi, którzy dzielili się z nami swoimi historiami, bo chętnie słuchaliśmy. I podczas jednego z takich spacerów bez celu, na rondzie de Gaulle’a natknęliśmy się na gościa grającego na trąbce. Nie pamiętam już kto kogo zaczepił pierwszy, w każdym razie wywiązała się rozmowa i kolega z trąbką zaproponował, że zagra nam co sobie życzymy. Pierwsze co przyszło nam do głowy. to motyw z Vabanku. Resztę słychać w skicie. Gość miał jakiś straszny przypał życiowy, wyrzucili go z dziewczyną z mieszkania i zostali kompletnie goli, bez pieniędzy, jedzenia i dachu nad głową, więc grał na streecie, żeby coś zarobić. Za parę dni miał zagrać koncert ze swoim zespołem w Niemczech, a nie stać go było nawet na bilet.
Treściowo Serwus to przede wszystkim głośny krzyk dwóch nonkonformistów, którzy nie do końca potrafią pogodzić się z obecną rzeczywistością i patrzą z sentymentem wstecz. Jak nawija sam Kaietanovich: „To ferajna znów, bez panczlajnów na siłę”. Nie znajdziemy tu typowego i tak popularnego w tamtym czasie braggadoccio, choć pewności siebie oraz umiejętności operowania słowem chłopakom odmówić nie można. Płyta zdaje się stać gdzieś obok rodzimej sceny. Można odnieść wrażenie, że głównymi źródłami inspiracji chłopaków nie jest hip-hop, a brudny rock słuchany przez naszych rodziców, czy pełna buntu przedwojenna literatura. Z drugiej strony, paradoksalnie płyta ta stanowi uosobienie hip-hopu w najlepszej z możliwych postaci.