Jeśli jesteście bywalcami wesel to na pewno znacie ten moment, gdy podchodzi do was stary znajomy lub członek rodziny z propozycją wychylenia paru kieliszków. Od kolejki do kolejki pytasz się co u niego, a on zaczyna opowiadać ci długą historię swoich ostatnich perypetii. W roli gościa odwiedzającego twój stolik – Gruby Mielzky. Tomek przyszedł z długą historią ostatnich wydarzeń, które go niestety nie oszczędzały. Na szczęście do wesela się zagoi… To co? Polać?
Nowy klasyk
Za lekko mniej niż miesiąc Komik z depresją, czyli poprzednie LP głównego bohatera dzisiejszej recenzji, będzie obchodziło 3 latka. Ta przerwa wydawnicza w życiu Mielzkiego była uzasadniona nie tylko nad wyraz regularnym cyklem wypuszczania płyt. Wszak poprzedni projekt (nie licząc Rottenberga) to rok 2015, czyli również skok o 3 lata, ale są to także pewne perypetie, o których dowiadujemy się podczas odsłuchu najnowszego krążka. Wiecie jak to jest, natłok spraw nakładających się na banię skutkuje wizytami na kozetce psychologa, a do drzwi naszej rzeczywistości puka już wirus z Chin.
Dwa zero jeden dziewięć rozjebałem wszystko i wszystkich
Moje własne życie także wliczmy, setny DM wracaj klient na planszę
„Cel”
„Rozliczenie z przeszłością”, którego krótki urywek widnieje na górze, było pierwszym singlem z omawianego dzisiaj albumu i rozpalało we mnie niecierpliwą chęć sprawdzenia płyty już teraz. Stęskniłem się za rapem Mielona, za (nie)zwykłym oldschoolowym rapem położonym na mocnych, Returnersowyh bębnach. Przemawiała do mnie ta słodko-gorzka otoczka, wokół której zbudowany był poprzedni Komik i wyglądało na to, że najnowsze Do Wesela Się Zagoi również będzie oparte na tym klimacie. Sama metaforyka nazwy już to nakreślała, „Cel” to potwierdził i zresztą sam Mielzky na twitchowych streamach nie szczędził nam opisów płyty. Miało być i śmiesznie i smutno – jak to w życiu.
Pierwszy taniec
Single mnie kupiły i to w całości. Od mocnego wstępu jakim był „Cel”, przez rzucanie punchy w agresywnym i ociekającym nawiązaniami do gier wideo w „W co ty grasz?”, aż po „Jak wyśnię” z gościnnymi udziałami CatchUpa i Sariusa. Na koniec jeszcze dostaliśmy „Poprawiny” z Undą, czyli sześciominutowy zwariowany track o tym, czego akurat w życiu całej ekipy nie brakuje, czyli o melanżach. To był jednak przedsmak, bo wydaje mi się, że nie single budują charakter tego albumu. Ale jednak po kolei. Do Wesela Się Zagoi to 15 numerów w przeplatanych klimatach smutku, śmiechu i melancholii oraz prawie godzina muzyki niepoprzecinanej żadnymi skitami. Zdarzy się tu krótszy kawałek oscylujący w okolicach 2 minut, ale zazwyczaj jeden track nie schodzi ci ze słuchawek poniżej trzech. Całość jest wyprodukowana przez duet The Returners, którzy od jakiegoś czasu są nieodłącznym elementem albumów Tomka. Kapitalnie się dogadują i ta chemia jest tu wyczuwalna od pierwszej do ostatniej minuty odsłuchu. Zresztą w „Przyjaciołach” słyszymy „Na chuj mi wasze bity jak tu Little klei lepsze”.
Orkiestra gra!
Do Wesela Się Zagoi to cios w wątrobę i serducho. Raz, że uderza klimatem, a dwa że przekazem. Dowiadujemy się co w życiu Mielona się poukładało i porozsypywało, posłuchamy wspominek o czasach, które już nie wrócą. Posłuchamy hołdu dla Returnersów i o nadziei na lepsze jutro (i każdy następny dzień). Z każdym kolejnym odsłuchem wydawało mi się, że Tomek pokazuje mi bagaż, który dźwigał na ramieniu przez cały ten okres i wreszcie go z siebie zrzucił. Dawno już nie miałem ochoty napić się z jakimś artystą wódki i rzucić tekstem „Jakoś to będzie”. Kiedy puszczałem „Przewiew” znajdowałem się w położeniu autora. Gdy zapętlałem numer z ATZem wzruszałem się jak pięknie ujęte jest to co dla wielu ludzi wychowanych na hip hopie stanowi sens życia. No i tak jak pisałem wcześniej, jest i smutno, i radośnie, a najlepiej pokazuje to środek płyty. Po prześmiewczym numerze „Wszystko się jebie” dostajemy emocjonalną i smutną petardę w postaci „Złotego Pałacu”. Całe DWSZ można określić jako pamiętnik spisywany do stępienia ołówka, tak jakby Mielzky po prostu opowiadał tobie, jako swojemu kumplowi, ostatnie lata swojego życia. Doceniam szczerość, emocje i przekładaniec złożony z żalu i śmiechu.
Moje życie to rap!
Kapitalnie jest to nawinięte. Nie od wczoraj wiem, że Mielon jest znakomitym technikiem, odkryłem to odsłuchując po czasie Miejski Patrol. Gość tak sprawnie ukrywa podwójne rymy i zabawę sylabami, że rozkładając wersy na czynniki pierwsze, sprawia to jeszcze większe wrażenie niż przy zwyczajnym odsłuchu. Szczególnie dostrzegłem to w lekkim „Balansie”, gdzie słychać po prostu zabawę z pisania zwrotek. No i jest to przede wszystkim bardzo dobrze zarapowane, co o zgrozo, nie jest już dzisiaj traktowane przez młodziaków jako fundament dobrego kawałka. Nie musicie od razu zarzucać mi boomerstwa, ale Mielzky jest po prostu oldschoolowcem z krwi i kości – i to słychać. Ameryki nie odkryłem, ale różnice w matczynym a macoszym podejściu do rapowania odróżniają starą od nowej szkoły. Cóż, tu dostajemy po prostu kawał dobrego i doskonale zarapowanego materiału.
Z krwi i kości
Ale żebym się nie rozpływał w superlatywach. Będę z wami szczery – gdyby ta płyta wyszła w 2020 roku bez problemu wskoczyłaby do pierwszej piątki. Ba, jestem w stanie zaryzykować tezę, że w bieżącym nic lepszego na razie nie wyszło, ale jak każdy twór na tej planecie tak i ten nie ustrzegł się wad. Drobnych, bo drobnych, osobliwych dla co niektórych, ale jednak wad. Przede wszystkim nie każdemu może leżeć taka długość projektu w dobie skracania płyt do niekiedy trzydziestu minut i określania ich potem mianem LP. Kawałki są często przeciągnięte gdzie ostatnie 45 sekund to cuty. Jest klimatycznie, ale długo. Godziny takiej emocjonalności też nie każdy musi wytrzymać, tutaj już potrzeba osobliwego podejścia.
Ponadto coś, co nieszczególnie mi leży, to brak jakiegoś ciekawego zabiegu od strony całości. Już tłumaczę ten pokrętny zarzut. Zwrotka, refren, zwrotka, refren i na końcu, swoją drogą prześwietne, cuty. I ja kumam, że to jest domeną starej szkoły, ale nawet stara szkoła mogłaby się pokusić o urozmaicenie numeru jakąś bardziej innowacyjną wstawką. Chyba tylko „Cel” wyróżnia się na tle innych utworów formą, bo jest to ciągła, jedna zwrotka nawinięta praktycznie bez zaczerpnięcia głębszego oddechu. Bałem się też, że Mielon ucieknie w boomerowe „kiedyś to było, teraz to nie ma”, ale damn it, przecież to nie dziadek chwytający mikrofon po piętnastoletniej przerwie. Na „Komiku” nutka irytacji nowoszkolnymi brzmieniami może i była wyczuwalna, ale tutaj za grosz nie znajdziemy takiego narzekania, a sam Mielon gości na projekcie przecież chociażby CatchUpa. A właśnie goście weselni.
Zaproszenia
ATZ pozjadał Tomka już w drugim tracku, do czego przyznał się sam autor płyty na wspólnym, północnym odsłuchu podczas streama. Niesamowicie plastyczna zwrotka Miłosza to tylko wprowadzenie do kapitalnych gościnek jakie są na tej płycie. Każdy z gości trzyma poziom i nie wypada blado przy gospodarzu. Piękny refren CatchUpa, charakterna zwrotka Sariusa i naprawdę niezłe wersy od Małpy – słucha się tego po prostu przyjemnie. Może tylko osławiona już zwrotka Nadzii z Undy w ostatnim numerze odstaje od poziomu i wywołuje lekkie pokłady cringe’u na twarzy, ale nie zaburza ona wrażenia płynącego z odbioru featuringów. No i słowo o Returnersach, bo to obok Mielona najważniejsze postacie na płycie. Kiedy trzeba przypierdolić stopą i bębnem – dostarczają takiego pierdolnięcia. Kiedy trzeba zwolnić klimat, dodać jakiś klawisz, wrzucić przeciągnięta gitarę – serwują nam właśnie takie brzmienia. Nie ma co się rozwodzić, Returnersi to topka klasycznych brzmień w Polsce i udowadniają to produkcją Do Wesela Się Zagoi.
Chlebem, solą, wódką, ryżem…
Na początku bałem się o repeat value tej płyty. Moje obawy odleciały, bo właśnie drugi dzień katuję Mielona. Mielona, który wziął głęboki oddech wraz z premierą, pozbył się ciężkiego balastu i to naprawdę tu słychać, było mu to bardzo potrzebne. Nie spodziewajcie się innowacji, podejdźcie do tego jak do dobrego, staroszkolnego rapu z dużą dawką emocji. Naprawdę dobrego rapu, choć album oczywiście nie jest bez skazy. Ale skazy się goją i do wesela nie będzie po nich przecież śladu.