Jakiś czas temu natknąłem się na komentarz mówiący o tym, że pojawia się u nas ostatnio wszystko, tylko nie hip-hop. Uwaga ta wywarła efekt wyraźnie przeciwny, niż ten zamierzony przez autora i podsycił we mnie (wprawiającego się w sztuce sadyzmu), chęć do tego, aby nieco Was jeszcze pomęczyć. Także w ramach tej recenzji, obwieszczam niniejszym, że hip-hopu dziś — nie będzie. A może jednak?
Dzisiejsza recenzja — Tony Yoru oraz jego album Zorze. Tekst jest nieco dłuższy, więc jeśli lubicie czasami meandrować, weźcie coś do picia i usiądźcie wygodnie.
Tony Yoru, a właściwie Antek Olech.
Wokalista z Wrocławia poruszający się w klimatach r&b, pop, sythwave z elementami trapu. Śpiewanie o tym co zajmuje głowę i co otacza w dzisiejszym świecie trochę zagubionego gościa.
Nie ma moim zdaniem lepszych słów na temat artysty, niż jego własne o samym sobie. Te akurat możecie znaleźć w opisie Tony’ego na Spotify. Ważnym jest, żeby pamiętać, że słowa odnoszą się do postaci jaką jest Tony Yoru, bo sam Antek jest aktywny na scenie już od dłuższego czasu. To nie jest tak, że nie miał siły przebicia, po prostu mówimy o innej scenie. Scenie, która większości niewtajemniczonych po dziś dzień kojarzy się z zapachem siarki, tanim alkoholem, malowaniem twarzy i historyjkami o jedzeniu kotów. Bzdury! Kotów nie jadamy, a Amarena ostatnio podrożała.
“Wow, masz zespół? Na czym grasz?”
Ugh…
Metalcore to nieco inna bajka. Reprezentuje on znacznie bardziej nowoczesne podejście do gatunku. Duża część zespołów nie omieszka dorzucić swoich trzech groszy w postaci elektroniki czy innych efektów, a do tego średnia wieku zespołów metalcore’owych jest z pewnością niższa, niż w innych podgatunkach heavy metalu. W efekcie sama muzyka znacznie częściej trafia do młodszego audytorium.
Światek metalowy porządnie zahartował Antka, a jego występy w Mentally Blind zdecydowanie przyczyniły się do poziomu wokalu, jaki udało mu się osiągnąć. Nie macie tutaj do czynienia z pierwszym lepszym coś-tam-podśpiewującym-na-autotunie ładnym chłopcem, ten gość potrafi się drzeć — jak to macie w zwyczaju mówić. To nie jest jakieś tam darcie mordy. Jest to wypracowana i czysto techniczna mieszanka śpiewu, screamu i growlu. Co więcej mówić, po prostu zna się na rzeczy, a jeśli dobrze poszperacie, może uda Wam się zapisać do niego na lekcję nauki śpiewu, oczywiście tego ekstremalnego. Całe to zebrane wcześniej doświadczenie oraz lata praktyki już wcześniej sowicie zaowocowały w umiejętności i dały olbrzymi head-start w wyrabianiu imienia, jakim jest Tony Yoru. W tym wszystkim z pewnością pomagać mu będzie Fresh N Dope.
Pod spodem możecie posłuchać EPki The Perception od Mentally Blind wydanej w 2015 roku.
Wait, it’s all pop?
Always have been.
Tyle słowem wstępu, a teraz fanów trap metalu proszę, aby z powrotem zapieli rozporki i rączki położyli na biurku, tak żebym ich nie tracił z oczu. Niestety, część z was będzie musiała obejść się dziś smakiem. Zorze nie są tym, o czym pomyśleliście. To, co zaserwował nam Tony Yoru, to popowy album w najlepszym tego słowa znaczeniu. Z ręką na sercu — dawno już nie słyszałem drugiego takiego projektu ze środowiska okołohip-hopowego, o tak radiowym potencjale. Właściwie jedynie sporadycznie wplecione w tekst przekleństwa mogłyby być czynnikiem, który powstrzymałby kogoś przed nadawaniem niektórych z kawałków w eterze w środku dnia, ale od czego jest radio edit i krótki dźwięk o częstotliwości 1 kHz.
Brzmieniowo mamy do czynienia z szeroko pojętym popem i r&b, a hip-hopowe elementy ograniczają się, tylko i aż, do dość trapowej aranżacji sekcji perkusyjnej oraz głębokiego basu. Chleba powszedniego daj nam Panie. Choć nie uświadczycie tutaj growlu, to trzeba powiedzieć, że Yoru zrobił sobie suczkę z innej techniki — falsetu. I trzyma ją krótko, oj króciutko. Poza wokalem, który stanowi główną oś utworów znajdujących się na albumie, to instrumentacji zawdzięczamy główny mechanizm pchający to wszystko naprzód. To specyficzne połączenie trapowej perkusji i skąpanych w reverbie zarówno synthów, jak i akordów na klawiszach jest motorem napędowym, który poza stworzeniem samej atmosfery sprawił, że to wszystko zwyczajnie buja.
Pop, ale jaki pop?
Na temat kwesti osadzenia tego albumu w konkretnym gatunku dyskutowałem z Roszulem i Brykiem. Ten drugi podsunął hasło altpop, jako krótszego zapisu popu alternatywnego. Na początku skrzywiłem się nieco, jednak po czasie sądzę, że coś w tym jest. Lepsze to niż hip-hop pop lub pop hip-hop (XD), które przeszło mi przez myśl, bo to z kolei brzmi jak coś, co donGURALesko wrzuciłby w tekst z braku lepszego rymu.
Niemniej jednak, jestem zdania, że na tę chwilę w muzyce Tony’ego nie zachodzi porządna fuzja. Wszystko co możemy tutaj znaleźć, stanowi zlepek poszczególnych styli i inspiracji, jednak dla mnie to jeszcze za mało. Mam nadzieję, że w przyszłości wokalista nie wczuje się w metalową tradycję wyszywania własnej katany z naszywkami zespołów. Chciałbym, żeby jeszcze umiejętniej mieszał swoje inspiracje, tak by nie sposób było ich poznać, patrząc na produkt końcowy.
When the lyrics are sad, but the beat lit af
Yooooo… this goes dumb hard, mane, fo real
Ta mieszanka zrodziła coś, co zwykłem nazywać kawałkami typu sad bop — z jednej strony nie są one wesołe, często wręcz smutne, przepełnione takimi emocjami jak tęsknota, wewnętrzna gorycz albo poczucie zagubienia, ale jednak mają w sobie to „coś”, co sprawia, że masz wrażenie, jakbyś słuchał bangera. Za lwią część produkcji odpowiada Tomashh — mówię lwią, bo nie wiem jaką część stanowią pomysły Antka — i muszę przyznać, że synergia, jaką osiągnęli panowie na tym albumie jest godna podziwu.
Zarówno wokal, jak i instrumentale doskonale się dopełniają. Nie ma tutaj zbędnej popisówy, chłopaki dołożyli starań, żeby klimat aż wylewał się z głośnika. Nie jest to co prawda wizjonerstwo, nie jest to coś czego nigdy jeszcze nie słyszeliście, przynajmniej szczątkowo w innych miejscach, ale zdecydowanie wszystko spełnia swoje zadanie. Ta muzyczna powściągliwość, że tak to ujmę, opłaciła się, co chociażby potwierdza odzew dużej części community z kręgów hip-hopowowych i nie tylko (może za wyjątkiem paru malkontentów, dla których muzyka zatrzymała się już lata temu, a do każdego śpiewającego młodziaka winno zwracać się per pedał zniewieściały chłopiec i wbić mu do głowy nieco klasyki, najlepiej dosłownie i własnoręcznie).
„Can you feel my heart?”
~ Bring Me The Horizon – Can You Feel My Heart?
Brzmieniowo nie mamy tu do czynienia jeszcze z wavem, ale lustro wody zostało zmącone już dawno. Czy są tego świadomi, czy nie, brzmienie artystów podobnych do Tony’ego Yoru zawdzięcza dużo dokonaniom takich gatunków jak dream pop czy shoegaze. Nie mówię o zabiegach produkcyjnych, choć i te się znajdą, ale o atmosferze i przestrzeni jaką tworzą. Wprowadzenie w stan pogranicza między snem a jawą, bycie jakoby zawieszonym w przestrzeni oraz cała ta eteryczność.
Nurt, w który uderza Yoru to kontynuacja tego, co od początku lat 10′ robiły już takie postacie jak The Weeknd czy Lana Del Ray. Tutaj nabiera to nowego wydźwięku poprzez zmodernizowane brzmienie, czerpiące z obecnych trendów i standardów muzyki. Myśl idącą za tym, czyli w porządku jest nie czuć się dobrze ostatnimi laty szturmowała zarówno zagraniczną, jak i polską scenę. Nie chcę, żeby zrozumiano mnie jakbym negował istnienie tej myśli już wcześniej, bo była tam od zawsze. Teraz jednak, bardziej niż kiedykolwiek jest tak wyraźna. Zagadnienia takie jak depresja, czy w ogóle okazywanie niedoskonałości, przestały być tematem tabu, co wielu wyszło na dobre. Dzięki temu szersza gama artystów złapała wiatr w skrzydła i otworzyła się przed słuchaczem, mówiąc o swoich słabościach i zmartwieniach.
Postacie trzecioplanowe,
czyli szybka robota i fajrant.
Na albumie znajdziemy trzy stricte rapowe featuringi i to nie byle jakie. Młody artysta zaprosił do siebie Gedza, Rasa oraz Bonsona, czyli jakby to ujął Sokół — jeszcze nie zgredy, już nie małolaty. Wirtuoz brzmienia, za młody na Heroda oraz szczery do bólu zawadiaka.
Wybór padł na zawodników powszechnie cenionych, nie budzących większych kontrowersji, o ugruntowanym już statusie i posiadającym respekt na scenie. Pewnikiem było to, że nie zepsują kawałków, na których zagoszczą. I nie zepsuli, ale mało też wnieśli. Albumu słucham regularnie, słuchałem go nawet jeszcze przed premierą, ale do dzisiaj mało co pamiętam ze zwrotek tej trójki.Głównie nastrój, co jest oczywiście plusem, może jeszcze coś o marzeniach z Aliexpress. Co najzabawniejsze, mówi o nich Ras, który rzucił zawrotną ilość wersów w kawałku Raj, czyli dokładnie cztery. Cztery. Pan Sitarz, naprawdę nie żartował z tym kończeniem kariery…
Niemniej jednak, featy i tak w ostatecznym rozrachunku wychodzą na plus, dodają nieco dynamiki do odsłuchu, niecierpliwemu audytorium łamią mogącą się wkradać tu i ówdzie monotonię (wydaje mi się, że stąd ich dość strategiczne rozłożenie na trackliście) oraz — last but not least — nie trzeba ich wyganiać. Jest ich tutaj tyle, ile potrzeba.
Sam Tony Yoru zarapował na krążku najwyżej parę linijek. Określenie „zarapował” też może być ciut nad wyraz, bo przypomina to bardziej melodyjne płyniecie po beacie. Także tutaj ostatecznie burzę wszelkie pozostałe pytania dotyczące tego, ile tak naprawdę hip-hopu zawiera ten album. Jego obecność jest nieustannie wyczuwalna, choć wciąż pozostaje dla nas nieuchwytna.
Miły, młody człowiek
O umiejętnościach wokalnych Tony’ego opowiedziałem Wam już wcześniej, powinienem jeszcze wspomnieć, że znajdziecie tu znikome ilości autotune’a. Ekspresja wokalna jest jednym z głównych filarów Zorzy. Drugim filarem jest część instrumentalna, a trzecim tekst. Wielokrotnie zachodziłem w głowę w jakim okresie powstawały te numery, a oczywistą pierwszą myślą była pandemia. Wydaje mi się jednak, że była ona tylko bodźcem do tego, aby Tony wypluł z siebie to, co już od dłuższego czasu w nim kiełkowało. Znajdziemy tu dużą dawkę tęsknoty do lepszych czasów, swoistego bicia się z myślami, wątpliwości. Z tego wszystkiego rysuje nam się obraz osoby bardzo wrażliwej, ale przede wszystkim — świadomej. Jest to kolejny przykład projektu sprawiającego wrażenie czegoś na kształt osobistej terapii, przekucia tych gnieżdżących się w artyście emocji w muzykę.
Trzeba przyznać, że radzi sobie z tym bardzo dobrze. Co prawda, nie znajdziemy na płycie wyciskaczy łez, prawdopodobnie nie pozwoli Wam ona otworzyć trzeciego oka, zrozumieć co całe życie robiliście nie tak, ale z pewnością zjedna wielu z Was z większą grupą osób, czującą się podobnie do Was oraz ułatwi egzystowanie w dzisiejszej dość ponurej rzeczywistości. Zawrotne tempo, wieczne oczekiwania społeczeństwa i bliskich — znajdziecie tu wszystko, jeśli tylko poświęcicie temu dość uwagi. Macie przed sobą naprawdę jakościowy slow burner.
Brakuje mi kilku zwyczajnych rzeczy
Tony Yoru – Małe Rzeczy
W słuchawkach bym się pokiwał jadąc tramwajem do kina
Ktoś o przystanek by spytał, ręce rozłożyłbym
Zrobił „nie wiem jak pomóc” minę i że głupio mi
Chwilę się przeszedł i pogapił na pieszych
Przerwa na trawce, w końcu przestał się spieszyć
Spóźniony w kinie siadłbym w rzędzie pierwszym
Wiele ludzi powie, że z wybranego fragmentu bije banalność i nie mogę temu zaprzeczyć, ale czy właśnie za tą banalnością nie tęsknimy? W momentach takich jak ten z Zorzy przenika do nas tęsknota za zwyczajnym życiem. Kurła, kiedyś to byo…
Żeby nie było za słodko…
Jest to szkopuł, jednak stanowi jedną z niewielu rzeczy, które mogę bez większych wyrzutów sumienia zarzucić temu projektowi. To zrozumiałe, że od popowych wokalistów nie oczekujemy lirycznych fajerwerków. Na Tonym nie ciąży presja bycia spiritual lyrical miracle, jednak gdybym miał wskazywać palcem, to jest to aspekt do poprawy. Wybaczcie, być może jest to zboczenie słuchacza hip-hopu, ale niektóre rymy, ba, całe fragmenty są nierzadko tak oczywiste, że… zbyt oczywiste.
Imma go meta in this bitch. Chciałbym się powstrzymać, ale nie mogę tego skrywać, Tony musi się pilnować, by nie przylgnęła do niego inna ksywa. Na przykład Tony Yomu (albo Tony Swagu – przyp. red.), bo część z tych tworów naprawdę ciężko się czyta. Bywa, ziomuś.
“Obejrzyj ze mną parę zdjęć, może cię porwie…”
~ Łona i Webber – Nocny Ekspres
Lubię patrzeć na ludzi, a muzyka Tony’ego kojarzy mi się z pewną rzeczą. Miewacie czasem chęć, żeby wiedzieć czego słuchają inne osoby, które spotykacie na ulicy? Widzimy ich w tramwajach, autobusach czy czekających na przystankach — patrzą w dal, ale nie skupiają się na niczym konkretnym, jakby zerkali właśnie w pustkę i przypatrywali się czemuś nieuchwytnemu, nie będąc nawet świadomymi tego, jak bardzo są właśnie zamyśleni. Ich miny są smutne, wymęczone szarą codziennością, ale spojrzenia mają w sobie coś na kształt szczęścia. Nie szczęścia właściwie, ale jego zalążka — nadzieję. Trudno jest mi dokładnie opisać, jak brzmi muzyka Tony’ego, ale mogę Wam powiedzieć o tym, jakie odczucia towarzyszą mi przy odsłuchu tego albumu i te parę poprzednich zdań stanowią, jakże prosty, ale najlepszy opis na jaki jestem w stanie się zdobyć.
Gdy zobaczycie kiedyś zamyśloną postać ze słuchawkami w komunikacji miejskiej, uśmiechnijcie się do niej. Kto wie, może śpiewa im właśnie Tony Yoru. Zorze to soundtrack do rozmyślania nad swoim życiem, szczególnie w dobie pandemii. Soundtrack do gapienia się godzinami w sufit i pogrążania się w swoich myślach. Niech wam służy. Ja natomiast z zaciekawieniem będę się przyglądać dalszym krokom stawianym przez Antka. No i trzymam kciuki za Stage: Zero.
Napierdalać.
Grajcie głośno.
header photo: Mikołaj Bujak (IG: @mixone_) Zdjęcia do okładki albumu: Anna Maria Olech, wykonanie lxny_