Ostatni miesiąc dla polskiego środowiska hip-hopowego upłynął pod hasłem „Romantic Psycho”. Nic nie było w stanie przyćmić akcji promocyjnej Quebo, która była zaplanowana wprost perfekcyjnie. Nawet kiedy zdawało się nam, że kreacja artystyczna rapera powoli zaczyna wiać nudą, to zaskakiwał nas kolejnym nieoczekiwanym ruchem. Podsycało to głód na nadchodzący krążek, który stopniowo narastał już od momentu wydania Taconafide. Naturalnym jest więc, że nasze oczekiwania były wysokie. Raper coraz wyżej zawieszał sobie poprzeczkę, a wykonując takie ruchy, trzeba być pewnym swego projektu w stu procentach i dopracować go w każdym calu. Na szczęście ta sztuka mu się udała, chociaż dopełnił ją w sposób, dla mnie przynajmniej, nieoczekiwany. „Romantic Psycho” to materiał ukazujący oczami artysty na szczycie obraz rapu jako nowego popu, obok którego podano nam jego wnętrze z emocjami oddanymi z mikroskopijną dokładnością.
„Szok, z rapera w gwiazdę pop, w rok”
Przyzwyczajony już do kultu przepychu i pieniądza w rapowym półświatku, który niestety nieodzownie połączony jest już z szeroko pojętym show-biznesem, pozostaję pełen podziwu w jakim położeniu od lat wobec tego stoi Quebonafide. Lubię słuchać jak mainstreamowy raper z górnej półki, ma pociąg do czegoś więcej niż pijana fanka na backstage’u (którą notabene przecież tak odważnie gardzi) i zgarnięcie forsy razem z braćmi, co przypieczętowane będzie obiadem w najdroższej restauracji. Quebę zaliczam do pocztu artystów, którzy czują frajdę z prostego życia, u których pieniądz pozostaje środkiem do spełniania marzeń. Mój redakcyjny kolega Paweł Jakulewicz ostatnio trafił w dziesiątkę, określając go „ziomalem z ławki”, który ma ogromną zajawkę do robienia rapu. Jeśli nie była ona wyczuwalna przy „Somie”, to tutaj obecna jest przy każdym wersie. Mimo nieustającego wrażenia, że zmęczenie tym środowiskiem i samą popularnością u Kuby osiągnęło szczyt w momencie pisania krążka, to głód robienia muzyki i eksperymentowania przy niej pozostał. Dlatego tym bardziej cieszy mnie obecność zaczepki w stronę pana Fabijańskiego aka topowego boomera i marudy, który zarzucił Que bycie nieszczerym. Ta płyta powinna utrzeć mu nosa i pokazać, że lepiej iść własnymi torami niż tworzyć upośledzoną hybrydę PRO8L3M’u, Pezeta i Sokoła, próbując udowodnić wszystkim dookoła jak ma wyglądać „prawdziwy hip-hop”.
Quebo już nic udowadniać nie musi. Na pewno nie któremukolwiek ze słuchaczy, bo jeśli przy „Romantic Psycho” czuł taką potrzebę, to prawdopodobnie była ona podyktowana chęcią zaspokojenia własnych ambicji. Eksperymentów na płycie nie brakuje, ale zdecydowanie idzie zauważyć uśmiech i puszczanie oczka w kierunku prostoty i klasyki rapu, przykładowo na „makmillerowo” brzmiącym singlu „SZUBIENICAPESTYCYDYBROŃ” czy „PRZYTOBIE”. Na pierwszy „rzut ucha” ten drugi określiłem jako najbardziej miałki z płyty. Czy aby na pewno? Tekst trafnie godzi w różne środowiska – od nastolatków ślepo zapatrzonych w artystów, raperów krytykujących nową szkołę i tych z nowej szkoły, którzy chcą się przewozić na siłę, przez fałszywych fanów, aż po czerstwych standuperów. Punktując te wszystkie wady poszczególnych grup społecznych, nawijka Queby nie pozbawia się luzu. To jest magiczne, bo jeszcze bardziej podkreśla szyderę z wyżej wymienionych osób. Stoi pośród obecnych podziałów na raperów prawdziwych, nieprawdziwych, truskulowych i niuskulowych, całej rapowej szopki, która udziela się z roku na rok coraz bardziej i z pewną dozą obojętności punktuje wady obu środowisk, do których należy – i tego hip-hopowego i tego show-biznesowego.
„Mogłem już dawno reklamować bank/Muzykę potraktować tak jak prank”
Mógłby, ale tego nie zrobił. Zamiast tego na płytę zaprosił Smarkiego, czyniąc tym samym klimatyczny ukłon w stronę swojej starej twórczości. W 2020 roku mieć Smarkiego na płycie, to tak jak dostać podwójny diament za sprzedaż swojego krążka. Na dodatek posiadanie takiego gościa-legendy na tracku, to przypieczętowanie nawet nie tyle obecności na szczycie rapowej góry, co już fruwania dziesięć metrów nad nią i prawdziwy wyznacznik bycia jakościowym raperem. „COJESTMAŁPY” to track wyrażający bycie badassem, który w obecnym momencie może sobie pozwolić nawet na rzucenie wersu „Dookoła same Post Malone’y, u mnie most palony” (niezbyt wykwintna i wyrachowana gra słów, wpasowująca się natomiast w klimat utworu). Jest to również swoistego rodzaju forma spowiedzi, która nie ukazuje przecież Que jako nieskazitelnie czystego człowieka bez skazy na sumieniu. To się ceni.
Quebonafide pozostał normalnym chłopakiem z Ciechanowa.
Chociaż powyższe zdanie wydźwięk może mieć aż nader banalny, to przestaje być ono takim, kiedy pod lupę weźmiemy „GAZPROM” z gościnką Sokoła, czy „AJETLAGTOMÓJNOWYDRAG” z Kiełasem, będącym ostatnio najjaśniej świecącym punktem pośród bladych nowości w rapie. Personalnie trafiły do mnie najbardziej odniesienia do zakładów pracy, które pochłaniają wręcz młodych ludzi bez większych ambicji, którzy żyją, by przeżyć, którzy łapią się szybko obojętnie jakiej pracy w pogoni za chlebem. Rusza to tym bardziej, kiedy człowiek miał z takimi środowiskami styczność i wie, że dla niektórych tyranie na etacie przy produkcji papierosów to spełnienie marzeń i nie próbują się nawet wychylać ponad to. Jednocześnie zauważalna jest w tym wszystkim czysto ludzka i szczera pamięć o swoich korzeniach, między innymi przy wersach „Jeszcze wczoraj stałem z ziomami pod szkołą jak Mata” i nie polega ona na szczęście tylko na schemacie opartym o „kiedyś nie miałem nic, dzisiaj mam wszystko”, a raczej na podkreślaniu trudu, który wiązał się z ciężką pracą w walce o sukces w równie niesprzyjających realiach. Pokusić się nawet można o stwierdzenie, że ta płyta jest pewnego rodzaju hołdem w kierunku starych czasów i „starego Quebo”, o którego słuchacze tak głośno warczeli. Ogromne ilości ekspresji połączone z emocjonalnymi tekstami robią robotę. Jednocześnie łatwo dzięki temu zestawić sobie obecną rzeczywistość rapera jako „gwiazdy” z rzeczywistością „szarego chłopaka z bloku”. To obecne było już przy promocji albumu i podkreślone jest niejednokrotnie na albumie. Mimo że obecne realia dla Kuby są lepsze, to tęsknota i rozmyślanie na temat minionego czasu dają o sobie zdecydowanie znać.
Sporo na tej płycie miłości. Jest jej tyle, że może to przytłaczać. Wiem co powiecie, płyta nazywa się „Romantic Psycho” i to naturalne, a przede wszystkim logiczne, że partnerka oraz relacja z nią, mogą być tematem przewodnim tej płyty. W zasadzie to partnerki, bo odniesienia są również do starych miłości rapera. Ingerować w tę strefę oczywiście nie będę, natomiast na plus zasługuje fakt, że nie są to tylko i wyłącznie wersy typowo „lovesongowe”, ale również przedstawiające prawdę dotyczącą natury jego relacji z kobietami, podobnie zresztą, jak i na „Somie”. Sporo w tym spowiedzi i szczerości, natomiast mało banalnych porównań i oklepanych przenośni, a jednocześnie brak igrania z ogniem w postaci pisania na pograniczu prawdziwego artyzmu i pustej grafomanii. Zachowanie takiego złotego balansu niewielu przychodzi z łatwością. W „Romantic Psycho” dużo romantyczności, a udział partnerki Que, oprócz singla, jest również na utworze „TĘSKNIĘZASTARYMKANYE”. Ciekawe lirycznie podejście do tematu uczuć związanych z muzyką. Ponownie jednak hip-hopowe realia ścierają się poniekąd z tymi popowymi. Może mimo wszystko kwestię rapowaną Natalii Szroeder trzeba było sobie odpuścić? Jak sam jednak podkreśla przy utworze z Ralphem Kamińskim – „nie ma już na nic czasu, tylko na miłość”. To można zrozumieć i to się czuje.
Płyta przepełniona jest odniesieniami do podróży po świecie i nikogo chyba nie zdziwi, jeśli po latach otrzymamy drugą część „Egzotyki”. Nie zdziwiłbym się również, jeśli taki projekt ujrzałby światło dzienne w ciągu najbliższych kilku lat, bo starcie się z realiami tak wielu krajów, to ogromne ilości inspiracji dla rapera-myśliciela, a tak można zdecydowanie określić Quebę. Takich odniesień do podróży sporo zauważyć można na słodko-brzmiącym „BUBBLETEA” z typowo popowym refrenem Darii Zawiałow (oczywiście żadna ujma, że popowy – fajnie śpiewa ta Daria!), czy na utworze z Mrozem. Z tym że przy tym drugim to emocjonalna i trudna podróż zwana życiem, a nie latanie samolotem po świecie z paszportem w ręku.
Chciałbym, żeby za parę dni kurier zapukał do moich drzwi ponownie, zostawiając mi pod nimi paczkę z kolejną, tym razem już „najwłaściwszą” płytą Queby. Przy odsłuchu ciarki, emocje. Po odsłuchu miły niedosyt. Górowała jednak ogromna satysfakcja. Po trzech latach otrzymaliśmy klasową pozycję, która pokazuje jak rozdawać karty w polskim rapie, zostając przy tym sobą. Przede wszystkim jednak pokazuje również, że to co najlepsze płynie prosto z serca i nie musi być skomplikowane. Rapowo „Romantic Psycho” nie jest majstersztykiem i nie znajdziemy tam przekmin, które użytkownicy Geniusa będą analizować z podręcznikami w rękach. Jest jednak szczerość, naturalne emocje i brak kalkulacji oraz sztucznego kombinowania. O tej płycie będzie mówiło się miesiącami. Quebonafide zaserwował nam po raz kolejny niebywałą przygodę, zaliczając przy tym najlepszą akcję marketingową w historii polskiego rapu. Chapeau bas.