Kolejna wiosna, kolejny wolumin, kolejna Czeluść. Na początek jednak cofnijmy się o kilka lat.
Rok 2016, lipiec. Słońce dogrzewa, a ja jak każdy porządny człowiek ze znajomymi siedzę potulnie w domu i zagrywam się ostro w drugą odsłonę Dawn of War. Akurat przeglądałem rekomendowane na YouTubie, mą uwagę przykuła pewna pani z czaszką zwierzęcia. Pewnie niektórzy dobrze kojarzą ten obrazek. Była to TRAVVA, czyli track JUTRØ z pierwszej odsłony Czeluści. Zajarany szybko przekopałem komentarze i znalazłem nazwę gatunku — witch house. I nawet nie byłem wtedy świadomy, jak długofalowo wpłynie to na mój gust. Szybko przekopałem SOHO Palace, nadrabiałem zaległości jak np. instrumentals vol ka-meala. Wszystko to stworzyło u mnie zamiłowanie do nieco bardziej eterycznych, mroczniejszych czy smutniejszych tonów. I to umiłowanie jest ze mną dalej, dalej definiuje mnie muzycznie i nie wydaje mi się, by coś w tej kwestii miało się zmienić. Tym krótkim słowem wstępu zapraszam Was już do meritum.
Wolumin szósty
Jest to najkrótszy z dotychczasowych albumów spod szyldu Czeluści. Ale czy projekt na tym cierpi? Nie, wręcz przeciwnie. Uważam nawet, że tylko zyskuje, patrząc na to, jak zróżnicowany jest to materiał. Odsłona wcześniejsza miała ten problem, że zawierała trzydzieści tracków, które razem trwały prawie dwie godziny.
Odbijając na chwilę od samej Czelki, a zostając przy temacie — nie uważam, by rozległe i długie albumy miały jakikolwiek sens poza gatunkami jak ambient czy np. taki vaporwave. W ów wymienionych rodzajach dźwięki często muszą zaczerpnąć powietrza (i to bardzo dużymi wdechami — niektóre albumy trwają kilka godzin), rozejść się. A w wypadku reprezentowanego przez Czelkę wave’u, (jako gatunku) dźwięki uderzają raz po raz, tracki mają wysokie BPM i długie wystawienie na taki rodzaj muzyki potrafi po prostu zmęczyć.
Skład woluminów zmienia się z części na część (pomijając piątkę, gdzie byli prawie wszyscy), toteż chciałbym przytoczyć te mniej znane ksywki czy gości zza granicy. Więc: Echo Vessel, Skeler, brothel oraz BVXSEEK. Vessel to producent z Estonii, którego jedyne ślady działalności znalazłem na Bandcampie oraz Soundcloudzie. Na ów stronach można znaleźć jego epkę ARK_001, która nie ukrywam, jest ciekawa. Spróbował połączyć ambient z wave’em i wyszło to dosyć ciekawie, choć można by przyczepić się do paru rzeczy. Skeler już pojawił się na woluminie czwartym, pochodzi zza granicy, a tak dokładniej z Australii. Brothel to podobny case, pojawił się na woluminie piątym, a sam pochodzi z USA. I ostatnia ksywka, czyli BVXSEEK —całkowicie nowa osoba w załodze statku Czeluść. Jak sam wspomina, to trzecia część zrodziła w nim zajawkę na ten rodzaj muzyki. A tak totalnym off-topem i ciekawostką: tak, to ten SecretiveSuicide od „Szklanek” Young Leosi.
Nie będę przemierzał tracklisty kawałek po kawałku, ale postaram się opowiedzieć Wam o moim zdaniem najciekawszych jej elementach.
Wskakujemy w Czeluść
O pierwszych czterech trackach nie mogę powiedzieć złego słowa. Są po prostu dobre, ale słuchając ich nie uświadczysz fajerwerków. I wtedy wkracza „Rozpad” Sokosa. Nigdy nie byłem największym fanem EDM, aczkolwiek ten track mnie kupuje. Aranżacja i sama progresja tego utworu jest świetna, okazjonalne sample wokali dodają uroku. Catchy melodię spiął świetnie dobranymi i napisanymi drumami. Mówiąc kolokwialnie: nóżka sama tupie.
Zaraz po Sokosie mamy ka-meala. Szczerze powiedziawszy, nie jestem fanem jego ostatnich produkcji. Po usłyszeniu beatów z albumu Kukona, tj. Kraków, Marzec 2020, byłem gorzko zawiedziony. Były moim zdaniem trochę nijakie, a w głowie dalej miałem „StateOfEmergency”, które wraz z SecretiveSuicide’em wyprodukowali Bonesowi. Cóż, tutaj znowu wszystko gra. ka-meal jako jedyny naniósł na ten album barwy phonku. Cowbelle i memphis vocal sample świetnie kontrastują z resztą tracków. Szczerze przyznam, że utwór ten bardzo mi przypomina twórczość LXST CXNTURY (i nic w tym złego).
Zdziwił mnie brothel. U niego, tak samo, jak w przypadku Sokosa, trzeba docenić aranżację. Kawałek zaczyna się dosyć normalnie (sam początek z powodu tempa kojarzy mi się z beatem do „TEEN KASIA” od FORXSTA) — ot, ładna melodia z bassem, który się gdzieś tam w tle przebija. Nadchodzi break i bass gra już pierwsze skrzypce. Potem spadek tempa, lekkie wyciszenie i progresja do kolejnej partii, gdzie zarówno bass, jak i melodia nabierają wyniosłego tonu. Dla mnie miód na uszy. Zauważyłem w tym momencie ciekawą rzecz. Ta produkcja trąci witch housem. Pozwolę sobie to porównać do muzyki JUTRØ. Autor TRAVVY ma specyficzny styl, który już nawet nie trąci, bo witch house w jego produkcjach rozchodzi się jak drogie perfumy. Pozwala melodiom się rozgościć, specyficznie je miksuje — wszystko ma tam dużo miejsca. Brothel za to kondensuje. Dalej miksuje wszystko tak, jak się miksuje numery wave’owe, a mimo to czuć w tym witch house. Unikalny i ciekawy styl.
Dubstepowa Czeluść
Nie sądziłem, że taki materiał jak Czeluść wywoła u mnie uczucie nostalgii. „Pull Up” Aetherboya przypomniał mi czasy, gdy w 2012 zasłuchiwałem się w dub- oraz brostep. To te czasy, gdy sam pobierałem mixy Skrillexa z ulub.pl w jakości 128kbps. Serio, utwór Etera brzmi jak żywcem wyrwany z tamtych lat. Oczywiście, wszystko jest wydane w nowszej i przystępniejszej formie. Podczas odsłuchu często towarzyszyło mi uczucie, że gdyby użył innych przejść czy ikonicznych dropów, to nikt by się nie zorientował, że wyszło to w 2021. Miło zobaczyć kogoś, kto ten influence wyciąga na scenę muzyki elektronicznej (i rapu też) po takim kawale czasu. Zdecydowanie mogę nazwać ten kawałek najbardziej charakterystycznym i zdywersyfikowanym.
Słowem podsumowania
Cóż, album jest bardzo konsekwentny mimo tylu różnych podejść do muzyki w jednym projekcie. Nie ma tu dwóch takich samych tracków, nawet jeśli obracają się w podobnym klimacie czy gatunku, to technika i styl produkcji kreśli grubą linię. Z 15 tracków tylko jeden był dla mnie niewypałem i jest to pozycja ostatnia — „Energy”. Numer bezpłciowy i nie mający totalnie niczego do zaoferowania. Wydaje się bardzo prosty, sama melodia do mnie nie trafia.
Nie jest to materiał dla każdego, ale to wiedzą już sami autorzy. Jak mówili w wywiadzie dla F5 (który znajdziecie TUTAJ):
Czeluść jest swego rodzaju schronem dla dusz producentów, którzy wybrali dość trudną i niewygodną ścieżkę kariery, opartą na muzyce basowej.
Jeśli sympatyzujecie z tym typem muzyki, to zachęcam i rekomenduję. Jest to naprawdę świetny środek do zaobserwowania jak wiele, mimo grania tego samego gatunku, znaczy styl. Problemem takich, nazwijmy to, „kompilacji” jest to, że ta dywersyfikacja też jest pewnego rodzaju klątwą. Anegdotycznie przyjmę, że 90% osób powybiera pasujące im kawałki i skupi się tylko na nich. I ja także jestem jednym z nich, bo, mimo że wszystkie tracki są dobre — no szczerze, trzymają wysoki poziom — to nie każdy jest moim lotem i nie trafia we mnie w 100%. Dlatego w swojej playliście posiadam istny bootleg Czelki, składankę z różnych części. Trudno ocenia się takie płyty, więc powtórzę: polecam. Miejmy nadzieję, że już w tym roku uda nam się usłyszeć ów album na żywo. Choć wszystko na razie jak piach w oczy z covidem, to szczerzę wierzę w to, że spotkamy się na następnym festiwalu.