Ten wywiad w skończonej formie przeleżał chwilę w szufladzie, ale pewne turbulencje działy się dookoła niego już od samego początku. Razem z 1988 spotkaliśmy się dobre kilka miesięcy temu we Wrocławiu, przy okazji jednego z ostatnich, wieńczących sagę Synów koncertów. Być może to późna godzina rozmowy sprawiła, że wśród osób zobowiązanych do ochrony backstage’owych pomieszczeń nastąpiło pewne… rozprężenie struktur. W wyniku tego pierwotne nagranie wywiadu zostało poszatkowane bełkotami festiwalowiczów, którzy co jakiś czas wędrowali wokół nas rezolutnie. Przemysław Jankowiak wydawał się być tym chaosem zupełnie nieruszony. To chyba dobra reprezentacja tego, jak można odbierać jego ostatnie działania.
Producent przycupnął w tym momencie na uboczu mainstreamu, i, bacznie obserwując, wyłapuje co bardziej fascynujące talenty w celu współpracy. Mimo zawirowań, z jakimi boryka się branża muzyczna w Polsce i na całym świecie, włącznie z tymi popandemicznymi, działa czujnie i cierpliwie, nie ulegając modom, ale pamiętając o rozwoju, pielęgnując swoje charakterystyczne brzmienie. Zakończenie działalności duetu z Piernikowskim kwituje tylko słowami trzeba iść w swoją stronę, a ubiegłoroczne przeciągnięcie się własnych wydawnictw podsumował niedawno na Instagramie w podobnie treściwy sposób: I dobrze.
W rozmowie z Zuzanną Pawlak (FB, Mixcloud) 1988 opowiada o m. in. Tymku, Szczylu i reszcie współprac, które przeprowadził, stosunku do sceny oraz muzyczno-producenckich fascynacjach. Na początku również krótkie wspomnienie końca Synów (mimo to nadal najdłuższe, jakie kiedykolwiek oficjalnie wystosowali sami zainteresowani). Takich gości jak Jankowiak naprawdę warto poznać bliżej.
Proponuję zacząć – siłą rzeczy, bo przecież jesteśmy chwilę po jednym z koncertów wieńczących sagę – od kwestii duetu, w którym do tej pory działałeś. Zadam chyba pytanie, które ciśnie się na słowa każdemu, kto tylko usłyszał o decyzji Twojej oraz Roberta Piernikowskiego. Dlaczego?
Cóż… Po prostu niektóre rzeczy się kończą, a inne się zaczynają i to jest w sumie jedyne co jestem w stanie powiedzieć na ten temat. Nie ma za tym jakiejś wielkiej tajemnicy czy historii. Każdy z nas idzie w swoje.
Ale to było tak, że od początku planowaliście taki obrót spraw?
Nie, to wyszło naturalnie. Każdy ma własne plany – Robert też produkuje, ma już sprecyzowaną swoją ścieżkę. Lepiej zostawić lekki niedosyt niż przesyt. Tak uważam.
Mnie się to Wasze odejście skojarzyło trochę ze Skeptą, który też jakiś czas temu ogłosił, że kończy karierę, z tą tylko różnicą, że obiecał jeszcze kilka kawałków, które zalegały mu na dysku. Trochę szkoda, że i z Wami tak nie będzie.
No, nam nic nie zalega. Mamy w swojej historii chyba tylko jeden niewydany kawałek, jeszcze przed pierwszą płytą. Nie planujemy go nigdzie wrzucać. To był raczej taki trening. Powiedzmy, że tej piosenki tak naprawdę nie ma.
Pamiętam, jakie zamieszanie było wokół Was, kiedy w 2015 roku wydaliście pierwszą płytę. Było dużo pochwał, ale zdarzyło się, że stara szkoła kręciła na to nosem. Po tym, jak wydałeś swoją pierwszą płytę producencką z Włodim, który jest przecież kwintesencją starej szkoły, to było to dla mnie jak pstryczek w ten sam nos.
Powiem tak – po pierwszej płycie Synów było dużo… No, może nie od publiki hiphopowej, ale od pionierów polskiego hiphopu było dużo dobrych słów: od DJ 600V, przez właśnie Włodiego, Pezeta, JWP i tak dalej. Oni wszyscy może nie do końca to na początku kumali, ale myślę, że z czasem się przekonywali, że to jednak ma większą wartość. Była wtedy potrzeba, żeby poszukać czegoś ciekawszego i myśmy się na to po prostu załapali. Mieliśmy bardzo dobry feedback, choć racja, publika hiphopowa jest, powiedzmy, różna, teraz w szczególności, bo hip-hop poszedł w jednym kierunku. Moja płyta z Włodim jest w dzisiejszych czasach w drugim obiegu. Kiedyś wiadomo, Włodi był jedną z wiodących postaci, niekwestionowaną legendą, natomiast myślę, że zrobiliśmy na obecne czasy coś trochę bardziej nieszablonowego niż to, co teraz dzieje się na scenie.
W takim razie poprowadźmy to wszystko chronologicznie – po Włodim będzie płyta producencka, ta już z dużo większą ilością artystów. Do tej pory wyszły dwa single promujące płytę, pierwszy jest z Margaret i Kachą Kowalczyk z naprawdę niesamowitym teledyskiem, drugi to robota Twoja, Szczyla, asthmy i DJ Zetena. Zastanawia mnie klucz doboru artystów.
Ta płyta jest trochę wyzwaniem. Ja naprawdę słucham różnej muzy, dużo popu, hip-hopu, brytyjskiej sceny, tej bardziej undergroundowej, techno, wszystkiego. I wszystko mnie naprawdę inspiruje. Materiał ma być wypadkową tych różnych kierunków za jakimi ciągle podążam. Chcę poeksperymentować. W szczególności zawsze miałem ochotę zrobić to z popem, stąd zaprosiłem Margaret. Jeszcze jakieś dwa lata temu nigdy bym nie pomyślał, że taki pomysł wpadnie mi do głowy, ale kierunek, który sobie obecnie obrała, bardzo mnie zaciekawił i zachęcił do podjęcia tego eksperymentu. Stwierdziłem, że połączę ją z Kachą, która okazała się jej dużą fanką. Wiadomo, że dla niektórych ksywka Gosi niektórym z marszu przywodzi na myśl: kur…, sprzedał się, ale dla mnie to nie jest istotne. Dla mnie ona ma bardzo dużo umiejętności i duże możliwości wokalne. Niekwestionowanym jest, że jest bardzo utalentowana, dlatego tak kusiło mnie, żeby zrobić coś razem. Druga sprawa, asthma i Szyczyl – to są bardzo młodzi raperzy, właściwie stawiający dopiero pierwsze
kroki. Szczyl ma chyba w swojej historii jeden lub dwa koncerty. Siłą rzeczy śledzę tę scenę i po usłyszeniu Szczyla wpadło mi do głowy połączenie go z trochę cięższym bitem, bo przecież teraz nagrywa głównie bardzo wakacyjne kawałki. Swoją drogą, ma on swój klimat. Mieszkałem dziesięć lat w Gdyni i wiem jakie rzeczy mogą tam powstawać…
Polska Floryda…
Tak jest. Mam na tej płycie bardzo dużo gości, zarówno starszych, jak Włodi, jak i młodszych, tych eksperymentujących. Staram się, żeby ta płyta była bardzo rozległa, pokazywała pełen przekrój moich zainteresowań. Chciałbym po prostu spełnić wszystkie swoje marzenia w kwestii poszczególnych utworów. Myślę też, że to będzie jedna jedyna płyta w mojej historii. Nie planuję więcej robić takiego przedsięwzięcia, wolę współpracować dalej z ludźmi trochę dłużej, uczepić się jednego projektu.
No, nie wiadomo.
To znaczy, jasne, nigdy nie mów nigdy, ale jest to trudny temat. Płyta producencka to jest przede wszystkim niestety robota logistyczna, oprócz podejścia czysto zajawkowego trzeba też się pomęczyć w kwestiach trochę mniej ciekawych, chodzi tu na przykład o poganianie raperów. Chcę to teraz robić, ale chyba nie podjąłbym się tego drugi raz, potem dam sobie spokój, będę robić pojedyncze projekty, chciałbym też skupić się na instrumentalnej działalności.
A płyta jest już skończona czy jeszcze ostatnie szlify?
Nie, dlatego nie ma daty premiery, wszystko jest nadal w toku. Cześć utworów jest skończona, część jeszcze w formie szkicowej, cześć ma być nagrana. Myślę, że to będzie ten rok, natomiast nie chcę zapeszać, na pewno jakieś single będą się pojawiać sukcesywnie. Teraz i tak są takie czasy, że wydawanie muzyki jest bardzo trudne i trzeba to trochę dawkować.
Po tym co mówisz, spodziewam się przede wszystkim dużej rozpiętości gatunkowej.
Będzie bardzo duża rozpiętość. Mam i oldschoolowych raperów którzy siedzą w klasycznej formie, gdzie staram się działać trochę pod włos i wystawiać ich na pewne próby, ale i też trochę wokalistek, nie będę zdradzać nazwiska, wiadomo. Staram się szeroko patrzeć.
Nie zdradzisz ani jednego, na pewno?
Gdzieś tam na mediach społecznościowych i tak pojawiły się zajawki z mojej strony. Będzie na przykład Żyto, który nagrał z NOONEM dobrą płytę. Nie, że chcę tutaj robić jakąś specjalną tajemnicę, ale planuję materiał najpierw skończyć i zobaczyć go w całości, a dopiero potem o nim mówić. Lepiej nie zapeszać, ale 70 % jest już na pewno nagrane.
Ostatnio miałam przyjemność rozmawiać z producentem Da Vosk Doctą, który również jest po wydaniu płyty producenckiej. Opowiadał mi o swoim workflow z poszczególnymi artystami. Każda historia była bardzo ciekawa, ale z większości rzucało się w oczy głównie, jak jest to trudne do organizacji przedsięwzięcie. W kilku przypadkach uprościł je do maksimum: najpierw szukał rapera w Internecie, potem wysyłał mu mailem paczkę bitów, a na końcu otrzymywał nagranie. Nie było żadnego bliższego kontaktu. Jak w Twoim przypadku?
Ja bym nie potrafił tak pracować. Mimo wszystko wolę wejść w jakąś chemię z artystą, z którym współpracuję. Oczywiści zdarzyło się tak, bo niektórzy ludzie są mocno niedostępni, mimo, że wyrażają szczerą chęć. Wtedy rzeczywiście odbyło się to internetowo. Natomiast specjalnie przeprowadziłem się do Warszawy, bo w zasadzie około 80 procent gości na płycie jest właśnie ze stolicy. Dodatkowo wytwórnia udostępniła mi studio, które mogę mieć na cały dzień, spotkać się z kimś. Tak był właśnie z
asthmą i Szczylem, gdzie po prostu przez dwa dni siedzieliśmy sobie w studiu, choć oczywiście wcześniej miałem już przygotowany szkic. Nie jestem tez producentem, który ma jakieś paczki, staram się żeby coś powstało raczej na zasadzie chemii. Wiem, że dużo ludzi tak robi, że podsyła już prawie całą płytę, ja staram się już od wykreować początku współpracę. Nie mówię, oczywiście, że to jest jedyna słuszna droga, po prostu to jest moja droga. Wolę zrobić coś od podstaw niż zdać się na bezrefleksyjny kontakt. Znaczy wiadomo, nie bezrefleksyjny, teraz przecież przez Internet można emotkę wysłać. (śmiech)
Zechcesz w takim razie opisać proces powstawania piosenki od samego początku do samego końca, dajmy na to, na przykładzie Przypływu?
Jasne, najpierw kontaktuję się z chłopakami, pytam się, czy pasuje im takie połączenie. Oni na to: no pewnie, jaramy się, zawsze chcieliśmy coś robić razem. Kolejny krok to wysyłanie sobie inspiracji. To działało świetnie z Margaret i Kachą, proces twórczy był wtedy bardzo inspirujący też i dla mnie. Z chłopakami też coś tam sobie podsyłaliśmy i potem pracowałem nad szkicem, pętlą. Jak im to podrzuciłem to oczywiście od razu siadło, po prostu już wcześniej dość wyraźnie wytyczyliśmy sobie drogę. Następnie razem przyjechali do Warszawy, posiedzieliśmy w studiu dwa dni i nagraliśmy numer. Na koniec go jeszcze dopracowałem, już sam. I tak to u mnie wygląda.
A zdarza się czasem, że granice się zacierają? Mam na myśli sytuację, gdy ty mówisz coś na temat ich tekstów, a oni komentują, jak powinieneś zrobić bit?
Wiesz co, może nie tekstów, bo staram się nie cenzurować. Wiadomo, współczesny rap jest jednak trochę inny i wiele rzeczy umyka pod pozorem konwencji, powiedziałbym nawet, że gry aktorskiej, więc nie każdy raper ma w swoim repertuarze rzeczy, które odpowiadają mi w stu procentach. Stąd po prostu staram się ich tak zapraszać, żeby było nam w tej kwestii po drodze. Jeszcze nie miałem sytuacji, żeby powiedzieć: stary, nie pasuje mi to co tu nawinąłeś, nie chcę tego na mojej płycie. Za to siedząc w studiu – co sobie bardzo cenię i myślę, że to też duża rola producenta, a nie beatmakera – jesteś w stanie wypracować sobie dużo ciekawszy kształt utworu, dopracować sposób nagrania każdej zwrotki. Gdy czujesz, że w jakimś fragmencie czegoś brakuje, to od razu rozmawiacie na ten temat, próbujecie to zbudować i tak dalej. Jak najbardziej mam uwagi jeśli chodzi o formę nagranie, nie o same teksty. O, często jest tak z refrenem, w jaki sposób ma on wybrzmieć – coś jest napisane, ale nie wiadomo jeszcze jak to rapować. Refren Przypływu był efektem takiej wspólnej rozkimny: gdzie chórem, gdzie okrzyk, czy potem słowa, czy skrecz. To się najlepiej wypracowuje, będąc blisko.
No tak, taki workflow brzmi też najefektywniej…
…tak, zwłaszcza, że ja nigdy wcześniej tak nie pracowałem. Syny powstawały głównie przez Internet. Mimo, że żyliśmy bardzo blisko, to zwykle byliśmy w rozjazdach. Robert też jest producentem, więc też ma do tego swój własny zmysł i nie można podważyć tego, jak duży miał wpływ produkcyjny na te płyty. Tak naprawdę ta robota była jeszcze bardziej wspólna, a role jeszcze bardziej zatarte. Przez to, że każdy wnosił coś od siebie z każdej strony, mogło to odbywać się zdalnie. Dużo dało to, jak rezonowaliśmy ze sobą, wszystko wypracowało się bardzo naturalnie.
To jeszcze jedna współpraca, która bardzo mnie interesuje. Singiel, którego nie będzie już na płycie Twojej, tylko Tymka: Frisbee. Czy mi się wydaje, czy to pierwsza polska wariacja na temat reggaetonu?
Nie… Reggaeton był bardzo popularny w latach dwutysięcznych z hakiem, najbardziej dwa tysiące pięć chyba? Może to nie był taki typowy reggaeton, ale gdzieś tam to było cały czas, ja wtedy tego nie lubiłem i nie słuchałem. Ten gatunek ostatnio mocno mi wjechał, zasługa w tym też Kachy i Margaret.
Brazylia, fawela – mega inspirujące. To bywa czasami naiwne, wręcz przaśne. Słuchałem też trochę reggaetonu, który wynika bardziej z podziemia i na podobnych wzorcach starałem się robić swój kawałek. Ma on czasami może delikatnie cringe’ową melodię, natomiast chyba udało mi się to wyważyć i zostawić w tym cząstkę siebie. To wyszło w ogóle bardzo spontanicznie, Tymek uderzył do mnie na ostatnią chwilę, chciał numer dokooptować na płytę. Choć obaj pracujemy teraz nad zupełnie innymi rzeczami, zgodziłem się, ale stwierdziłem: dobra, to dawaj reggaeton. Spotkaliśmy się, znowu posłuchaliśmy razem muzy, wytyczyliśmy sobie kierunek. Bit znowu zrobiłem w zasadzie w jeden dzień, wysłałem Tymkowi, ten po dwudziestu czterech godzinach miał nagrany wokal, potem jeszcze bawiłem się aranżem. Myślę, że w czterdzieści osiem godzin, włącznie z klipem, mieliśmy wszystko gotowe. To była szybka współpraca i z nim się właśnie tak pracuje, swoją drogą uważam, że jest naprawdę bardzo dużym talentem. Może i jest go pełno i jest dość nieokrzesany, ale w tym całym zalewie utworów, które wypuszcza, jest naprawdę dużo niewymuszonego talentu. Czasami potrafi wypuścić coś, co naprawdę mi imponuje. Mimo, że tekstowo nie zawsze to siedzi, tak pod względem charyzmy, artystycznym, samej postaci, zwłaszcza ten nowy Tymek – bo nie ukrywajmy, że jest jakaś zmiana widoczna – jest naprawdę postacią bardzo interesującą, świetnie mi się z nim współpracuje, można powiedzieć, że się zakumplowaliśmy.
On się przede wszystkim świetnie odnajduje w każdym towarzystwie i każdej stylówie.
No dokładnie, i to mi właśnie zaimponowało. Nie ukrywam, że początek naszej współpracy polegał na tym, że on się do mnie odezwał, a ja mu powiedziałem: stary, trochę nam nie po drodze, ja zupełnie inny kierunek, ty inny, nie rozumiem, dlaczego chcesz ze mną robić muzę. Wtedy zaproponował spotkanie i rozmowę. Jak przesłuchaliśmy razem parę rzeczy to skumałem, o co chodzi temu gościowi. Ma jakąś potrzebę wyżycia się na wielu polach i współpraca z wieloma producentami go po prostu spełnia.
Nie znam Tymka osobiście, ale z tego, co obserwuję go na mediach społecznościowych, mam wrażenie, że bije z niego przede wszystkim chęć tworzenia.
Tak, jest bardzo nadpobudliwy w tej kwestii, aż do bólu. Widziałem, jak on słucha muzyki, jak się jara, jak pod wpływem chwili powstają jego teksty. Myślę, że to jest tego typu postać, która gdyby żyła np. w Stanach, zrobiłaby jeszcze więcej niż w Polsce – a tu zrobił już dużo. Nic dziwnego, że dociera i do szerokiej publiki, i bawi się teraz w trochę bardziej niszowe rzeczy, które wychodzą mu świetnie.
Wyświetlenia mówią same za siebie. On ma ich chyba najwięcej z polskich raperów w tym momencie.
Tak, ma ze trzy kawałki które mają powyżej stu milionów, więc to jest dla mnie jakieś nieosiągalne. Ja mam osiemdziesiąt tysięcy i się jaram, a on zgania ich jakąś potworną ilość, zgarniał właściwie, bo te jego nowe rzeczy łapią już trochę mniej. Ludzie zauważyli przemianę, ale to dobrze: zakończył jakiś etap i w pewnym momencie zaczął się bawić, eksperymentować i robić coś bardziej ambitnego niż muzykę na dyskotekę.
Dużo tych współprac. Nie kusi cię już powrót do zrobienia czegoś zupełnie Twojego, instrumentalnie?
Bardzo za tym tęsknię. Zaraz po koncertach Synów największą przyjemność sprawia mi granie solowego, instrumentalnego materiału w jakimś ciasnym klubie i to jest na pewno rzecz, która będę dalej mocno cisnął. Nie jestem w stanie zrobić wszystkiego na raz, ale gdzieś tam staram się w ramach odpoczynku od pracy z ludźmi coś porzeźbić, kontynuując to, co zacząłem na Ring The Alarm.
Myślisz o tym, w jaki sposób muzyka, którą robisz, może brzmieć potem na żywo?
W kwestii tych instrumentalnych rzeczy jak najbardziej. Nie boję się też zestawiać rzeczy ambientowych z rzeczami bardziej dynamicznymi. Uważam, że jeżeli publika jest zainteresowana moją twórczością, to nawet jeśli przyszła z chęcią bujania się do materiału, i tak wejdzie we wszystko, co podam na scenie. Ufam, że cały czas tak będzie. To jest bardzo duży przywilej grać tak, że hipnotyzujesz ludzi, którzy mimo, że są w klubie, to szanują każdy odcień muzyki.
Nie zapominajmy, że oprócz solowej twórczości muzycznej jesteś również grafikiem.
Może teraz trochę mniej. Odpuściłem ostatnio na rzecz muzyki, bo bardzo dużo się teraz w tym temacie dzieje, natomiast staram się tę sferę wizualną również doskonalić. Głównie dla siebie, ale nie tylko: robiłem rzeczy dla Błota, Pauliny Przybysz, Macie zrobiłem poligrafię.
To bardzo dużo fantastycznych rzeczy, o których wielu ludzi marzy, by móc je robić w takich warunkach jak ty. Znasz to powiedzenie: jeśli chcesz przestać kochać to, co robisz, zrób z tego swoją pracę?
Myślę, że przez to, że robię tego tak dużo, mam dzięki temu dużo odskoczni. Robiąc rzeczy wizualne, na przykład kręcąc klip – powiedzmy, że zrobiłem półtora klipu na płycie z Włodim, jeden wyszedł w całości mój, drugi był przeze mnie montowany – jestem w stanie wskoczyć sobie w robienie muzy od razu, gdy czuję, że zaczyna mnie to męczyć. Tak samo w drugą stronę, gdy mam dość płyty producenckiej, to zaraz znowu wpada mi coś innego, co rozkminiam sobie wizualnie. Dzięki temu jedno i drugi bez przerwy kocham. Fajnie, będąc twórcą, wyżywać się twórczo w różnych rewirach. No, chyba, że masz taki komfort, że rzeczy które robisz po prostu z Ciebie wypływają i kupuje to bardzo dużo ludzi, to jest sytuacja idealna.
Ha, tutaj znowu nasuwa mi się Tymek.
O, myślę, że tak.
Jeszcze jeden temat chciałam z Tobą koniecznie poruszyć i proponuję to zrobić w oparciu o incydent kogoś innego z polskiej sceny muzycznej. Już jakiś czas temu wydarzyła się bardzo interesująca dla mnie sytuacja, w niektórych miejscach w Internecie stała się wtedy wręcz viralowa. Frontman zespołu, który swego czasu był bardzo popularny, umieścił na swoich mediach społecznościowych wpis o tym, jak na podstawie lajków, które otrzymał na Facebooku, wytłoczył trzy tysiące płyt. Ku jego nieszczęściu rozeszło się ich tylko tysiąc. Dużo rozczarowania z tego biło. Nie chodzi teraz o to, żeby odnosić się do tej sprawy, ale to doskonały przykład reakcji artysty na liczby, które dostaje w Internecie oraz na ich przełożenie na rzeczywistość. Czy Ty też traktujesz je jako feedback?
Ja przede wszystkim wiem, jak działają algorytmy. Każde media społecznościowe chcą na nas zarabiać. To trochę dziwny czas – niby masz liczby, ale one się rozkładają bardzo nierównomiernie. W przywołanym przykładzie jest przede wszystkim pełno frustracji, ale ja ją po części rozumiem. Chyba najgorszą rzeczą jest obudzić się i zrozumieć, że ludzie nie chcą cię słuchać. Płyty się już nie sprzedają, może wyjątek to hip-hop, jakiś Dawid Podsiadło. Jest zaledwie kilka nazwisk, gdzie to naprawdę hula. Takie są czasy i staram się nie doprowadzić do tego, żeby obudzić się z ręką w nocniku. Mierzę siły na zamiary. Doskonałym przykładem takiego podejścia jest Włodi, który od dwudziestu kilku lat ciągle nagrywa, robi to konsekwentnie, jest skromną osobą, nie potrzeba mu wiele i wie, że za każdym razem jak wypuści płytę, to nie będzie rozczarowany. Żyje tym, obserwuje rynek. U mnie to wygląda podobnie – zawsze mam mniejsze oczekiwania, niż potem są z tego efekty. Takie podejście na pewno gwarantuje mniej zawodów.
Wychodzi na to, że mamy nowy powód, dla którego liczby nie powinny determinować pracy twórczej – są coraz mniej miarodajne. Ufanie im staje się coraz bardziej i bardziej nierozsądne.
Ja też nigdy nie zrobiłem przysłowiowego hitu, więc liczby nigdy na moją muzykę nie były wpływowe. Celem nie było zdobyć jak największej ilości wyświetleń, sprzedać jak najwięcej płyt. Jestem w takim momencie, że będę zadowolony, gdy sprzeda się tego więcej, niż przypuszczam. Jak się sprzeda tyle, ile sobie wyobrażam, tez będzie okej. Jak mniej – trudno, może wtedy już wypadłem z obiegu, trzeba będzie wtedy się uderzyć w pierś i zastanowić się, co robić dalej. Ważne, by być na bieżąco, słuchać dużo muzyki, nie dziadować. Nie chciałbym nigdy zdziadzieć, to chyba jedna z najgorszych rzeczy: być marudą, nie doceniać tego, co małolaci robią. Staram się żywić uznanie dla bardzo wielu rzeczy, nawet tych, których nie słucham na co dzień, które nie do końca mi podchodzą. Powiem więcej, śledząc, ale tak naprawdę śledząc współczesną muzykę, w momencie kiedy puścisz sobie jakiś hip-hop z dziewięćdziesiątych, to czasem zaczyna trącić trochę mychą. Sam się łapię na tym, że czasami nie jestem w stanie słuchać rzeczy, które kiedyś zapętlałem.
Zmianom ulega też rola producenta, w szczególności w Polsce.
O tak, zwłaszcza w Polsce, za granicą zawsze doceniano ich bardziej.
Mamy już nawet producentów-celebrytów, na przykład Lanek.
Albo Donatan (śmiech)
Producenci zaczynają między innymi zwiększać grono świadomych odbiorców. Mam wrażenie, że jeszcze kilka lat temu stwierdzenie: jestem fanem _ producenta było zarezerwowane dla największych diggerów muzy; teraz coraz więcej osób wie, kto za co odpowiada w nowowypuszczanych singlach. Czujesz na własnej skórze rozwój rynku?
W hip-hopie, w porównaniu z innymi gatunkami, to i tak zawsze gdzieś trochę było, natomiast myślę, że działało jak niesprawiedliwie podzielony kawałek tortu. Teraz 90 procent ludzi kopie w paczkach po 250 zł od gościa z Wielkiej Brytanii, który siedzi na chacie i napierdziela 50 bitów tygodniowo minimum. Im to wystarczy, rzeczy, które robią platynę często tak działają. Gdy jednak ktoś będzie chciał zrobić coś bardziej wyrazistego, wyróżnić się na szerszej scenie, to na pewno sięgnie po markę która jest wypracowana i ma swój styl. Może nie jestem osobą, do której ktoś uderzy ze słowami: dawaj, zrobimy numer, będzie z tego hit, ale te, które przychodzą, chcą mieć na płycie pośród numerów, które faktycznie robią wyświetlenia coś, co dla słuchacza może być odkryciem czegoś nowego, ciekawszego. Że coś to zrobi odbiorcy gdzieś z tyłu głowy. W tym momencie taką zajmuję pozycję. Dlatego Włodi, będąc trochę w cieniu głównego nurtu, chciał mieć producenta z którym zrobi coś, co może zawsze chciał zrobić, co jest inspirujące, ciekawe. Zawsze jest grono ludzi którzy czegoś takiego szukają i dla nich też trzeba po prostu robić muzykę. Ci twórcy, którzy chcą odważniejszych posunięć, wiedzą o tym i wiedzą, do kogo uderzyć. Nawet Quebo ma na swojej płycie bardzo zdolnych, zajebistych producentów. Pezet też. Są ludzie, którzy po prostu o to dbają. Nie ukrywajmy, że rynek producentów jest z jednej strony bardzo ciekawy, ale z drugiej zepsuty przez paczkowe myślenie. Niektórzy wolą sobie wziąć taką paczkę i przesłuchać 300 bitów, a ze mną trzeba się trochę pomęczyć.
Mata to dobry przykład osoby, która robi głównie na takich paczkowych bitach.
Tak, płyta jest z paczek, zresztą nawet sample można znaleźć na różnych platformach. Ale przypadek Maty jest dla mnie ciekawy – wydaje mi się, że zrobił to z takim tupetem i z taką pewnością siebie, że to nawet mi nie przeszkadza. Nie wiem czemu, to ma jakąś taką swoją własną, ciekawą formę. No, może gdyby pracował z jakimiś konkretnymi producentami to byłoby jeszcze lepiej, ale pewnie na to przyjdzie jeszcze czas. Podejrzewam, że najpierw musi się wyszaleć, a potem będzie do tego podchodzić bardziej refleksyjnie.
Pozostaje czekać na 88 type beat.
Oj, chyba już gdzieś kiedyś wyhaczyłem.
Na koniec jeszcze chwila o inspiracjach – czego w tym momencie słuchasz?
GAIKI – to wokalista z Wielkiej Brytanii i on mi chyba najlepiej robi w tym momencie. Trochę sobie odświeżam, np. Evidence’a, Mach-Hommy’ego. Ten drugi jest już z kilka lat na scenie, ale myślę, że to taki świeży, post-MF DOOM’owy klimat.
A z polskiej sceny?
Z polskiej sceny? Trudne pytanie. (śmiech) Słucham wszystkich, z którymi robię w tym momencie muzę.
A wpadła ci w ucho jakaś premiera? Ja już jakiś czas temu doceniłam bardzo płytę Osy.
A tak, Zdechły Osa, oczywiście. On chyba wrzucił gdzieś zajawkę, że nagrywał ze mną, więc chyba też mogę rzucić info, że będzie na płycie, choć nie zdradzę, w jakim połączeniu. Poznaliśmy się na historycznym koncercie Pezeta i staję w jego obronie, bo każdy wie, jakie są jego koncerty i to po prostu musiało się tak skończyć. Są różne opinie, dla mnie to jest właśnie taki typ artysty i zrobił to, co miał zrobić. Żyto z NOON’em też spoko płyta, choć, jak na moje producenckie oko może trochę przearanżowana, ale też oczywiście nie chcę oceniać, fajnie to gra. Żyto to jeden z moich ulubionych raperów, ma oldskulowe, może nawet kwadratowe flow, które działa u niego na korzyść. Może niektórzy nie do końca je rozumieją, ale dla mnie jest super tekściarzem i gra to wszystko świetnie. Ma charyzmę i coś, co wciąga, i wie o tym. Dałbym tej płycie 10/10, ale czasami te aranże zbijają z lirycznego tropu, a fajnie byłoby móc się w pełni skupić przy takiej płycie na tekstach. Instrumentalnie 10/10, wokalnie 10/10, jako całość 9/10, o. (śmiech) Poza tym jestem zaaferowany raczej swoimi rzeczami.