fbpx

Rapowe talenty, za którymi tęsknimy

Poruszając na naszej grupie temat najgłośniejszych „zniknięć” raperów ze sceny w ubiegłym dziesięcioleciu, miałem już sporządzoną listę złożoną z artystów, których powrotu na horyzoncie nie widać. Nie mówię już o takich oczywistościach jak legendarny Smarki czy Kuban. Polski rap tuż przed 2015 rokiem przeżywał ogromny rozkwit. Paka złożona w tamtym okresie na Młode Wilki to dzisiaj ksywy, które imponują i zajmują fotele na salonach mainstreamu. Wtedy jednak podziemie miało tyle mocnych artystów, że swobodnie można było złożyć jeszcze drugą ekipę. Poziomem wcale nie odstawałaby od poprzedniej. Wielu z raperów wydających w tamtych latach nie przetrwało niestety próby czasu. Pozostawiając za sobą pojedyncze materiały spowodowali, że dzisiaj określamy ich statusami mini-legend naszego środowiska. Lub po prostu zwyczajnie brak nam ich obecności na scenie. Spieszmy się doceniać raperów, tak szybko porzucają muzykę… Za kim więc tęsknimy najbardziej?

Troom

W 2014 roku ksywa Troom była synonimem artyzmu w najczystszej postaci. Album Primus Luporum bezapelacyjnie wyprzedził swoje czasy i wpisał się na dobre w poczet podziemnych płyt-legend. Troom imponował niebanalnymi tekstami, kładzionymi na cloudowych produkcjach ka-meala. Swoimi emocjami budował most między wnętrzem swego artystycznego „ja” a słuchaczem. Niekiedy jednak zbyt odważnie eksperymentował z ich ekspresją i tyczy się to zarówno przekombinowanych wersów, jak i odczywalnie wymuszonej formy nawijki. Jako zaledwie 16-latek gościnnie udzielił się na Eklektyce, obok takich talentów jak Trzy-Sześć, Neile, Danny czy Hary. Cechą wspólną dla nich wszystkich jest to, że przepadli, a mieli papiery na zwojowanie rapowego półświatka. Momentem przełomowym dla Trooma miało być wydanie płyty w QueQuality. Byłaby ona swego rodzaju drzwiami do mainstreamu. W 2016 roku pojawił się nawet track booty call z Igrekiem, który zapowiadał ów album, niestety jednak nigdy się go nie doczekaliśmy.

Troom co jakiś czas podsyca postami na Facebooku emocje tęskniących za jego muzyką słuchaczy, jednak z nadziei na jego powrót zostały już tylko resztki. O Primus Luporum w 2014 roku Łukasz Rawski napisał w swojej recenzji w takich słowach: Na obecny moment wydaje mi się, że to album, jakiego jeszcze nie było na polskiej scenie, a już za kilka lat określany może być mianem klasyka.

Mogę tylko dodać, że do dzisiaj to album unikatowy i po kilku latach nosi miano klasyka. Pozdro Łukasz!

Hary

Skoro już Eklektyka została wywołana przeze mnie do tablicy, to zaniedbaniem tematu byłoby pominięcie Harego. Refren byłego reprezentanta SB Maffiji do Manekina jest już legendarny. Mowa tu również oczywiście o jego wymiarze koncertowym. Ponownie ścieramy się z artystą, który nie zostawił po sobie bogatego dorobku muzycznego, jednak w kartach polskiego rapu, zapisał się bardzo treściwie. Przez pewien moment doczepiano mu łatkę „człowiek-refren”. Wynikała ona z refrenowych kwestii u Quebonafide, Białasa oraz kombinacji Solar/Białas. Innowacyjny jak na tamte czasy rapowy wokalista, ale również solidny, nieszablonowy raper. Chociaż na trackach takich jak Liczę na was czuć było, że do talentów jak Deys mu odrobinę brakuje, to przekonany jestem, że kute przez niego żelazo było bardzo gorące i wielka szkoda, że przerwał swoją działalność. Jego płyta z Fouxem była pełna niedociągnięć, w koncepcji bardzo luźnej, wręcz mixtape’owej. Po latach jednak za takim klimatem się tęskni i człowieka łapie nostalgia, kiedy widzi komentarze „props w ciemno”, po którym postawione jest już ikoniczne „:v”. Jeśli ktoś nie słyszał, to warto nadrabiać, nawet dla samego tracku z Penxem!

Komil

Powiedzmy sobie szczerze. Monopoly to podręcznikowy przykład niuskulowego bangera, po którym część Komila pokochała, a część nie była gotowa na taką przewózkę i dopiero po paru latach zaczęła kumać tę jazdę. Wtedy podziemie miało swoje trio, które w pewnej niszy rozdawało karty (hehe, aluzja do tego, że Komil gra w pokera ;ddd), czyli Depsa, Korka i właśnie Komila. Na scenę wbił się bezczelnie, charyzmatycznie i wręcz wkurwiająco dobrze. Jego zniknięcie było ogromnym zaskoczeniem. W końcu był na dużo lepszej pozycji niż wyżej wymienieni Troom czy Hary, można powiedzieć, że właściwie na pozycji wygranej.

Komil miał niesamowity warsztat rapowy i przyspieszenia, które o ile nie robią teraz na większości słuchaczy aż tak dużego wrażenia co kiedyś, to połączone z jego charyzmą i odpowiednim doborem podkładów, były mieszanką wybuchową. Nie należałem do ogromnych sympatyków jego twórczości. Zawsze natomiast zdobywał moje uznanie jako skillowy raper, a przez pewien moment ikona nowego nurtu w polskim rapie. Udzielił się w ubiegłym roku u Depsa w utworze Nieprzespane noce i u ks. Jakuba Bartczaka. Jestem przekonany, że o Komilu będziemy jeszcze słyszeć kiedyś bardzo dużo. Jeśli nie w wydaniu muzycznym, to na innych płaszczyznach. Człowiek renesansu, którego bardzo sobie cenię, a do którego twórczości wracam z sentymentem. 

Slim Szczegi

Kolejna po Troomie ogromna nadzieja QueQuality, która ostatecznie nie doprowadziła swojego projektu do mety. Szczegut był bragga raperem z prawdziwego zdarzenia, który zwinnie rzucał punchline’ami i przekminionymi linijkami. Narko i alko-rozkminy cechowały jego lirykę. Niechlujność nawijki widoczna była na każdym tracku. Udzielało mu się to jednak bardziej jako znak rozpoznawczy, aniżeli poważne niedociągnięcia psujące całokształt. Szczegi nie był topowym raperem. Nie miał zadatków na podbój sceny, miał również braki techniczne, ale swoją szczerą twórczością chwytał za serducho. Ciężko powiedzieć co doprowadziło go finalnie do porzucenia muzyki, nie chcę zagłębiać się w ten artystyczny background. To jedna z osób, która przez zaniedbanie muzyki jednocześnie ogromnie zmarnowała swój talent. Jego obecność na scenie to było dosłowne pięć minut, podczas których świecił jednak bardzo wyraziście. Nie liczę na jego powrót, ale zwrotka u Otsochodzi czy utwór Homerun pozostaną w moim sercu na zawsze.

Michał Wojtek

Osób, które Wojtka skreśliły przez perypetie związane ze składem Palewave i zlinczują mnie za wymienianie go w tym wpisie, pewnie nie zbraknie. Natomiast ode mnie poleci odważna sentencja, której jestem mimo wszystko pewien. Michał Wojtek to, obok Trooma, najbardziej zmarnowany artysta, który skończył się zanim w ogóle zdążył się zacząć. Lirycznie wręcz poeta. O ile zachwalałem Trooma jako tekściarza, tak w tym przypadku musiałbym szukać jeszcze bardziej nacechowanych pozytywnie epitetów, żeby określić kunszt Michała Wojtka. Pozostawmy więc jego teksty, określając je wspaniałymi. Skupmy się na tym, co pozostawił nam w swoim muzycznym testamencie. Dużo tego niestety nie ma, a na fizyku ukazały się jedynie Instrukcje nagrane pod gitarowe brzmienia Olka Jaworskiego.

Wojtek był zawsze alternatywą dla środowiska słuchaczy poszukujących trochę innej jazdy, oddalonej od niuskulowych przewózek, braggi czy romansów raperów z trapem. Nacisk kładł na tekst i emocje, co powodowało pojawienie się w jego twórczości całej palety barw. Był „jakiś”. Miał swoją jazdę, kreatywność, oryginalność, a gdyby sleep raver wyszedł w tym roku, to niektórzy uznaliby to za kamień milowy dla nowego nurtu w polskim rapie. Wystarczy zresztą zobaczyć jaka otoczka (oczywiście słuszna) wytworzyła się obecnie wokół osy. Wojtek ma z nim ma sporo wspólnych cech. Gdyby mu się chciało i raczyłby nas więcej niż tylko okazjonalnym wpisem na Facebooku, to byłby to jakiś promyk nadziei. Jednocześnie odskocznia od klasycznie wyglądającego, polskiego podwórka. Zostaje nam jednak tylko obserwować i czekać.

Korekta: Monika Chrustek

Zeen is a next generation WordPress theme. It’s powerful, beautifully designed and comes with everything you need to engage your visitors and increase conversions.