fbpx

O słodyczach, podtekstach i gitarze. Rozmowa z Marie cz.I

Znacie Marie? Jeśli nie, to jak najszybciej nadróbcie zaległości. W zasadzie ten wywiad nie miał posiadać wstępu, więc słowa, które teraz czytacie, pisane są z czysto redaktorskiego przyzwyczajenia. Przed wami ponad godzinna rozmowa, która jest pierwszą częścią dłuższej pogawędki. O bohaterce dzisiejszej rozmowy najlepiej opowie ona sama. Miłej lektury.

Wiesz, że nie uciekniemy od najbardziej stereotypowego pytania o pseudonim. Przed zmianą wizerunku na Marie byłaś Yujool. Szczerze obawiałem się, że po wpisaniu frazy Marie w YouTube’ową wyszukiwarkę wyskoczy mi kilkaset osób, tymczasem wyświetlasz się na pierwszych miejscach. Skąd pomysły na te dwa pseudonimy?

Yujool wzięło się od Julity, natomiast Marie, tu zaskoczenie, od Marii, czyli mojego drugiego imienia. Stwierdziłam, że jeśli z pierwszym pseudonimem mi nie wyszło, to może z drugim imieniem się uda. Swego czasu miałam fiksację na punkcie pewnej melodyjki, do której podśpiewywałam sobie po francusku i wyryło mi się w głowie Marie. Jest łatwiejsze do przeczytania i może ludzie wreszcie nie będą się głowić przez 30 sekund jak przeczytać Yujool.

Mówisz, że nie wyszło ci z pseudonimem Yujool. Ale domyślasz się do kogo należą liczby wyświetleń 410 i 416 tysięcy wyświetleń?

Nadal mnie to trochę boli i nurtuje, bo po zmianie pseudonimu pierwszym odruchem było usunięcie wszystkiego na kanale, ale nie miałam serca tego robić. Po zakończeniu współpracy z wytwórnią zdałam sobie sprawę, że poszłam w gatunek muzyczny, w który nie chciałam wchodzić. Pierwsze numery to piosenki z gitarą, mocniejsze liryczne i śpiewane. Gdy trafiłam na Kstyka, „Laleczka” to był spontan nagrany w 30 minut. To jeden z niewielu starszych utworów, które mi się podobają. Z perspektywy czasu starszy wizerunek był swego rodzaju wykluwaniem się ze skorupki, dojrzewaniem do faktycznych decyzji, jaką muzykę chcę tworzyć.

Wywołałaś temat wytwórni i Kstyka. Musimy sobie to uporządkować. Kim tak naprawdę jesteś? Kto to Marie?

Yujool była dziewczyną, która wrzucała swoje rzeczy na YouTube i nie wiedziała co z tym robić, a gdy przytrafiła się okazja, to trzymała się jej rękami i nogami, żeby jej nie upuścić, bez względu na cenę. A Marie to świruska, która nie ogląda się na starsze materiały i robi muzykę taką, jaka jej w duszy gra.

A przed pierwszym kontaktem z profesjonalnym nagrywaniem miałaś dryg do muzyki? Grasz na gitarze, śpiewasz po polsku i po angielsku. Jeszcze jakiś instrument w zanadrzu?

Teraz głównie pianino, a to ze względu na szkołę muzyczną, do której uczęszczam. Muzyka zawsze była obok. Na gitarze nauczyłam się grać w drugiej klasie gimnazjum z pierwszego lepszego tutorialu na YouTube, na którym nie pojawiło się słowo akord. To wszystko to było amatorskie samouctwo. Praktycznie przez całe moje szkolnictwo śpiewałam w chórze lub na apelach. Muzyka od zawsze stała ze mną w rzędzie.

Przejdźmy do zamieszania z wytwórnią, którą wspomniałaś. Jak to wyglądało i co tam się wydarzyło?

W sumie miałam dwie propozycje współpracy. Na początku miałam wrzucać numery na NewBadLabel, ale pomyślałam sobie, że to kompletnie nie moja bajka. Następnie trafiłam do MyMusic, stworzył się mały labelek Pętla Records. Zostałam zakontraktowana, wypuściliśmy dwa single z projektu, ale strasznie topornie szła mi praca. Odległość od Poznańskiej siedziby studia sprawiła, że finalnie materiał dostarczyłam po roku. Wtenczas przewinęło się przez MyMusic sporo osób. Ja pytałam, oni odpowiadali żebym cierpliwie czekała. Tulaj nie wleciał na streamingi, przeszło to bez echa i znakiem ostrzegawczym było to, że wytwórnia przestała się mną interesować. Następnie w styczniu powiedzieli mi, że promocyjnie zrobili wszystko co było w ich mocy, ale płytą nikt się niestety nie zainteresował. Projekt mi się nie zwrócił finansowo, ja sama dokładałam do niego. Nie miałam do tego nerwów a kontrakt został zerwany, jak to określiła wytwórnia, polubownie. Odeszłam ze skończonym materiałem.

Dlatego postawiłaś na własny kanał, ale współpracowałaś też z Kstykiem. Wyświetlenia były ogromne i szły w kilkaset tysięcy. U Seby jest dużo podziemnych artystów, którzy próbują wypływać na szerokie wody. Jak to wyglądało z tobą?

To nie była kontraktowa ścisła współpraca. Zaczęło się od numeru „piąta pięć osiem”, Sebastian zainteresował się tym numerem i zapytał, czy może wrzucić to na swój kanał. Zgodziłam się i zaczęłam po prostu podsyłać kolejne numery i publikował te kawałki, które mu się podobały. Seba jest super!

„Ta dziewczyna może i musi jeszcze trochę popracować, ale mimo to lepiej się słucha jej niż 3/4 chłopa, którzy wlatują ostatnio na kanał” – to jest komentarz pod pewnym twoim numerem…

To „piąta pięć osiem”!

Jestem ciekaw jak to właśnie wygląda z odnajdywaniem się na scenie. Czy nie uważasz, że wejście z bliżej popową lub alternatywną muzyką na rapowy kanał jest dobrym rozwiązaniem? Można coś zadziałać w tym środowisku z taką muzyką?

To na pewno było bardzo definiujące. Z dziewczyny z gitarą zostałam okrzykniętą raperką. Nie wiem co moje utwory mają wspólnego z rapem, ale pojawiają się komentarze, że jestem najlepszą raperką. Niby gatunki się zacierają, ale żeby aż tak? To definiowanie gatunków robi się problematyczne w pewnym momencie. Ludzie nadają gatunkowy pryzmat utworom i nie widzą tego, jak faktycznie brzmią.

Muszę ci przyznać, że bardzo trudno podpisać cię pod jeden konkretny gatunek muzyczny. Jest sporo muzyki alternatywnej, sporo popu i trudno cię porównać do kogokolwiek. Barwą głosu przypominasz mi na przykład panią Natalię Grosiak z Mikromusic…

Często słyszę to porównanie, choćby na egzaminie wstępnym do szkoły muzycznej od jednego z wykładowców. Uwielbiam wokal pani Natalii i to porównanie mnie troszkę szokuje, w ogóle tak na to nie patrzę.

Skoro ja nie wpisałem cię w żadne ramy, to na kim się wzorujesz? Skąd czerpiesz inspiracje? Bardzo mnie to interesuje, bo rozstrzał gatunkowy jest mnogi.

Szczerze powiedziawszy to piosenki z bajek. Mam obsesję na punkcie bajkowych utworów, czy to Disneyowskie, czy Barbie. Tekstowo czy brzmieniowo jest to dla mnie duża inspiracja i w sumie właśnie mi to uświadomiłeś. Ciekawostka! Oprócz Candybaru powstał w mojej głowie pomysł na projekt na bajkowych podkładach z tekstami tworzonymi oczami ich postaci. Może kiedyś uda się to zrealizować.

Skoro już wywołałaś Candybar, czyli projekt, który już lada moment będzie miał premierę. to opowiedz nam troszkę o tym. Nie zdradzaj za wiele, bo ta płyta będzie obiektem naszej drugiej rozmowy, ale namiastkowo przedstaw nam proszę ten album.

Zaczęło się od „Miodu”. Ja ogólnie bardzo lubię słodycze. Chciałam wokół tego stworzyć EPkę, która nawiązuje w mniejszym lub większym stopniu do słodyczy, ale chciałam też uchwycić element zabawy podtekstem i seksualności. W każdym utworze jest troszkę seksu i mrugania oczkiem. Candybar ma być mieszanką słodyczy, która wynika z opinii o moim głosie, którą słyszę od ludzi. Ta płyta to wypadkowa tych wszystkich rzeczy.

Porozmawiamy sobie o tej płycie jeszcze po premierze. Single są kapitalne, wręcz uzależniające. Od „Chewing Gum” nie można się oderwać, wchodzi w głowę. Ale zostawmy temat Candybaru i ucieknijmy w inne rejony. Nie wszyscy to wiedzą, ale znamy się prywatnie z naszej redakcji. Piszesz dla Sajko i stąd moje następne pytanie: łatwiej ci się pisze teksty dziennikarskie czy piosenki?

Oczywiście, że piosenki! Studiuję produkcję medialną, stąd moje chęci dołączenia do redakcji. Kiedy byłam młodsza chciałam zostać dziennikarką, a moja przeszłość jest zaznaczona sukcesami w dziedzinie pisania. Wiersze, opowiadania, felietony to moje małe wyróżnienia na różnych konkursach literackich. Gdy zaczęłam pisać piosenki, dłuższe teksty zeszły na drugi plan. Jak pojawił się nabór do redakcji od razu się zgłosiłam, bo właśnie do tego chciałam wrócić. Nie pisze mi się najłatwiej, bo nie pisałam nigdy o rapie, ale staram się udoskonalać moje pióro w tej materii. Często konstrukcja piosenek miesza się z ich tekstami. Wrzucam w to chociażby dużo mowy potocznej. Zawsze chciałam być felietonistką i staram się to realizować.

Zostając przy tekstach. Przy okazji „Chewing Gum”, ja ten tekst mogę rozłożyć jako krótkie opowiadanie i mi się go będzie tak samo dobrze czytało jak się słucha. Ta mowa potoczna w twoich tekstach jest zaletą, bo to wygląda jak przypowiastka znajomej o swoim dniu. Jestem ciekaw jak wygląda twój proces twórczy, jest niesamowicie lekki. Jak to wygląda?

Zaskoczę cię – to nie są moje przeżycia. To fikcja literacka, a ja wywodzę się z nurtu opowiadań i na dobrą sprawę tworzę postacie na potrzeby piosenek. Może to są moje alter ego, kto wie. Ale nie są to moje doświadczenia. Zazwyczaj wrzucam w tekst linijkę z mojego życia, ale to trzeba samemu się doszukać. Teksty tworzę wszędzie. Wers o prezerwatywach do „Chewing Gum” wpadł mi do głowy w kościele. Najlepsze rzeczy przychodzą do głowy wtedy, gdy są nieoczekiwane.

Jedna płyta jeszcze nie wyszła, ale wybiegnijmy w przyszłość. Jak myślisz o swojej przyszłości? Gdzie byś się widziała za rok?

Widzę się na festiwalu bez maseczki, z publiką. Jeśli chodzi o moją przyszłość to na tę chwilę trudno mi siebie wyobrazić spełnioną w czymś innym niż muzyka. Trudno znaleźć mi coś, co by mnie wciągnęło bardziej niż piosenki. Ciężka praca popłaca, owoce pracy same przyjdą. Chcę po prostu robić muzę i nie widzę końca pomysłów. Parę dni temu wpadła do głowy kolejna EPka, myślę o albumie długogrającym. Przede wszystkim muzyka, wszystko inne to plan B. To najpiękniejsza przygoda w moim życiu.

A instrument, na którym chcesz się szkolić? Chcesz iść w gitarę, pianino czy coś innego?

Pierwszym moim instrumentem jest głos, drugim jest pianino, ale zawsze obok mnie stoi gitara i jestem właśnie taką dziewczyną z gitarą. Ostatnio nawet pakowałam się na wyjazd w futerał od gitarym, więc ona jest jedną z moich miłości. Jestem dziewczyną gitarową, to jest pewne.

Nie chcesz czasami sama tworzyć muzyki do swoich piosenek?

Zaskoczę cię, w „Chewing Gum” na początku to właśnie ja gram na gitarze! Ha! Adam wszystko zaaranżował i posklejał. Jeden z projektów, który mi się zrodził w głowie to EPka po angielsku z moją gitarą i śpiewem, więc produkcyjnie byłabym tu na takim poziomie jak śpiewając. Samą gitarą jednak nie osiągnę tyle co podkładem. To, co miałam w głowie przy Candybarze to myśl, żeby ludzie mogli przy tej muzyce potańczyć, nie chcę już smutów, a tego gitarą nie osiągnę. Moje umiejętności produkcyjne są na niskim poziomie, więc oddaję podkłady w ręce innych.

Ale na gitarze grałaś podczas koncertów. Jak wspominasz występy live?

Pierwszy koncert to był jakiś konkurs w Lokalu na Mokotowie. Byłam jedyną dziewczyną, a reszta to raperzy. Ogromny stres, ale jak weszłam i zaczęłam grać to byłam mega zdziwiona, że ludzie się do tego bujają, ale było to niesamowite. Lokal X to też śmieszna historia. 400 kilometrów z moim tatą i chłopakiem, którzy mnie stresowali swoją obecnością. Stanęłam na scenie, wykonałam kilka numerów, a bicie mojego serduszka było niesamowite. To jest cudowny kontakt z publicznością, gdy ludzie są wciągnięci w twoją muzykę. Nić porozumienia z odbiorcą.

Niedługo porozmawiamy jeszcze o Candybarze, czego możemy oczekiwać po tej płycie? Tak na koniec.

Dużo dobrej muzy. Dużo podtekstów. I na pewno dużo słodyczy.

Ulubiony deser?

Tiramisu!

Zeen is a next generation WordPress theme. It’s powerful, beautifully designed and comes with everything you need to engage your visitors and increase conversions.