Gdyby zobrazować polski rap jako mur w środku miasta, to przez ostatnie dwa miesiące byłby on pomazany ksywą jednego artysty. Grafficiarzami w tym przypadku byli słuchacze, którzy przy okazji wykręcali całkiem niezłe liczby wyświetleń pod nowymi numerami od Que. W przeciwieństwie do metaforycznej ściany stoi bohater całego zamieszania, gdyż to on swoje mazaje i malunki z ciała zlikwidował, a przynajmniej sprytnie ukrył. Tak się zaczęła jedna z najciekawszych akcji promocyjnych polskiej, a może nawet i światowej muzyki ostatnich lat.
„Od początku, od początku”
Hitchcock mawiał, że „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. Wydaje się, że Quebonafide jest fanem kina tego utytułowanego reżysera i wziął sobie do serca powyższy cytat. Wziął nas z zaskoczenia. Ósmego lutego niespodziewanie w serwisach streamingowych pojawił się utwór „ROMANTICPSYCHO”. Kuba jednak dopiero się rozpędzał, ponieważ poza samym singlem objaśniającym dwuletnią nieobecność, nie dostaliśmy choćby skrawka informacji o nowym projekcie. Odpowiedź przyszła kilka dni później. Trzy doby po pierwszym numerze dostajemy „JESIEŃ”. Już nie tylko możemy jej słuchać, ale i zawiesić oko na klipie, a dodatkowo dostajemy możliwość zamówienia preorderu. Teledysk to pierwszy szok, którego doświadczyli fani ekscentrycznego rapera. W skąpo umeblowanym pokoju widzimy Que, który nie ma tatuaży i złotych zębów, ale na jego nosie spoczywają okulary, a na barkach osiada niebieska polówka. Wygląda to na kopię zdjęcia z czasów studiów, które wyciekło do internetu jakiś czas temu. Przy całej tej wyjątkowej charakteryzacji, zachowanie Kuby jest aż przesadnie powściągliwe. W połowie klip się urywa i pozostaje nam wsłuchać się w numer w towarzystwie czarnego ekranu. Przechodzimy na stronę Queshopu. Cena preorderowego, tajemniczego zestawu to 78 złotych z przesyłką. Cenna wskazówka mówiąca o tym, że zawartość paczki od kuriera będzie bogatsza niż jedna płyta. Cały ten ambaras wrzucił mi do ust jedno pytanie – o co w tym wszystkim chodzi?
„Macie może ładowarkę do iPhone’a?”
Jako fan byłem złakniony ruchów ciechanowianina i z niezwykłym zniecierpliwieniem czekałem na choćby szczątkowe informacje o projekcie Romantic Psycho. Cały wizerunek Queby obserwowaliśmy przez jego Instagramowy profil. Publikowane przez niego stories ukazywały go jako introwertyka wchodzącego w świat internetowego poklasku poprzez media społecznościowe. A to wrzuci fotkę z kumplami z kortu tenisowego, innym razem opublikuje zdjęcie ze studia ozdabiając je hashtagami pasującymi do influencerów i influencerek. Niebieska polówka gościła na weselu kumpla i w restauracji Pana Modesta Amaro. Jego wizerunek ozdobił ścianę jednego z budynków w Warszawie, informując odbiorcę o kwietniowym, enigmatycznie brzmiącym doświadczeniu na Torwarze. Nabrało to sporego rozpędu i każdy dyskutował jaki kolejny krok zrobi Que – czy to jego ostateczna forma, czy próbuje odciąć się od obecnego do czasu przemiany życia? Nawet nie próbował nas naprowadzać na właściwą ścieżkę. W połowie lutego miały miejsce dwa spore wydarzenia podczas całej akcji. Pierwszym z nich był spontaniczny gościnny udział w audycji Solara w newonce.radio. Oprócz niespecjalnie ciekawej rozmowy zdradzającej jedynie skąpe informacje o trasie koncertowej, Karol namówił swojego kolegę na freestyle. Całość śmiga na YouTube na kanale radia i dobija właśnie do ośmiu milionów wyświetleń. Kolejnym krokiem był występ w programie Dzień Dobry TVN. Na kanapie przed panem Prokopem i panią Wellman usiadł znany już nam introwertyczny chłopak. Kreacja była bezbłędna i nawet na moment Kuba nie wypadł z roli. Był na tyle przekonujący, że niektóre portale pisały wręcz o chorobie psychicznej rapera. Chapeau bas.
Poproszę krzyżówki, te z Quebonafide
Nie znaliśmy nawet daty premiery. Poznaliśmy natomiast szczegóły trasy koncertowej. Oryginalna witryna przypominająca czasy świetności Windowsa 98 odnosiła nas do poszczególnych wydarzeń i skrywała parę sekretów. Mogliśmy pograć w sapera, porysować w Paincie i po części przenieść się do początku XXI wieku. Ale jeśli ktokolwiek myślał, że to koniec niespodzianek, to grubo się pomylił. Zaraz po ogłoszeniu daty premiery, do sklepów i kiosków trafiły krzyżówki z twarzą Queby na okładce. Naturalnie była to twarz Jakuba, czyli kreacji skrytego rapera. Im bliżej daty wydania albumu, tym więcej znaków zapytania, ale i więcej zachwytów nad tym, jak przemyślana jest ta akcja marketingowa. Obecnie trwająca pandemia mocno pokrzyżowała plany artysty uniemożliwiając mu chociażby zagranie trasy koncertowej. Nie przeszkodziło to jednak w wysłaniu i dostarczeniu paczek. Akcja dobiegła końca, a przynajmniej tak wszyscy myśleli. Jakież było nasze zdziwienie, gdy otrzymaliśmy przesyłkę z jedną płytą w środku bez dodatków. Album pt. Romantic Psycho to, jak się wszystkim zdawało, danie główne składające się z kilkunastu tracków nagranych telefonem lub dyktafonem, pozbawionych obróbki postprodukcyjnej i jakiegokolwiek składu i ładu. Wśród gości Taco Hemingway, Kukon, Mata, ale i mniej znane ksywki oparte na długoletniej znajomości Kuby. Ten krążek to tak naprawdę demówka nagrana z ziomkami z osiedla bez profesjonalnego sprzętu i godzin spędzonych w studiu. Ukazanie wczesnego etapu jego zajawki z rapem to pewnego rodzaju świetny performance. Emocje nie opadły ani na moment, a na aplikacji InPostu pojawiła się druga przesyłka…
„Tęskniłem. Wróciłem.”
No i przyszła właściwa płyta. O tej samej nazwie, ale z dopiskiem JPN Edition. Na YouTube wjechał klip, na którym Que odkrywa mazaje na ciele, a gdyby nie nieszczęsny wirus, album ujrzelibyśmy w Empikach. Po drodze Kuba zareklamował jeszcze Allegro, a cały milionowy dochód z tej reklamy przekazał na cele charytatywne. I wrócił. Wrócił na Instagram, usiadł obok Wojewódzkiego, pogadał z fanami przez telefon w Hejt Parku. W sumie to się za nim stęskniłem. Za gościem, który swoim zachowaniem sprawia, że człowiek się po prostu uśmiecha. To była niesamowita promocja. Cała akcja to niezwykle przemyślane wcielenie się w kogoś, kim nie było się od kilkunastu lat. Wspaniała przygoda została zwieńczona kapitalnym albumem, którego recenzję Patryka Roszyka znajdziecie na naszej stronie w sekcji „Recenzje”. Odsyłam i żegnam się z wami słowami numeru „SZUBIENICAPESTYCYDYBROŃ” – może w sumie nie tak źle tu zostać…
Korekta: Monika Chrustek