Kilka dni temu odbył się Miejski Hip Hop Festiwal w Krakowie. Sajko objęło swoim patronatem to wydarzenie, więc pojawiliśmy się 15 lutego na Hali Wisły, aby zobaczyć do czego tak naprawdę dokładamy swoją cegiełkę jako społeczność.
Niestety trzeba przyznać, że nie było nas tam od początku. Ksywki pierwszych raperów z listy artystów nie przyciągnęły naszej uwagi na tyle, aby na ich rzecz zrezygnować z przedfestiwalowego browarka. Nasze wejście na event odbyło się w rytmie hitu (jak dotąd jedynego) ekipy Friza. Ale o tym za chwilę.
Nie byliśmy na koncertach Riziego i Wargi, więc nie mogę ocenić ich występów. Jednak z rozmów, jakie przeprowadziłem z uczestnikami festiwalu, którym dane było usłyszeć muzykę tych artystów na żywo wnioskuję, że nie było aż tak źle, jak się mogło, co niektórym, na początku wydawać. Ludzie traktowali te występy bardziej jako przyjemną rozgrzewkę przed większymi nazwiskami.
Po Rizim nadszedł czas na Ekipę Friza, której muzyczny udział w całym przedsięwzięciu ogłoszony został kilka dni przed festiwalem. Pick niespodziewany, niepodobający się wielu słuchaczom. Czy organizatorzy popełnili błąd, zapraszając ich na scenę? Cóż, mogli oczywiście zaprosić innych, bardziej znanych w środowisku wykonawców, z bardziej ugruntowaną pozycją w rapgrze, którzy na pewno chętni byliby do zagrania na takim evencie. Nie zapewniliby oni jednak publiki tak dużej jak Ekipa. W czasie jej występów bawili się głównie młodzi fani. Nie jest to niczym złym, od dawna wiadomo, że content ten robiony jest głównie pod taki target. Jednak czy na festiwalu, na którym grają, chociażby Białas czy Żabson, których koncerty są dla publiki bardzo mocnym doświadczeniem powinna być ściągana także grupa, która swoimi działaniami celuje w tak młody target? Osobiście, dysponując jakimiś tam funduszami i będąc organizatorem takiego festiwalu przeznaczyłbym je na innego wykonawcę, którego ksywa i tak przyciągnęłaby wielu fanów.
Kolejnym artystą, występującym na festiwalu był Karian, którego, nie będę ukrywać, jestem fanem. Koncert był całkiem w porządku, młody reprezentant Hashashins zagrał swoje największe hity z “Gadu Gadu” na czele, a ludzie z publiki zaznajomieni z jego twórczością bawili się świetnie. Po nim na scenie zagościł Opał. Mogę o tym koncercie napisać dużo, ale to i tak nie opisze w pełni jego jakości. Opał złapał genialny kontakt z publiką, ludzie wręcz szaleli przy jego kawałkach. Bardzo pozytywna energia tegorocznego Młodego Wilka rozgrzała tłum przed występami większych ksywek i był to, niespodziewanie dla mnie, jeden z najlepszych koncertów tego wieczoru.
Kolejne cztery koncerty również stały na wysokim poziomie. Young Igi, którego największą w Polsce, Europie, świecie i prawdopodobnie także we wszechświecie, jeśli jakimś cudem muzyka Igora tam dotarła, fanką jest nasza pani fotograf Kasia Drelicharz zagrał bardzo przyjemny koncert. W repertuarze dominowały głownie tracki z jego najnowszej płyty, ale nie zabrakło też takich klasyków jak “Mówiłaś”.
Koncert Reto nie zapadł mi w pamięć jakoś szczególnie, co nie znaczy, że był nudny. Nie jestem wielkim fanem twórczości piastowskiego rapera, fajnie było jednak poskakać do “@”, “Papierosów” czy “Half Dead”. Organizatorzy nie dali nam chwili odpoczynku, gdyż zaraz po Reto zapowiedziany został Żabson, którego koncerty należą do jednych z najlepszych w Polsce. Myślę, że spokojnie z tą tezą zgodzić się może Hala Wisły. Nowa płyta Żabsona to świetny materiał koncertowy, a gdy dodamy jeszcze “Pokorę” i kilka bangerów z “To ziomal”, to dostajemy mieszankę naprawdę potężną. Można nie lubić go jako człowieka, ale trzeba mu oddać jedno – show robi świetne.
Na koniec zostało nam dwóch reprezentantów SBM. Pierwszy raz miałem okazję być na występie White’a 2115 i nie zawiodłem się. Koncertowy wykon “Californi” zapadnie mi w pamięć na długo. Nadszedł wreszcie czas na headlinera. Po występie Białasa tylko 3 słowa cisną się na usta. Beezy Ty królu. Tutaj nie zabrakło niczego. Grane były zarówno tracki z “H8”, jak i z “H8M4”, “Polonu” i “Hypera 2000”. Białas, jako jeden z najpłodniejszych polskich artystów, dobrego materiału koncertowego ma ogromne ilości. Gdy do tego dołożymy jego charyzmę, umiejętność łatwego złapania kontaktu z publiką i oddanych fanów, lecących z Białasem i Lankiem wszystkie kawałki z pamięci, dostaniemy koncert, który na długo zostanie zapamiętany przez wszystkich jego uczestników. Jeśli jeszcze nie byłeś na Beezym, to czym prędzej napraw ten błąd. Świetna sprawa.
Skończmy gadać o koncertach i przejdźmy do spraw organizacyjnych, bo tu nie jest tak kolorowo. Pierwsza sprawa – nagłośnienie. Powiedzieć, że było złe, to jak powiedzieć, że powrót Quebo narobił tylko TROSZECZKĘ SZUMU w mediach. Było wręcz tragicznie. Narzekali nawet sami raperzy, a najbardziej dobitnie zrobił to White, na którego koncercie realizatorzy wyłączyli głośniki. Krzyknął wtedy ze sceny “CZY ODSŁUCHY TUTAJ TO JAKIEŚ EKSKLUZYWNE GÓWNO?” i dopiero po tej naganie płynącej z ust artysty ludzie od sprzętu zreflektowali się i naprawili swój błąd. Fakt, że festiwal miał miejsce na hali koszykarskiej tylko potęgował zaistniały problem. Nie przesadzę jeśli powiem, że odebrało to wiele jakości koncertom, jednak sam najbardziej zauważyłem to w przypadku występu Kariana, którego wokal był bardzo niewyraźny i jeżeli nie znało się tekstów jego tracków, niemożliwym było zrozumienie ich.
Kolejną sprawą, która znacznie utrudniła funkcjonowanie na terenie festiwalu był brak szatni. Tak, brak szatni. Jeśli gdzieś ona była, to była ukryta tak, że nie dało się jej znaleźć. Kurtki, płaszcze, szaliki i czapki uczestników walały się po płycie albo wisiały na barierkach odgradzających od niej trybuny. Przez to wielu ludzi musiało zdecydować się na zabawę z założonym okryciem wierzchnim, co było bardzo niewygodne.
Kończąc – event mimo wszystko na plus. Mocarny line-up zapewnił ludziom świetną zabawę. Niestety, niedociągnięcia organizacyjne lekko psują ogólne pozytywne odczucia.