13 marca 2020 roku Gverilla wydał swój pierwszy, długogrający album pod tytułem „Hologram”. Jest to twór niezwykle ciężki do skwalifikowania i niełapiący się w żadne metryki, podobnie jak jego autor, którego, co prawda możecie kojarzyć już z kilku projektów, ale „Hologramem” otwiera on całkiem nowy rozdział w swojej karierze i wskakuje na wyższy muzyczny poziom. Pierwszy raz zrobiło się o nim głośno 3 lata temu, kiedy opublikował utwór 8080 na kanale Kstyka. Później słuch o nim nieco zaginął, ale Gverilla przez ten czas zdecydowanie nie próżnował. W 2018 wydał EP „Element”, które również jest warte uwagi. Oprócz tego ma na koncie współpracę z takim artystami, jak chociażby Quebonafide, czy Solar. Jego wokale można usłyszeć na słynnej „Zorzy”, co prawda tylko w tle, ale i tak jest to coś co każdy młody muzyk chciałby mieć w swoim CV. Pisał również teksty dla kilku znanych wokalistek i interesuje się sztukami wizualnymi, czego efekty możemy zauważyć chociażby w klipie do utworu „Abra” z jego najnowszego wydawnictwa. Bardzo płynnie porusza się pomiędzy różnymi muzycznymi nurtami, tworząc przy tym swój własny, unikatowy styl, który naprawdę potrafi porwać.
Gverilla swoją nową płytą wprowadza nas w eklektyczny, dystopijny świat nocnego życia Warszawy. Futurystyczny tytuł płyty świetnie odpowiada klimatowi, jakiego uświadczymy podczas odsłuchu. Autor zręcznie upycha w 15 kawałkach swoje przemyślenia na temat sytuacji na świecie, miłości i imprez, to wszystko podane jest w towarzystwie genialnych i niezwykle różnorodnych bitów. Mimo dużego rozstrzału stylistycznego, całość zachowuje zaskakującą spójność. Każdy pojedynczy utwór mógłby być jednocześnie zapowiedzią całkiem oddzielnej epki, jednak jakaś niezwykła siła czuwa nad Gverilla i z pomocą charakterystycznego vibe’u łączy ze sobą poszczególne numery w rzecz, która z pewnością będzie dla niego świetną przepustką do świata polskiej muzyki. Specjalnie użyłem słowa muzyka, a nie rap, ponieważ w gruncie rzeczy, „Hologramu” nie da zakwalifikować się do tego gatunku. Gverilla zgrabnie porusza się między granicami, podróżując gdzieś miedzy trip-hopem, rapem, czy synth-popem. Już w pierwszym numerze, następującym po „Intrze”, ostrzega słuchacza, by „nic od niego nie wymagał” i jest to pewnego rodzaju manifest, który zapowiada, że autor nie ma zamiaru bunkrować się w jednym konkretnym stylu, ani nawet gatunku. Takie podejście może odstraszyć niektórych nieco bardziej konserwatywnych odbiorców, dla mnie mieszanka serwowana przez Gverillę, okazała się nie tylko wybuchowa, ale także zjawiskowa.
Liryka oscyluje gdzieś między braggowymi wersami, poetyckimi opisami, a gorzkimi refleksjami na temat współczesnego świata. Te ostatnie możemy odnaleźć chociażby w utworze „Pass”.
Chcemy zdobyć świat, zaraz może nie być jak
Wszystko się sypie jak przez palce piach
Są to niezwykle aktualnie wersy w dobie panującej pandemii, wiszącej nad nami groźbie światowego konfliktu i globalnego ocieplenia. Gverilla celnie opisuje nasze pokolenie, które skupia się głównie na chwili obecnej i kieruje się mottem „carpe diem” w obliczu walącego się świata. W utworze „CNBC” również zahacza o nieco mroczniejsze klimaty, tylko po to by chwilę później w humorystycznej otoczce nawijać wraz z Mesem o siostrach swoich kumpli, które broni przed absztyfikantami. Z drugiej strony mamy „Korpo” z gościnnym udziałem Jetlagz, odbijające nieco od neonowego klimatu i momentami romansujące nawet z mitycznym hiphopowym przekazem, wersami takimi jak :
ja szanuję cię tak samo, czy masz zero, czy siedem zer
mądrości nie kupisz za papier
Dodajmy do tego numery takie jak „Długie noce” z melancholijnym, 80’sowym klimatem i w rezultacie dostajemy płytę niemal kompletną, posiadającą wszystkie elementy jakie składają się na udany debiutancki krążek. Warte odnotowania są także gościnne występy artystów takich jak Jan-rapownie, Ten typ Mes, czy Klaudia Szafrańska. Wszyscy goście świetnie wpasowują się w koncepcje gospodarza i jednocześnie nie przyćmiewają go swoimi zwrotkami, wprowadzając powiew świeżości do materiału. Widać, że muzycy zaproszeni do współpracy przez Gverille nie są przypadkowi i nie znaleźli się tam tylko po to, by swoimi ksywkami popchnąć nieco licznik wyświetleń w górę, a rzeczywiście są to osoby, z którymi gospodarz czuje chemię.
Jednym z największych atutów albumu jest warstwa produkcyjna, również tam można dopatrzeć się kilku ksywek, które brylują na polskim rynku muzycznym. Producenci tacy jak Enzu, Faded Dollars, The Returners, Skrywa, czy w końcu Steez83 przygotowali dla Gverilli same najlepsze kawałki ze swoich muzycznych skarbców i instrumentalna wersja tej płyty, byłaby świetną ścieżką dźwiękową do nocnych, samochodowych eskapad.
Jest to płyta idealna na wieczorne spacery po pustym mieście i poranki na kacu, składa się na nią cała gamma emocji i doświadczeń, z którymi prawdopodobnie utożsamia się wielu młodych ludzi w dzisiejszych czasach. Strach przed niepewną przyszłością, wszędobylska technologia, zawody miłosne i historie zaczerpnięte z imprezowego pola bitwy, doprawione synthwaveową nostalgią i świetnym wokalem tworzą krążek, który prawdopodobnie będzie mocnym kandydatem do najlepszego albumu tego roku.
Korekta: Monika Chrustek