Artur Rojek, na najlepszej moim zdaniem płycie Myslovitz, śpiewał, że nasz kraj jest jak psychodeliczny lot. Dosadniej wypowiedział się Przemysław Myszor, gitarzysta zespołu, w wywiadzie udzielonym Sebastianowi Łupakowi, w którym stwierdził, że Korova Milky Bar jest jak ówczesna Polska1.
Korova Milky Bar, czyli bar mleczy Krowa, to dobre określenie dla Polski. W filmie [Mechaniczna Pomarańcza reż. Stanley Kubrick dodat. aut.] bohaterowie piją w takim barze koktajl, po którym im odbija. U nas odbija ci po prostu z powietrza. Sytuacja w kraju jest tragiczna i ludziom zaczyna odbijać na różne sposoby.
Nie da się ukryć, że Polska w 2002 r. rzeczywiście taka była – jakby jedyną porą roku była szara i mokra jesień, która doprowadza ludzi do szaleństwa. Większość z czytelników Sajko uczyła się wtedy chodzić lub niezgrabnie maszerowała z mamą za rękę do przedszkola. Minęło parę lat, Polska się zmieniła, a duża część z nas jest już pełnoletnia, inni studiują lub pracują. Mieliśmy szczęście dorastać w czasach, w których świeciło nad nią słońce. W takich warunkach poznawaliśmy polską wersję kultury, która ukształtowała nas na całe życie. Dla wielu obecne wybory prezydenckie są pierwszymi, w których zagłosują. Z okazji tego święta dnia demokracji przyjrzyjmy się, czemu hip-hop jej potrzebuje i czym ona w ogóle jest.
W prymitywnym ujęciu demokracja to rządy większości nad mniejszością. Gdyby jednak przyjąć takie jej rozumienie, to nie było by demokracji, a dyktatura, z tym że na piedestale stałby nie jeden władca lub mała grupa ludzi, a po prostu ich większość. W takiej sytuacji nie ma możliwości, żeby szanować prawa człowieka, w szczególności prawa tej mniejszości, która nie ma władzy.
Szukając bardziej współczesnego ujęcia demokracji, sięgnijmy do aktu prawnego, który pojawiał się chyba w każdym wydaniu Wiadomości, Faktów i innego dziennika telewizyjnego w ciągu ostatnich pięciu lat, czyli Konstytucji RP. Art. 4 ust. 1 stanowi, że władza w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu, to znaczy do ogółu obywateli. Oznacza to, że (za wyr. TK z dnia 13.05.2004 r. sygn. K 15/04) źródłem władzy w Polsce nie może być jednostka, grupa społeczna ani organizacja. Co istotne, ogół jest źródłem władzy, ale nie praw człowieka, bo te, zgodnie z art. 30 Konstytucji, wynikają z przyrodzonej i niezbywalnej godności człowieka. Oznacza to, że jeżeli ogół sprawuje władzę, to nie może w swych działaniach negować praw człowieka, ponieważ te wynikają z samego faktu bycia istotą ludzką i nie można im zaprzeczyć.
No dobrze, ogół jest źródłem władzy i trzeba szanować prawa mniejszości. W teorii brzmi świetnie, ale w praktyce niemożliwym jest, żeby ten ogół, od którego pochodzi władza, sprawnie rządził i podejmował decyzje. Musi istnieć podmiot, który podejmie działania, przekształci postulaty w czyny. Dlatego obecnie przyjmuje się, że istotą demokracji jest stworzenie takich mechanizmów, które pozwolą przekształcić wolę poszczególnych grup w wolę narodu. Ta wola zostanie później przełożona na działania odpowiedniego organu. Jeżeli te mechanizmy będą sprawiedliwe, to nawet jeżeli w konkretnej sprawie, dana grupa/osoba/mniejszość nie będzie zgadzała się z przyjętym rozstrzygnięciem, to będzie przekonana, że ten podmiot jest uprawniony do takiego, a nie innego działania ze względu na wolę większości. Na tym właśnie polega demokracja. Najtrudniejsze w tej całej aferze jest to, jak ukształtować sprawiedliwe mechanizmy tego przekształcania, ale to już temat na zupełnie inny tekst.
Skoro już mniej więcej wiemy, czym jest demokracja, możemy przejść do tego po co ona kulturze hip-hop. Śmiało można powiedzieć, że bunt jest obecny w każdym możliwym fragmencie hip-hopu. Najpierw był bunt przeciwko ustalonym regułom tworzenia, skąd powstała sama idea rapowania, samplowania i skreczy. Później był bunt przeciwko odpowiedzi społeczeństwa na taką formę sztuki i środowiska, z którego wyrosła. Świetnie oddaje to już samym tytułem Ukryty w mieście krzyk2 Pezeta i Noona, reinterpretowany zresztą później przez Żabsona3 i Bedoesa4. Ten pierwszy w pierwszej zwrotce swojego utworu sam rzuca kilka wersów, które aż kipią buntem przeciwko obecnemu środowisku hip-hopowemu, które momentami pełne jest ocen, hejtu i zawiści. Z kolei Mata w Tangu buntuje się przeciwko dorosłemu życiu, szkole, oczekiwaniom i schematom, a momentami można odnieść wrażenie, że całe 100 dni do matury to spojrzenie na bunt z różnych perspektyw. To tylko pokazuje, że w kulturze hip-hop sprzeciw wobec istniejących reguł jest nie do zastąpienia.
Wyobraźmy sobie teraz, że nie ma tego całego mechanizmu, który pozwala różnym grupom społecznym mówić co myślą i czują. Że rządzą nami ludzie o jednoznacznych poglądach, którzy nie znoszą sprzeciwu, a każdą formę buntu surowo karzą. Którzy kpią z nas, zanim nas zdążą poznać. Konsekwencje są proste: w radiu gra ciągle ta sama muzyka, nikt nie koncertuje, na murach wiszą plakaty władzy, a każda inność jest spychana na margines. W społeczeństwie niedemokratycznym nie ma miejsca na bunt i różnorodność. Gdybym opisywał to literacko, to uznałbym że w takim świecie wszystko jest szare, pada deszcz, a przy osiedlowych boiskach wiszą tabliczki z napisem Zakaz gry w piłkę!
Skoro w takim społeczeństwie nie ma miejsca na bunt, to nie ma również miejsca na hip-hop. Jest za to spora przestrzeń dla hiphopolo, delikatnej muzyki, która nie dotyka kontrowersji, nie podejmuje trudnych tematów ani nie wprowadza nowych brzmień. Wizja takiej wersji kultury, w której wyrośliśmy nie przemawia ani do mnie, ani do nikogo, który traktuje ją odrobinie poważnie. Artur Rojek, od którego słów zacząłem ten tekst, w najnowszym singlu pesymistycznie stwierdza, że wszystkich nas czeka to samo – chujowy hip-hop.
Jutro druga tura wyborów prezydenckich. Chodźmy zagłosować, żebyśmy mogli narzekać na chujowy hip-hop, a nie na chujowe państwo.