Moda na zakładanie kominiarek na rapowym podwórku trwa w najlepsze. Ledwo co oswobodziłem głowę z nakrycia Rewolucji Romantycznej, a tu Szpaku znowu każe mi zakrywać twarz różowym artefaktem rabusiów. Tym razem zabiera on nas w podróż do swojego świata, przesiąkniętego bólem i płaczem miejsca wypełnionego narkotykami i krzywdą bliźniego swego. Brzmi znajomo? Dobrze wnioskujecie.
Robi hajs z trapu
Jakiś czas temu opublikowałem rozważania na temat oczekiwań na Różową Panterę i stwierdziłem, że w sumie to nie czekam, że chyba mi się Szpaku przejadł, że raczej niczym nie zaskoczy. Nie zamierzam od razu kupować kart tarota i oferować usług wróżbiarskich, ale moje przewidywania się sprawdziły. Paradoksalnie Różowa Pantera podoba mi się, a może inaczej – pewne fragmenty całości mi się podobają. Single mocno przetrzebiły moje oczekiwania i wyrzuciły je do kosza, więc podszedłem do tych 12 utworów beznamiętnie. Pierwsze zaskoczenie pojawiło się w momencie premiery, gdy okazało się, że cały materiał został praktycznie ukazany nam jeszcze przed nią. Tylko 4 kawałki na płycie nie ujrzały światła dziennego przed 22 stycznia. Nie przepadam za takim odsłanianiem kart, szczególnie, że te najsilniejsze zostały zagrane pod koniec ubiegłego roku. Mówię i o „Młodym 2pacu” i o „Hałasie”, kawał dobrego, agresywnego rapu, bezprecedensowo punktującego różne zjawiska czy nawet grupy społeczne. Reszta przyprawiała mnie o dreszcze zawodu i narzekanie o monotonię tekstową. W zasadzie mógłbym tę płytę zapętlać na pierwszych trzech numerach i od czasu do czasu puścić „Wino”.
Nie jestem pewien czy chcę opisywać merytorykę Pantery, ale z czysto dziennikarskiego poczucia obowiązku – zrobię to. Szpaku jest niewygodny dla tej sceny i łatwo w życiu nie miał. Przewijała się przemoc, alkohol i narkotyki. Zatrzymał przy sobie tych wiernych, a od tych mniej wiernych się odwrócił. Teraz buduje GUGU i to jest jego rodzina, a jak masz do niej problem, to lepiej szukaj porządnej kryjówki. Pali zioło i czasem krzyczy, a czasem śpiewa, w jednym i drugim obecny jest autotune. Mam nadzieję, że próba charakteryzacji tego albumu wyszła mi co najmniej poprawnie. Oprócz dwóch mocno agresywnych kawałków, na plus na pewno plastyczna zwrotka Dziarmy i niejako ciekawa opowieść o narkotycznej wizji polskich klatek schodowych w NPC. Nieporozumieniem są dla mnie featuringi z kawałka „Biały Miś”. Kizo, Rolex i Młodzian MRG położyli w zasadzie jedną zwrotkę a każdy w niej odegrał swoją rolę, nic wyjątkowego. Zatrzymajmy się przy tym numerze, bo zwrócił on moją uwagę nie ze względu na tekstową miałkość. Bit opiera się na samplu „Shook Ones” i wiedz, że jeśli podejmujesz się samplingu takiego klasyka, to musisz stanąć na wysokości zadania. Nie jest to tu skopane po całości, ale zaliczyło porządnego low kicka. Trudno mi się tego słucha w takim odświeżonym, nowoczesnym wydaniu.
Niby szpak, a jednak nielot
Fani Szpaka postawią ten album na półce i podpiszą go jako jeden z lepszych. Pierwsze rumieńce na ich twarzach pojawiły się po odpakowaniu niezwykle okazale wyglądającej wersji preorderowej. Spora liczba ciekawych dodatków to dość duży plus wydania fizycznego. Ja jednak skupiam się wyłącznie na tym, co się kręci w stacji CD, a w moim przypadku, co płynie przez słuchawki strumieniem z internetu. Podoba mi się ten projekt produkcyjnie. Ciekawe bity z mocną stopą, przeciągnięte gitarowe brzmienia i dobrze komponujący się do nich wokal Matiego nadają charakterystycznego znaku temu, jak i każdemu innemu albumowi Szpaka. Gość naprawdę umie się posługiwać wokalem, kontrolować barwę głosu, która z dobrze dobranym, wręcz Szpakowym autotunem, komponuje się w jedną całość tworząc przy tym unikalny materiał. Od śpiewania po krzyk dostajemy tu całą gamę flow, które tylko pokazują, że reprezentant GUGU jest zwyczajnie dobrym raperem. Tekściarzem też jest nie najgorszym, ale mnie to już zwyczajnie zmęczyło.
Przedstawiciel trapowych blokowisk niech dalej będzie ich przedstawicielem, bo mimo wszystko jest to mocno przystępny uliczny sznyt, który po prostu ludziom się podoba. Kręci to gigantyczne liczby, nabiera rozgłosu, a sam Szpaku wyrósł na jedną z ważniejszych postaci obecnej rapowej kultury. Tu malutki aneks, za rozgłosem poszła też chęć zabrania głosu w ważnych sprawach i nagrania „Ośmiogwiazdkowego Skurwiela”. Może nie był to najlepszy z pomysłów rapera, nie wrócę. W tej materii zdecydowanie lepiej wykazał się Słoń, a Szpaku natomiast miał kolejny numer na płytę. Uśmiechnąłem się też, gdy w trackliście zobaczyłem „Hot16Challenge2”. Niepotrzebny wypełniacz? Próba wydłużenia materiału? Pole do interpretacji szerokie i ta recenzja również mogłaby taka być, a nie chcę, więc chyba czas na podsumowanie.
Bal
Jako dziecko, tytułową panterę kojarzyłem głównie z telewizji. Ciekawe, czy dzieciaki słysząc ten tytuł będą miały w głowie głównie okładkę płyty Szpaka. Na pewno fani Mateusza mogą spokojnie powiedzieć, że im ten album mocno siedzi, bo odnoszę wrażenie, że właśnie do nich był skierowany. Dla mnie jest to niekompletne dzieło, z przemaglowanymi tematami na dobrze brzmiących podkładach. Do paru kawałków wrócę, ale nic poza tym.