Ciężar presji spoczywający na Barto przy tworzeniu “Sztucznych Kwiatów” był ogromny. Rodziła go nie tyle chęć spełnienia ambicji fanów, co przede wszystkim swoich. Proces tworzenia albumu zajął trzy lata i prócz oceny płyty, należy postawić sobie przede wszystkim pytanie, czy dzieło to brzmi jak trzyletnia, dopracowana w każdym calu produkcja, która może zaspokoić wygórowane ambicje artysty. Następnie postawić po nim ogromny znak zapytania, bo odpowiedź na pierwszy rzut ucha może nie wydawać się prosta.
Jak na trzy lata powstający album, jestem ogromnie zaskoczony jego spójnością. Jej utrzymanie, mimo długiego procesu powstawania, wyszło tutaj zdecydowanie lepiej niż chociażby Hodakowi przy krążku w kolaboracji z 2K’em. Oczywiście, znajdą się głosy, które będą kazały stukać mi się w czoło, jeśli określę “Sztuczne Kwiaty” albumem spójnym, bo przecież romansów na tej płycie z różnymi gatunkowo brzmieniami nie brakuje. Jest rapowy oldschool, z którym Barto kojarzony jest chyba najbardziej, a który najmocniej słychać na kawałkach takich jak “Onychofobia” czy “Warsztat Moralny”. Trochę trapu, który chociaż został zrobiony bardzo mocno ironicznie w kawałku “Persyflaż”, to trzeba przyznać, że Barto w takiej stylówce radzi sobie całkiem nieźle. Oczywiście, biorąc z przymrużeniem oka takie wersy jak “Wbijam na majka/Jak w kosmos łajka”, które nie mają robić na słuchaczu wrażenia, a spełniać swoje satyryczne zadanie. Trochę elektroniki i produkcyjnych pokazów umiejętności na Intro i Outro, które spinają cały album w klamrę kompozycyjną. Nawiasem mówiąc, jestem miłośnikiem skrajnych utworów na trackliście, które są instrumentalami. Każdy kwiatek w bukiecie jednak łączą “bartocutowe” czynniki, czyli szczerość, przemyślenia, zabawa i kreatywność. Faktycznie, aż miło się słucha, że ktoś z polskiego podziemia stoi na tak wysokim poziomie artystyczym. Kwiaciarnia Barto’cuta odzwierciedla jego niesamowitą wyobraźnię, ale nie tylko, bo świadczy również o jego muzycznej świadomości i o tym, że on tę muzykę czuje.
“Nie mam tyle sosu, by zapamiętać, jaki model butów na sobie mam” to wers otwierający płytę, nie licząc oczywiście klimatycznego bridge’a na “Kwiaty Kwitną W Północ”. Prosty, ale bardzo dobitny wers, po którym można się spodziewać o czym będzie “Absta”, a może i nawet wokół jakiej tematyki oscylować będzie cały krążek. Utwór ten faktycznie ukazuje Bartocutowy lifestyle, który bije z całego krążka. Oddalony jest od wszechobecnego konsumpcjonizmu i ukazuje jego delikatnie alternatywny świat, wyluzowany, wolniejszy od technologii, wobec której Barto jest “abstynentem”. Będąc ogromnym fanem Kuby Knapa i jego stylu życia, niekoniecznie samemu (już) reprezentując tego stylu życia zasady, znajduję w liryce Barto jego elementy. Ogromny luz i zdystansowane podejście do świata, którego realia momentami budzą mimo wszystko frustrację, ale wywołują także całe tony przemyśleń. Bartek to taki rapowy socjolog, opisujący świat widziany swoimi oczyma. Sporo w tym treści, natomiast bardzo mało (na całe szczęście) lirycznego zadufania w sobie i egoizmu, który niekiedy u raperów bije ze zbyt mocnego skupienia się na swoim “ja”.
Ogromnym smaczkiem na płycie jest obecność zwrotki Guziora, która nagrana została 3 lata temu i to zdaje się być wyczuwalne zarówno w formie jego nawijki, jak i jakości nagrania. Wokal albo został nagrany w domowych warunkach, albo został w dziwny sposób zmixowany. Jego brzmienie i treść wstrzeliły się w klimat płyty, a sam track jest najbardziej “ziomalski” i najmocniej oddaje podejście raperów do tematu mody, pieniędzy i piętnowania czysto osiedlowych i hip-hopowych zasad. Kontrast między zasadami Barto, a podejściem raperów z jego pokolenia szerzej wypływających i łapiących się w 90% tych nowych brzmień, jest ogromny. Natomiast o ile utwór “Hybebbump” jest jakimś wyrazem tych wyznawanych zasad, to nie sposób nie mieć wrażenia przy większości wersów, szczególnie tych z trzeciej zwrotki jak “Dalej robię swoje, w chuju mam to czy wypełnię Empik”, że było ich już w polskim rapie na pęczki i są mocno wyświechtane w takim samym stopniu jak “robienie hajsu, sosu, pengi i ruchanie dziwek” i na nikim nie robią, lub nie powinny robić, wrażenia. Tyle tylko, że więcej w nich hip-hopu, a to w pewnym sensie mnie, jako miłośnika takiego klimatu, cieszy. Ten “przekaz” (bardzo nie lubię używania tego słowa) ratuje prosty, ale dużo bardziej charakterystyczny refren, w którym meritum kawałka zaakcentowane zostało w lepszym stopniu. Jednak to, że Bartka nie obchodzi sprzedaż tylko robienie rapu z serca już słyszeliśmy i z całą pewnością mogę powiedzieć, że nie musi nam tego udowadniać, a jeśli ma bardzo dużą potrzebę, to liczę na bardziej zgrabną i wyszukaną lirykę. Ignorantem bym był, jeśli w tym miejscu, kiedy już tym o tym magicznym “przekazie” mowa, nie doceniłbym utworu “Motherlode”, który zdaje mi się być najlepszym, najmocniejszym wyrazem nastawienia rapera do wyżej poruszanych aspektów. Przyznam, że po premierowym odsłuchu, po tym utworze ogarnęły mnie wręcz negatywne emocje i co najważniejsze, przemyślenia oraz podziw dla dobrze złożonych wersów w stylu “strzel sobie z gnata, albo strzel zdjęcie/umysł to dysk twardy, ja dysponuję miejscem”, czy w ogóle samych sekwencji refrenu opartego o kody do gier, co bardzo wymownie interpretuję jako chęć pójścia ludzi w życiu na łatwiznę.
Cały krążek w ogóle godzi w hedonistyczne podejście do życia wśród muzyków, a to, jeśli wsłuchamy się w wersy, zdaje się być zwyczajnie nużące. Dużo bardziej wolę Barto przekminkowego, który stawia pytania, czy lepiej bratać się z Bogiem czy diabłem, albo, czy warto postawić pierwszy krok po tej drugiej stronie. W takich przekminkach już widać trzymanie się z dala od trendów jakie panują w rap-muzyce popularnej i nie wymaga to wymuszonego podkreślania, które niestety wydaje się być momentami nawet sfrustrowane. Z drugiej strony, w dobie, jak to kiedyś napisał Kaz Bałagane “snitchwave’u”, kwitflipów i krzywych akcji w rapowym środowisku, dobrze posłuchać kogoś, kto tych czysto hip-hopowych zasad się trzyma i idzie przeciwnie do wiodącej prym fali, pielęgnując swoje zasady. Napawa to optymizmem, bo przesyt przewózką opartą na hajsie, ciuchach i ilości zaliczonych panienek jest już nużący. Zamiast tego lepiej iść w przewózkę opartą na wyróżnianiu się dobrą formą nawijki i zabawą liryką jak na “Jackpot”, z gościnką Hadesa, wjeżdżającego jak szef i klasycznie już dobrym refrenem Skipa, czy “TOY”, gdzie obok weterana już Łajzola, Barto nie ma się czego powstydzić. Gość zjadł charyzmą i zacięciem, pewnością siebie, u gospodarza czuć natomiast więcej głodu i zabawy.
Płyta jest najdojrzalszym dziełem Barto’cuta i czuć w nim dorosłego, pewnego siebie gościa. Nawet w trackach opartych o tak prozaiczne aspekty życia jak kupowanie ciuchów w tracku “Lumpy”. Swoją drogą świetny materiał na refren wszystkich zapalonych triftshopowców. Prawdziwe natężenie emocji i wręcz ciarki wywołał we mnie “Pierwszy Krok W Chmurach”, a w głowę zapadła fraza “widziałem zmarłego zioma i mówił, że idzie do pracy”. Koncepcja na storytelling wypełniony przemyśleniami i przypuszczeniami piękna, wyszukana, z pokazaniem dozy umiejętności wokalnych. Tracków osadzonych w takiej tematyce jest przecież bardzo mało, bo jest ona ciężka, nieprzystępna i bardzo trudna do opisania, jednak znajoma każdemu. Często zadajemy sobie przecież pytania typu “jak tam jest?”. Najważniejsze jednak jest to, że Barto sam dobrze wie, że na tym świecie ma jeszcze dużo do zrobienia i jego muzyczny testament jest póki co zbyt skąpy.
Choć zazwyczaj staram się tego nie poruszać, bo bez bicia się przyznam, że na produkcjach się nie znam, to tylko napomknę. Ogromny szacunek za dopracowanie produkcji na tej płycie i za jej oprawę wizualną. Sto procent self made produkt, propsy!
Starałem się krótko i zwięźle, ale przy tak wszechstronnym artyście i rozwiniętym krążku, jest to bardzo trudne. Kwiaciarnia rapera zaoferowała nam piękne rośliny, również te sztuczne, jednak co najważniejsze, sama muzyka Barto jest kwiatem jak najbardziej naturalnym. Trzeba tylko liczyć, że w przypadku wejścia w mainstream w grę nie wejdzie GMO. Przepraszam, to było suche i niepotrzebne… Album nieporównywalnie lepszy od “Cookie”, dopracowany faktycznie w każdym calu i pozbawiony fillerów. Drażni natomiast problem najbardziej istotny, czyli wada wymowy, którą jak najszybciej raper powinien starać się łagodzić i nie można tego tłumaczyć tym, że to jego “cecha charakterystyczna”. To zwyczajnie przeszkadza, tym bardziej, że niektóre kwestie zrozumieć trudno i liczę najmocniej, że problem ten zostanie zniwelowany ciężką pracą, aby być bardziej wyraźnym. Nie poświęcam temu mocniej uwagi, bo Barto zdaje sobie już z tego chyba sprawę. Mam przynajmniej taką nadzieję. Warto było czekać na ten krążek, czuć w nim trzy lata pracy i to należy docenić. Stawiam go w dotychczasowej, osobistej topce tego roku obok Białasa i Janka. Odsyłam wszystkich do odsłuchu.