Alcomindz to ten skład, którym chce być 90 procent początkujących “traperów”, ale im sie to nie udaję, a Małkinia nadal jest stolicą trapu i ma styl nie do podrobienia. To będzie wbrew pozorom bardzo ciężki do napisania tekst. Nie dlatego, że przy odsłuchu towarzyszyło mi dużo skrajnych emocji. To głównie przez to, że emocje były tylko i wyłącznie pozytywne.
Dawno nie odczuwałem takiej ekscytacji rozpoczynając odsłuch jakiegoś krążka. Nawet wczoraj, kiedy siadłem do płytki duetu BonSoul, którego jestem ogromnym fanem, to wrażeń było tak z pięć razy mniej. Oczywiście jest to zrozumiałe, w końcu Alc miało zaliczyć powrót w wielkim stylu i pokazać scenie jak powinien wyglądać bangerowy trap. Jak się pewnie domyślacie, dużo wad nie znalazłem. I to mnie mocno frustruje. Spora część użytkowników grupy i czytelników naszego peja wie, że lubię się do czegoś dopierdolić, tak dla zasady. A tutaj nie miałem za bardzo do czego. Do rzeczy. Po odsłuchu “On a mission” ciśnie mi się na usta jedno, dość odważne stwierdzenie. Do tej pory ekipa z Małkinii była wielokrotnie określana jako ekipa z Koldim na czele. Oczywiście, nadal Koldian pozostanie najbardziej rozpoznawalną postacią składu i to na jego solo rośnie wciąż apetyt, ale reszta chłopaków doszlifowała swój styl. I tutaj trzeba powiedzieć o Jacy. Wymieniając się poglądami na temat krążka z redakcją, przeczytałem takie mniej więcej stwierdzenie: “Jaco to nawet jak da niepoprawną zwrotkę to robi tak, że jest zajebista”. Nie będę liczył nawet ile osób prosi się w tym momencie o jego solowy krążek. Wielkie propsy za tak mocną, rozpoczynającą album zwrotkę, to pewnie intro roku. Zawsze miałem w głowie takie wrażenie, że jest również posiadaczem najbardziej zabawnego wokalu ze wszystkich Alcomindzów. A połączenie tego wokalu z zabawnymi wersami daje dobry efekt. “Nie robię z dupy jak miszon” to linijka przy której srogo się uśmiałem. Jaco, kiedy solo?
Alcomindz zawsze kojarzyło się z bangerami zrobionymi z przymrużeniem oka, często na odpierdol, często pewnie po srogiej dawce używek, nie mówiąc już o tym, jak to wszystko kulało jakościowo i technicznie. Te wszystkie elementy tworzyły jednak bardzo ciekawą i unikatową całość i obawiałem się, że po tylu latach nieobecności, po wejściu na wyższy poziom stracą swój podziemny sznyt. Ten mixtape jest swoistym pstryczkiem w nos dla wszystkich, którzy mówili że Alcomindz Mafia swój koniec ma już za sobą. Wspomniane wyżej wejście na wyższy poziom techniczny i dopracowanie projektów spowodowało, że jeśli ktoś brał kiedyś tę ekipę z przymrużeniem oka, to pora przestać. Pomijając aspekty humorystyczne i fakt, że to po prostu buja, to chłopaki dali kawał dobrego trapu, który trzeba brać na poważnie. Teraz to nie jest tylko muzyka nagrywana po dinxie, teraz to muzyka robiona “dla sławy i dla siana”. A ten głód hajsu i tantiemów powoduje, że chłopaki przeszli drugą, trapową młodość i złapali pazur. Kiedyś w swoim tekście wspominałem o tym, że ich podejście do muzyki mocno spoważniało. Koldi temat ćpania do którego o powrót tak bardzo prosiło go duże grono słuchaczy, ugryzł na swoim solowym kawałku “Klątwa”. Piękna życiówka, która powoduje, że jeszcze bardziej czekamy na jego album. Życiówka, która dobrze również oddaje jeden, bardzo prosty fakt. Alc dawno mogłoby odcinać już kupony i brylować w szeroko pojętym mainstreamie. Ale ten trap i naćpane bangiery to ich klątwa. Niezmiernie cieszy mnie ich aktualne podejście do muzyki i biznesu.
Kolins jest posiadaczem najbardziej unikatowego stylu z całej ekipy. Wujek Trap płynie po bitach w pimpowskim wydaniu i jest spośród Alc najmocniejszy wokalnie. Pokazuje to na “Parę Browarków” i na “Ballin’”. Mimo wszystko jednak po odsłuchu tej płyty nie wyobrażam sobie jego solowego materiału. Kolins to jeden z takich elementów układanki, który w moim przekonaniu nie może istnieć muzycznie sam. I odwrotnie, ta układanka jaką jest Alc traci bez niego sens. To można powiedzieć w przypadku rozpatrywania każdego członka tej ekipy, ale tutaj mamy postać, która jest najbardziej wszechstronna i charakterystyczna ze składu. Pojawia się na siedmiu kawałkach i o to mam żal, ale przy każdej okazji zaznacza swoją obecność z mocnym akcentem. Brakuje mi jednak kawałków w których na bicie jest cały skład, ta płyta zostawiła głód i niedosyt, ale taki miły, pozytywny.
Udział Klucha w tym krążku zapadł mi w pamięć najmniej, ale wystarczająco, żeby określić jego wkład jako pozytywny. Jego zwrotki chyba najbardziej oddają ten stary, Alcomindzowy klimat sprzed kilku lat. Nie ma co ukrywać, technika i forma Klucha jest najbardziej niedbała i niepoprawna z całej ekipy. Bynajmniej nie jest to dla mnie ogromnym minusem, bo nadal to człowiek, który wnosi bardzo pozytywną energię, a przede wszystkim jej szukam przy słuchaniu Alc. Jeśli jednak Kluchu chciałby poczynić kiedyś kroki w kierunku robienia muzyki z dużą dozą wczuty, z powagą, ale oczywiście powagą trapową, to przed nim bardzo długa droga. I jego zwrotki na tej płycie dobrze to obrazują. Nie mniej jednak, ta ekipa bez niego nie byłaby tą samą ekipą.
Chciałbym wymienić tracki, które najdłużej zostaną u mnie na pętli, ale będzie tego zbyt dużo. Bangerowo płyta roku bezapelacyjnie. Ekipa z Małkini nie jest doskonała i mam nadzieję, że do doskonałości dążyć nigdy nie będzie, a zostanie przy swoim locie i stylistyce. Solowo życzę spełnienia się przede wszystkim Koldianowi, bo nadal warsztatowo i charyzmatycznie, to najjaśniejszy punkt Alc. Dobrze jest mieć świadomość, że ekipa przy której muzyce dorastałem i piłem pierwszy alkohol, miewa się tak dobrze. To jednak jeszcze nie jest szczyt ich możliwości i będę to podkreślał na każdym kroku.