W okresie 2015, czy nawet jeszcze przy 2017 roku, Wac należał do grona raperów, których nazywałem przyszłością pod kątem świeżości na naszej scenie. Po premierze High Quality hype, jaki niósł się za „człowiekiem refrenem”, gdzieś zaczął zanikać. Nie można tu winić Wacława i tego, jakich ruchów się podejmował, bo finalnie doszedł do momentu, w którym znów znalazł swój styl. Po drodze mieliśmy jeszcze dwa studyjne projekty, jednak prócz pojedynczych singli nie zapadały one w pamięć słuchaczy tak jak to, co tworzył na początku. Dziś jesteśmy po premierze najnowszego krążka zatytułowanego Five, który jest dosłownie powrotem do korzeni Waca i jego najlepszą odsłoną.
Powrót do korzeni
Z okresu gdy Wac dopiero wybijał się w rapie, kojarzymy go w większości z najbardziej chwytliwymi refrenami, które podbijały cały utwór robiąc z niego przysłowiowy banger. Zasadniczo cały Middle Finger to płyta, która mogłaby być definicją albumu koncertowego. Na wspomnianym projekcie z 2015 roku słychać było, że jest on stworzony na kompletnym luzie, a jego głównym celem było bujać publikę pod sceną. Tę samą sytuację mamy przy premierze Five. Prawie półgodzinny projekt to po prostu Wacław, jakiego ludzie mieli okazję poznać sześć lat temu. Wacław, który nie skupiał się na warstwie lirycznej, a na samym brzmieniu, robiąc hit za hitem, który latać będzie po klubach i koncertach. Nie można ocenić tego albumu pod kątem, powiedzmy. „wartości” zawartej w słowach artysty, gdy padają takie wersy jak „Jest moneta i to widać, zobacz jak Moët’a sikam” czy „Leję na nie to gold rain, ja nie znam już innej drogi”. Ma to jednak swój urok przez fakt, jak dobrze dobrane są tutaj bity, które mają po prostu stanowić podbicie krzykliwej i ostrej nawijki tekstów. To po prostu „banger” album, stworzony na kompletnym luzie i taka jest jego koncepcja — powrót do początku i oddanie fanom tego, za co go pokochali.
To nadal kolejna płyta Wac Toja
Z jednej strony dobrze znów usłyszeć rapera w luźnym formacie, w jakim prezentuje się na najnowszym albumie. Z drugiej strony jednak, jest to projekt, który swoją formą nie odbiega od poprzedniego Ostrego Sosu czy Turboboostu. Mamy po prostu materiał, który ma rozruszać słuchaczy, a szczególnie publikę podczas koncertów i jest to trzecia płyta z rzędu, której taki jest zamysł. Fakt, że Five jest tym najmocniejszym, gigowym krążkiem nie zmienia tego, że brakuje jednak tego Wacława, będacego w stanie dostarczyć nam poważniejszy materiał, jak chociażby High Quality. Krążek z 2017 był chyba najbardziej spójnym i przemyślanym wydaniem rapera — mieliśmy kilka mocno koncertowych utworów, a zarazem bardziej osobiste i technicznie zróżnicowane utwory. Możemy tutaj spokojnie przywołać utwór „Rzucić rap”, który nie tylko był czymś świeżym w stylistyce i twórczości rapera, ale przy tym jednym z jego hitowych kawałków. Właśnie tego brakuje od tych paru lat ze strony Waca. Pomimo fajnie brzmiących i bujających publikę płyt, nie ma w nich nic więcej, a —jak wiadomo — Wac potrafił zaskoczyć słuchaczy i odbić w inne klimaty i o wiele poważniejszą tematykę, tworząc przy tym bardzo udane tracki.
Five to dobry krążek, którym raper wraca do swoich korzeni i fani Middle Finger na pewno będą zadowoleni z tego wydania. Ale przy tym jest to trzeci album bez żadnej nowości ze strony artysty. Można tu odnieść wrażenie, że raper gdzieś zagubił się trochę w tym, w jaką twórczość powinien odbić i jakby sam obawiał się trochę eksperymentować, spróbować czegoś w nowej, może o wiele bardziej poważnej formie. Bez dwóch zdań najnowszy projekt będzie świetnie nadawał się w trasę, ale samo repeat value jest takie samo jak przy wcześniejszych wydaniach. Ot, miły powrót do korzeni, luźna koncepcja i trzecia płyta, która jest stworzona do koncertowania. Kilka dobrych bangerów i nic więcej, dlatego osobiście liczę, że kolejny materiał będzie kompletnym zaskoczeniem, a Wacław obierze może bardziej poważny kierunek.