W życiu każdego z nas przychodzi moment, kiedy wulgaryzmy wkradają się do naszego języka codziennego. Nijak ma się to do recenzji najnowszego krążka Chivasa, ale musiałem napisać jakiś wstęp.
SPOILER: Płyta nie odstaje poziomem od moich umiejętności wprowadzania w tekst.
Jak dużo Chivas klnie?
Nie wiem, to zadanie dla ekipy Obliczenia i analizy w rapie. Może kiedyś poruszą ten temat, ale w ramach rekompensaty mogę napisać, co autor próbuje nam przekazać. Szczerze mówiąc, jest to strasznie nijaka płyta, która w żaden sposób nie wywołuje u nas chęci do pochylenia się nad jej treścią. Często numery wchodziły jednym uchem, a po chwili wychodziły drugim. Rozpoznawałem je po podkładach, o których rozpiszę się później. Barwa głosu Chivasa jest przyjemna i bardzo przyjemnie słucha się jego podśpiewywania. Dość sprawnie tym głosem moduluje (jak w utworze Mam na twarzy krew i tym razem nie jest sztuczna) i ma naprawdę dobrą dykcję. Nie wypada z bitu, czasem przyspiesza, a przynajmniej próbuje. Gdyby tylko chciał nam coś przekazać, to jego wokal zdecydowanie by to ułatwił. Niestety, nie ma on nic do przekazania. Zawartość płyty usłyszymy na losowym trapowym albumie. Warstwa liryczna jest nudna, czasem powtarza się temat tego, jak to raper podbił scenę mimo przeciwności „Jakichś panów”. Czasem podmiot zwraca się do „niej”, ale są to wątki bez większej historii. Mamy tu wielokrotnie powtórzone, jak to wokół rapera leje się krew – nie wiem czy to zamysł artystyczny, czy zajmuje się on okultyzmem. Tekst jest prosty i idealnie nadaje się do odsłuchu w tle, aby okazyjnie przyśpiewywać bardzo dobre, melodyjne refreny. Patrząc na całokształt, dochodzę do wniosku, że Chivas nie miał na krążek żadnego pomysłu i chciał go oprzeć na jakimś emo-rapowym klimacie.
Najprawdopodobniej większość tekstów to freestyle. Czasem nawet na 'wolno’ możemy wpaść na jakieś zabawne, a chociaż niebanalne porównanie. Nie wiem czy to wina tego, że w ostatnim czasie nie przesłuchałem niczego ambitnego (oprócz OIO), ale uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem Byłem wycofany jak mentole. Przy nijakości tematycznej tej płyty, zdecydowanie możemy pochwalić Chivasa, serio. Jeżeli powiem, że żadna inna zwrotka i inny wers mnie nie zachwycił, to musicie mi uwierzyć.
Death metal czy rap?
Jedyne co broni tę płytę to brzmienie. Zacznijmy od tego, że nie jestem fanem emo-cloudowych rapów. Gdy raz na jakiś czas pochylę się nad jakimś krążkiem w tym klimacie, to odsłuch mnie zadowala. Dokładnie tak samo było w tym przypadku. Nie mogę napisać, że muzycznie są to złe produkcje. Mało tego, mogę napisać, że są dobre, a przynajmniej przyzwoite. Jednak jestem przeciętnym słuchaczem trapu, bujałem się do drillu, czasem wracam do rzeczy z 2003 roku. Po tak krótkim portrecie psychologicznym zapewne domyślacie się, że muzyka jaką tworzy Chivas nie jest tym, co leci u mnie na co dzień. Jednak całkiem miło było zrobić sobie taką odskocznię. Przy pierwszym i czwartym odsłuchu bawiłem się dobrze, im dłużej – tym bardziej miałem dość. Za bity odpowiedzialny jest sam autor krążka i zrobił dobre produkcje. Na tyle różnorodne, by rozpoznać co teraz leci, ale nie psujące konceptu płyty. Są bardzo melodyjne, a przy chwytliwych refrenach jest to duży plus. Na pewno są to podkłady żywe, w tle poleci jakaś gitara, czasem perkusja, a czasem górują 'cykady’. Myślę, że niektóre numery spokojnie znajdą się na playliście z letniakami. Ciężko napisać coś więcej – to nie jest wybitne brzmienie, którego w Polsce nie było. To po prostu przyzwoita muzyka, która w zalewie bezsensownych tekstów wychodzi na pierwszy plan i ratuje płytę.
Czy goście też przeklinają?
Jest to bardzo dobre pytanie. Wydawało mi się, że Szpaku i White są w niezłej dyspozycji. Tymczasem dorzucili kolejne wersy w stylu Chivasa. Zaryzykuję stwierdzenia, że dostosowali się poziomem do gospodarza. Żadna zwrotka nie zapadła mi w pamięci. White czasem coś pokrzyczy i przypominam sobie, dlaczego wychodzi mu to świetnie, a swoją drogą klimatycznie. Natomiast Szpaku dorzucił zwrotkę, która jest po prostu miła dla ucha, ale znów nie niesie ze sobą niczego więcej. Nie mówię, że zostawili po sobie słabe wersy, ale nie mają one żadnej historii i brzmią jak zwrotka dograna w piętnaście minut. Czasem myślę, że trzeba mieć talent, by pisać i nawijać o niczym. Być może wśród opinii publicznej jeszcze nie panuje to przekonanie, ale ewolucja zrobi swoje, zaufajcie.
Czy jest to udany debiut?
Jak najbardziej. Sprawdzałem Chivasa, gdy wydawał na kanale NBL i absolutnie mi się to nie podobało. Od tamtego czasu trochę minęło i najprawdopodobniej ja otworzyłem się na taką muzykę, a raper zrobił warsztatowy progres. Większości tracków nie pamiętam, ale numery jak Death Metalowy T-shirt, Charger, Hellcat Redeye, Odkąd nauczyłem się przeklinać i Jakbym miał w ręku klamkę są po prostu dobre. Najchętniej będę wracać właśnie do nich. W czasie odsłuchu naszła mnie myśl, że może to nie powinien być pełnoprawny LP, a EPka. 5 numerów, ale dobrych i klimatycznych zawsze będzie lepsze niż 15 numerów pod ilość. Mam nadzieję, że kolejne rzeczy od reprezentanta GUGU będą tylko lepsze.
pozdrawiam