Ostatni legal Frostiego otrzymaliśmy do odsłuchu grubo ponad rok temu. Midas, czyli projekt poprzedzający najnowsze wydanie rapera, był albumem po prostu poprawnie przygotowanym i tyle można na jego temat tutaj powiedzieć. Nie zajmujemy się jednak tym co było a tym co jest aktualne, czyli płytą, która zmieniła moje spojrzenie na twórczość Frostiego.
Definicja trapu
Albert Trapstein zaliczam do albumów, które mogę podać jako przykład istnienia trapu w Polsce – brudny, szczery, otwarty, z lekkim ulicznym sznytem. Pomimo chłodniejszej sympatii do wcześniejszych projektów, tutaj dostajemy pełną odsłonę Frostiego. Porównać to można do wydawania gier. Wygląda to tak, jakby wszystko co raper podawał nam do tej pory było tylko dodatkami, a jego najnowsza płyta była oficjalną grą. Na polskiej scenie bardzo trudno zdefiniować czym jest „trap”. Dla jednych to nagrywanie numerów na trapowych bitach jest już robieniem trapu, dla osób bardziej zaznajomionych z muzyką i kulturą zza oceanu, trap to nie tylko bit, ale cała otoczka czy sposób życia. Jako zwolennik postrzegania trapu przez pryzmat tej drugiej definicji, Albert Trapstein jest właśnie jego przykładem w polskim rapie. Jeżeli stworzylibyśmy jakiś schemat, który mówiłby o tym co powinien zawierać trapowy album, to Frosti spokojnie mógłby odhaczyć sobie większość podpunktów. Co w tym takiego dobrego? Dosłownie wszystko, bo sposób podania czy też przedstawienia swojego stylu i zobrazowanie życia rapera, trafia do odbiorcy i to, o czym nawija, jesteśmy w stanie sobie wyobrazić i w pełni uwierzyć. Jest to po prostu szczerze oddany trapowy klimat czy cytując Frostiego „24 na 7 traplife” zawarty w niespełna godzinnym materiale.
Uliczny styl i prawdziwa twarz Frostiego
Ku mojemu zaskoczeniu, jest to też osobista płyta i gdy oddzielimy bangery od reszty, dostajemy naprawdę personalny projekt. Wiele możemy usłyszeć tutaj o życiu na ulicy i w trapowym klimacie jak najbardziej to pasuje, jednak nie jest to poklepywanie po plecach a przestroga jak wygląda takie życie i konsekwencje jakie za sobą niesie. Sporo tutaj też udanych storytelingów – krótkich, wplecionych nawet w refren przedstawiających przy tym spostrzeżenia co do hustlesrkiego życia z ulicy. Ze wszystkich wcześniejszych albumów wyróżniłbym akurat ten jako bliski samemu artyście, bo pod otoczką trapowego, nieraz drilowego brzmienia i klimatu dostajemy garść przemyśleń i opisu życia samego rapera i tego co widział czy też doświadczył. Bardzo dobrze słychać w tych poważniejszych numerach, że nie są to puste rymy czy frazesy a doświadczenia Frostiego z jego życia, przez co kupuje w pełni to co przekazuje i jak najbardziej w to wierzę. Ciężko narzekać tutaj na fikcyjne tekściarstwo, bo przekaz i znaczenie zawarte w tych poważniejszych tekstach podane jest w tak łagodny sposób, że dopiero przy drugim odsłuchu zacząłem odnajdywać ciekawsze treści w pewnych fragmentach. Pokazuje to również, że ze wszystkich dotychczasowych płyt artysty ta jest najbardziej dojrzała – możemy to uznać jako zakończenie pewnego okresu i pójście w bardziej odważne, otwarte tematy okraszone oczywiście trapowym sznytem.
Poprawnie przygotowany, ale czy dobry?
Największą zaletą Albert Trapstein jest dobór bitów. Warstwa produkcyjna na tym albumie to bez wątpienia największy plus. Pomimo wszechobecnego używania czysto trapowych produkcji, tutaj akurat można się miło zaskoczyć. Wszystko znacznie różni się od siebie, przez co nie mamy wrażenia, że utknęliśmy w labiryncie bez wyjścia już przy pierwszym odsłuchu. Selekcja i układ utworów też ma tutaj znaczenie. Nie słuchamy pod rząd kilku podobnych brzmieniowo kompozycji, przez co czuć dobrze wyważone i płynne przejścia między mocniejszymi i spokojniejszymi brzmieniami. Takie rozłożenie materiału na płycie daje pozytywny odbiór całości, bo wiemy czego spodziewać się już po samym usłyszeniu bitu, widząc jaki wcześniej mieliśmy utwór i że teraz będzie coś kompletnie innego.
Niemniej jednak schodząc z zachwytu nad samym Frostim, wypada wspomnieć o wadach jakich można doszukać się po przesłuchaniu nowego legalu spod szyldu SP ZOO. Tematyka jest spójna, produkcyjnie takie osoby jak Mac Kay, Atutowy, Chris Carson czy Voskovy pokazali się z najlepszej strony i brzmieniowo też jest jak najbardziej poprawnie. Problemem i osobistym minusem jaki stawiam tej płycie jest brak świeżości ze strony samego rapera. Nie chodzi tutaj o to, że Frosti wypada źle czy słabo na tle wcześniejszych swoich materiałów – stylistycznie jest taki, jak na poprzednich swoich wydaniach. Dla oddanych fanów nie będzie to przeszkodą, jednak przy niektórych bitach odczuwam pewien niedosyt, że raper mógł z niego wycisnąć znacznie więcej i pokazać się w jakiejś nowej, eksperymentalnej stylistyce. Prosto mówiąc, brakuje tutaj zabawy z muzyką, szczególnie gdy warstwa instrumentalna przygotowana została na wysokim poziomie. Nie jest to oczywiście rażący problem jaki słychać na Albert Trapstein, bo jest to najlepsze wydanie rapera do tej pory – kompletne, spójne i muzycznie podane profesjonalnie, jedynie brakuje tej wspomnianej zabawy i spróbowania jakiegoś nowego brzmienia ze strony samego artysty.