Zbliża się koniec 2020 roku i w każdym jego podsumowaniu musi się to znaleźć – drillowych brzmień chwytał się już chyba każdy mainstreamowy raper w Polsce. Próby okiełznania takich produkcji przysporzyły kłopotów nawet tym najbardziej doświadczonym (czyt. Taco Hemingway i nieudolny „POL SMOKE”), jednak jak to zwykle bywa, nawet w zalewie miałkości zrobionej w myśl „popularne, to odetnę kuponik”, znajdą się prawdziwe perełki. Jedna z nich to Miszel – tegoroczny nabytek QueQuality, który aktualnie obok Kabe jest ich najciekawszym reprezentantem. Drill prosto z katowickiej Ligoty okazał się być tym najszczerszym i najbardziej świadomym na naszej scenie.
Miszel wyprzedził falę drillu, która zalała Polskę po śmierci Pop Smoke’a. Jego pierwsze kawałki osadzone w tej stylistyce pokazywały się pod koniec ubiegłego roku i chociaż początkowo nie zauważałem w nim potencjału, to błyskawicznie wykonał spore postępy. Ogromnie istotnym elementem okazał się przeskok w jakości nagrań i profesjonalizacja muzyki. Duża w tym zasługa QueQuality, ale na pewno wraz z progresem wzrasta świadomość na temat tego jak w ogóle powinno się poprawnie nagrywać (niby banał, ale bardzo istotny, szczególnie w przypadku nietypowego dla mainstreamowej sceny wave’u). Jego konsekwencja w tworzeniu takich brzmień nie zatrzymała się na dwóch-trzech utworach, a mimo średnio zadowalających zasięgów w dalszym ciągu sumiennie trzyma się obranej przez siebie ścieżki. To jedna z zaledwie kilku osób, o której możemy powiedzieć, że czuje ten styl i potrafi go dobrze oddać. Wpływ na to z całą pewnością mógł mieć jego pobyt na Wyspach – musiała to być porządna dawka inspiracji. Brudne brytyjskie dzielnice potrafią fascynować i pochłonąć.
Ziomal z UK wysyła bity
I to nie byle jaki ziomal. MigzBeatz ma za sobą współprace z drillowcami z samego UK. Zestawionych zostało więc dwóch artystów, którzy czują swoje rzemiosło. Siłę Miszela na chłodnych produkcjach Migza stanowi przede wszystkim szorstki i niski wokal, który dodatkowo eksponuje partiami krzyczanymi – raper umie w screaming, a mało kto w tym kraju jest dobrym krzykaczem. To urozmaicenie nawijki sprawia, że jego tracki są ciekawsze. Przy tym nie boi się wplatać angielskich kwestii między polskie słowa, co dodatkowo nadaje klimatu – tym bardziej kiedy skrupulatnie starasz się oddawać brzmienie UK Drillu. Nie wszystko oczywiście zasługuje na pochwały, w końcu nie ma raperów doskonałych. Największą wadą reprezentanta Ligoty jest kulawa dykcja, która uwidacznia się szczególnie przy tych bardziej chaotycznych momentach, gdzie nagromadzenie niewygodnych głosek jest zbyt duże. Na szczęście również i w tych aspektach słychać ewidentny progres, choć to również zasługa wyższej jakości mixu i masteringu.
Krzyczane kwestie są wypełnione klimatem z blokowiska, buntem, ale również ogromną pewnością siebie. Bo jak chcesz być filarem takiego wave’u i wprowadzać go w swój kraj, to musisz być bezpośredni. To element tej muzyki. Bez charyzmy i bycia pewnym wersów, które wypluwasz, nie możesz robić drillu. Autentyczność w tym nurcie legitymizuje muzykę i dodaje jej wartości. Sam krzyk ją urozmaica, bo krzykaczy wśród jej reprezentantów jest bardzo mało. To również dowód na to, że Miszel nie jest kalką uliczników z Londynu i w formę przekazywania samego siebie upakował coś więcej niż charakterystyczny dla nich chłodny klimat, znaczek The North Face na bluzie i zasłoniętą twarz. Taka kreatywność i (poniekąd) własna wizja, w przypadku tej konkretnie muzyki, jest bardzo ważna, szczególnie w momencie, kiedy tak jak ja pogubiłeś się w londyńskich ulicach, gdzie każdy rewir reprezentuje inny skład robiący drill, a w istocie większość opiera go na tych samych patentach.
Tej muzyki nie kupisz, jeśli średnio obchodzi cię głos ulicy i blokowiska. Nie usłyszysz tu tekstu ubarwianego środkami poetyckimi i stylistycznymi zabiegami rodem z górnolotnej i wyrafinowanej poezji. Ale to nie oznacza, że to nie dla ciebie. Ja też lubię wyszukaną lirykę, czytanie między wierszami i zachodzenie w głowę przy analizie kolejnych wersów. Z drugiej strony trafia do mnie bezpośredniość, szczerość i prostota w wyrażaniu swoich emocji. Ogromnie cenię sobie raperów, którzy formę nawijki traktują jako narzędzie do perswazji. Kiedy powiedzą coś oczywistego, ale forma powoduje, że czujesz jakbyś teraz z ich ust się tego dowiedział. To mnie ujmuje w drillu najbardziej. Oczywiście – wszyscy wiemy, że ulica jest brudna, zła, że na blokach było ciężko. Trzeba mieć jednak świadomość, że niekiedy ta ulica i nieciekawe realia życia to ich codzienność.
Kiedy typowa konwencja ulicznego rapu w Polsce się wyczerpuje, to drillowe klimaty są czymś, w co powinniśmy płynnie wskakiwać. Nie oczekuję oczywiście, że nagle każdy ulicznik zamieni kwadratowy bit o tempie 90bpm na powolne i połamane produkcje. Nawijanie na takich bitach to w gruncie rzeczy bardzo trudna sztuka. Jednak dla polskiej ulicy to może być zbawienie. Liczę się rzecz jasna z tym, ile powstanie jeszcze karykaturalnych utworów kaleczących ten nurt, nim na poważnie raperzy w Polsce zaczną go kumać. Nie mam nadziei na to, że klimat tekstów będzie tak brutalny, jak dajmy na to, w Londynie. Tam za drillem często idą w ruch noże, maczety, kije, a często i klamki. My żyjemy w innych realiach. Liczę przede wszystkim na autentyczność z polskiego blokowiska.
” „REQUIEM” to trzeci singiel zwiastujący debiutancki album nowego reprezentanta QueQuality – Miszela (’97). Teledysk stanowi kontynuację historii przedstawionej w poprzednich klipach ,,Ligota” oraz ,,Progress”. Start przedsprzedaży i więcej informacji już wkrótce.„
Nie wiemy kiedy ukaże się debiutancki album Miszela, ale jako fan UK Drillu jestem w stanie powiedzieć, że w końcu ktoś dobrze go oddaje w Polsce. Zostańcie z jego muzyką, bo wreszcie mamy reprezentanta tego nurtu, którego nie musimy się wstydzić. Reprezentanta muzyki brudnego blokowiska, buntu, agresji i wkurwienia.