Są takie produkcje, które powodują napływanie łez do naszych oczu. Zazwyczaj dzieje się tak za sprawą kapitalnej fabuły lub niesamowitej gry aktorskiej. Jest jednak kilka takich filmów, które powodują to uczucie za pomocą ścieżki dźwiękowej. Postanowiłem zebrać kilka z nich. Nie traktujcie tego jako topki, jest to luźny zbiór muzyki filmowej, która kładzie mnie (i nie tylko) na łopatki.
Interstellar – Hans Zimmer
Na przekór zdaniu z tytułu, na pierwszy ogień idzie kapitalna ścieżka dźwiękowa z dzieła Christophera Nolana. Długi, bo ponad dwu i pół godzinny seans zwieńczony jest symfoniczną muzyką niemieckiego kompozytora. Fragment dokowania statku robi wrażenie ze względu na budowanie napięcia instrumentami. Narastająca niepewność wraz z wszechogarniającą ciemnością i poczuciem bezsilności w kosmicznej przestrzeni została oddana wręcz z namaszczeniem. Nolan i Zimmer wykazali się doskonałą współpracą, a to w końcu nie pierwsze spotkanie tych dwóch osób. Wszak Hans stworzył muzykę do Mrocznego Rycerza, i oby nie była to ostatnia kooperacja na tej linii. Prawie 100 milionów odtworzeń tego soundtracka robi wrażenie.
Moonlight – Nicholas Britell
Film Barry’ego Jenkinsa zdobył w 2017 roku trzy Oscary, w tym ten najważniejszy za najlepszy film. Naturalnie nie na fabule chcę się skupić a na świetnej muzyce, gdzie pierwszy skrzypce grają… skrzypce. Zapamiętałem ten film dzięki scenie nauki pływania głównego bohatera w oceanie. Przygrywa wtedy cudowny utwór skomponowany przez Britella. Naturalność tej sceny jest podkreślona dzięki skrzypcom, które narastają z każdą sekundą ukazując moment pływania jako nie tylko scenę ojcowskiego wychowywania dziecka, ale też niebezpieczeństwa ze strony głębokiej wody. Sam akompaniament jest też głównym motywem zwiastuna. Podczas odsłuchu tej ścieżki zawsze pojawiają się ciarki na plecach.
Pulp Fiction – Misirlou
Grzechem nie znać choć wcale się nie zdziwię jak większość z młodszego pokolenia kawałek z intra będzie utożsamiało z niejakiego coveru The Black Eyed Peas (utwór Pump It). Misirlou jest skomponowane przez Dicka Dale’a i kapitalnie wprowadza w klimat hitu Tarantina, jednocześnie emocjonalnie podkreśla wybuch bohaterów pierwszej sceny filmu. Klasyk, który znają wszyscy, i nie mówię tu tylko o obrazie. Samo Pulp Fiction jest zbudowane na genialnych dialogach, ale wyjątkowo udanie broni się również muzyką. Przykładem może być chociażby Dusty Springfield, czyli kawałek wprowadzający do sceny spotkania Vincenta z Mią. Kultowy film z równie kultowym soundtrackiem. Płyta z oficjalną ścieżką dźwiękową gdzieś się kurzy w biblioteczce ojca, to pokazuje jak ważną rolę pełniła ona w Pulp Fiction.
Joker – Hildur Guðnadóttir
Chyba zbyt świeży film by nazywać go kultowym, podobnie soundtrack. Ale jednak znalazł się on na tej liście, ponieważ zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Komu jak komu, ale islandzkiej kompozytorce udało się oddać gęsty klimat choroby psychicznej z wyjątkowym wręcz namaszczeniem. Chłodne, mokre i zaśmiecone ulice Gotham City wyją smyczkowymi brzmieniami, a obraz jest podkreślony przez przeciągnięte tony skrzypiec i kontrabasów. Podczas dwóch seansów Jokera miałem przy tej ścieżce dźwiękowej dreszcze. Hildur oddała to co dzieje się w głowie osoby, która cierpi na nieco więcej schorzeń psychicznych niż jesienna chandra. Nie jest to soundtrack, do którego wraca się dla przyjemności, ale te przygnębiające nuty robią wrażenie, szczególnie gdy współgrają z obrazem Todda Phillipsa.
Requiem dla snu – Clint Mansell
Na koniec pozwoliłem zostawić sobie coś bardzo szczególnego. Czuję jak ściska mi się gardło w szczytowym momencie utworu Requiem for a dream i to uczucie towarzyszy mi zawsze, gdy słyszę tę kompozycję. Clint Mansell wraz z kwartetem smyczkowym Kronos Quartet stworzyli prawdziwe dzieło, które z pewnością przeszło do historii nie tylko muzyki filmowej, ale po prostu muzyki poważnej. Niezwykle niepokojący, przygnębiający i przepełniony smutkiem utwór, jest jednocześnie wyniosły i podniosły. Idealnie komponuje się z filmem o tym samym tytule co kompozycja. Szczerze powiedziawszy nie chcę nic więcej dodawać gdyż to dzieło zwyczajnie nie potrzebuje dogłębnego opisu. Jestem z grona osób, na których film nie zrobił piorunującego wrażenia, ale muzyka – wręcz przeciwnie.