Smutek zawsze był tematem delikatnym. Często uzewnętrznianie swoich emocji takich jak poczucie odrzucenia, różnego rodzaju kryzysy, nawet problemy natury psychicznej czy egzystencjalnej są odrzucane i deprecjonowane przez toksyczną męskość. To fakt nie będący tylko w kulturze tak bardzo zmaskulinizowanej (chociaż akurat emo rap też ma swoje przedstawicielki, takie jak np. Lil Bo Weep) – to problem natury ogólnej, który spotyka młodszych jak i tych starszych mężczyzn regularnie od setek lat w przeróżnych sektorach życia. I całe szczęście z biegiem czasu zmniejsza się, wraz z „progresywnieniem” młodego społeczeństwa.
Emo rap jako fuzja klasycznego, soundcloudowego trapu z wpływami muzyki indie rockowej, pop punkowej, rockowej i cloudu powstała na przełomie 2010 roku, jest czymś kompletnie oderwanym oraz rozumianym inaczej, niż rapowe albumy o smutnym nastroju. W polskiej kulturze hiphopowej projekty tego typu regularnie były poddawane selekcji naturalnej i przybierały różne formy na przestrzeni dekad. To ogromny kawał historii, począwszy od Pansofii Faczyńskiego i Kidda, Muzyki Emocjonalnej Pezeta, przez Historię pewnej historii Bonsona i Matka, I żyli krótko i szczęśliwie Sariusa, kończąc na legendarnym albumie, jakim było Kilka Stopni Wyżej autorstwa Flojda i Wiro. Zresztą każdy hiphop head z krwi i kości powinien pamiętać ojców tego nurtu, jakimi niewątpliwie byli w podziemiu Junes czy wyżej wymieniony Kidd. Wśród społeczności Sajko też mamy czym się pochwalić, w końcu 2 lata temu wyszedł świetnie odebrany album Mroki, wydany przez duet wszedzieZUBER i BrakPerspektyw.
Wszystkie te projekty różniły się oczywiście od siebie klimatem, treścią, sposobem przekazywania emocji i tworzeniem połączenia ze słuchaczem. Ale łączył je szeroko rozumiany smutek, refleksyjność, frustracja. I jako iż ten osobny, mniej sprecyzowany i niedający się zaszufladkować nurt egzystuje na scenie znacznie dłużej, czy komuś się to podoba czy nie – tworzy ogromne odniesienie do wave’u, który niestety z dużym, prawie 5 letnim opóźnieniem szturmuje polskie salony.
Huczu, nie jesteś smutny, weź sobie idź do chaty. To Bonson był smutny, ty jesteś pizdowaty.
Białas „Bigger than me REMIX”
Mimo wszystko, wielu ludzi, w tym raperów oczywiście, zdawało sobie sprawę z tego, że być smutnym dla samego bycia smutnym to żadna sztuka. Sztuka, która niesamowicie uwiera i irytuje tych, którzy faktycznie w swoim życiu coś przeżyli. A to niestety przykłady które można mnożyć. Przecież doskonale pamiętamy wyżej wspomniane wersy Białasa. One szczególnie po premierze takiego albumu jak Postanawia Umrzeć Bonsona dają do zrozumienia, iż najważniejsza jest kwestia wyczucia co faktycznie działa na szkodę. Naturalna reakcja społeczności hiphopowej sugeruje spłycanie.
Ja się, kurwa, nie znieczulam i odkąd odczuwam wszystko
Zero & Leukocytowaty „SZT.”
Wiem, że blade twarze nowej fali zwiastują pobojowisko
[…]
I niech nie płaczą na trackach, że ich znów los połamał
Jeśli nie widzą wyjścia z labiryntu swoich zmagań
Jeden na stówę zwiedza linie marginesu świata
I w jego liniach słyszę to, że z parapetu wraca
Konsekwencją i potwierdzeniem takiego stanu rzeczy są nie tylko wersy Białasa, ale też wersy innych raperów. Na przykład Zero, który celnie zwraca uwagę nie tylko na to, iż dzisiejsi emoraperzy są nieautentyczni czy udają swoje emocje, ale też że znaczna większość to ludzie nudni i nieciekawi, którzy robią z siebie ofiarę losu na siłę, by wpasować się w istniejący już, pasujący im kanon. A tylko jeden na X przypadków ma faktycznie coś poruszającego do przekazania i robi to w przekonujący sposób. Niestety ta jedna perełka, przez globalizację polskiego hiphopu, która zaczęła mieć miejsce 5 lat temu, prawdopodobnie nigdy nie ujrzy światła dziennego, ze względu na to, jakim wysypiskiem stało się aktualnie polskie podziemie. Wbrew pozorom konkurencja wcale nie rośnie, ona po prostu się bezmyślnie poszerza.
Oczywiście Universal nie mógł przepuścić takiej okazji i widząc rosnące zapotrzebowanie na tego typu muzykę, sięgnął po człowieka, który w emo rapie siedzi już od dawien dawna. W końcu to Yerba był jednym z pierwszych, którzy dawali w podziemiu jakiekolwiek znaki, że z czasem może zmienić aktualny stan rzeczy na lepsze. Czy Odcinanie wychodzi poza tę ramę? Przykro mi to mówić, ale nie.
To dla dobrych dusz, co widzą w życiu kurz
młody yerba „Hades”
Co wiedzą co to ból, potrafią dobrze czuć
Jestem na szczycie góry
Z tak wysoka was nie widzę
Zasłaniają mi was chmury
Jeśli chcesz chodź ze mną wyżej
Wystarczy 40 sekund z jakiegokolwiek tracku by uświadomić sobie, że zasadniczo nie pamiętasz ani jednego słowa, które zostało przed chwilą przez niego wypowiedziane. Nie wiesz jaki jest kontekst, jaka stoi historia za danym utworem. Nie robi absolutnie nic w kierunku tego, by stworzyć jakiekolwiek emocjonalne połączenie ze słuchaczem. Tak jak większość jego poprzedników i kontynuatorów sprawia wrażenie, że jest smutny dla samego bycia smutnym. To wszystko przelatuje przez głowę i robi to w konsekwencji braku jakiegokolwiek talentu pisarskiego, czy naturalnej charyzmy.
Mówić, że gubi się lirycznie, to jak nie powiedzieć nic. Sporo wersów się zapętla na przestrzeni dwóch, trzech kawałków. Powtarza wiele razy te same, tanie figury retoryczne. Gdyby za każdym razem, kiedy wspomina o niej, stuffie, demonach i upiorach dostawał piątala, prawdopodobnie byłby pierwszym nazwiskiem na liście eat the rich. Wiele wersów zdaje się mieć niewiele sensu a wszystkiemu towarzyszy woń niespójności. W momentach gdzie ta spójność jest, okazuje się iż częstowani jesteśmy truizmami. I to tylko potęguje uczucie, że nie tyle obcuje się ze zwyczajnymi, słabymi tekstami, co ze zwyczajną grafomanią. Wyżej zacytowany Hades w tym wypadku przebija absolutnie wszystko. Młodyskiny nawija „7-1-3, zapamiętaj liczby buntu”, ale ostatecznie poza pustymi, nic nie znaczącymi hasłami, nie sprzeciwiają się niczemu. Kłuje w oczy naprawdę dziwaczny egocentryzm w Gorszych snach „Podnieś głowę w górę jeżeli pamiętasz / Czasy, w których jedyne co miałem, to ta pełnia”. Przeczenie samemu sobie, gdzie w Letargu najpierw mowa o „spierdolonym życiu”, by potem mówić o byciu na szczycie w Hadesie. I o ile można zrozumieć, że projekt był tworzony zapewne w różnych przedziałach czasowych, tak tworzy to po prostu dysonans. Przykłady można wymieniać i wymieniać.
Co ciekawe, wielu doświadczonych pisarzy zwraca uwagę początkującym na to, by stosowali przy tego typu tematyce zasadę proporcji. Im poważniejsza jest problematyka, tym bardziej powinno się wchodzić w szczegóły by poruszyć czytelnika. Ta zasada ma też realne odbicie w sferze muzyki, ale polski emo rap na przestrzeni lat skutecznie się przeciwko temu buntuje (chociaż coś, o ironio). Ma być płasko i ogólnie. Ma być vibe, a nie emocje.
Wszystko co przed chwilą napisałem, aktualnie artystów tego pokolenia bardzo uwiera. Czują się z krytyką niewygodnie, więc poza zamykaniem się w różnorakich safespace’ach i bańkach, stosują odwróconą logikę i tanie chwyty argumentacyjne. Wygodnie jest przecież im stać w miejscu, w którym są. Nikt nie odmówi im wiernej fanbazy i wolności artystycznej. A potem można odwrócić głowę, udawać, że problemu nie ma, powiedzieć, że w zasadzie to taki był zamiar i na tekstach nigdy nikomu nie zależało. Ale trzeba w jednym miejscu przyznać rację – jeśli forma naprawdę zwala z nóg, to ciężko się jej oprzeć, niezależnie od tego jaka towarzyszyłaby jej treść.
Lecz w tym wypadku nie zmienia to nic. Muzycznie jest po prostu bez szału, gdzie lawiruje się na granicach przeciętności. Raz poniżej, raz powyżej. Produkcja na Odcinaniu jest schematyczna oraz wtórna. Wykorzystuje bliźniacze akustyczne sample i forsuje nagminną ilość razy charakterystyczny hoover bass, co potęguje efekt brzmieniowej monotonii oraz zlewania się tego materiału ze sobą. Wszystkiemu brakuje głębi, chociaż sprytnie próbowano się z tym rozprawić wszechobecną przestrzennością w miksie. Tych mankamentów oczywiście trochę jest, ale akurat nie przeszkadzają na tyle by powiedzieć, że tego albumu słucha się jakoś niebywale ciężko. Po prostu, ni grzeje ni ziębi. Wokalnie stoi w miejscu i najlepiej obrazują to featy. Młodyskiny jest chodzącą komedią, szczególnie z takimi wersami jak „Wiem, już nie mam na sobie łańcuchów / Modle się bo moi strzelcy robią tu-tu”. To raper któremu można bardzo dużo zarzucić, ale nie można mu odmówić jednego – nie pomylisz go z nikim. Jest wyjątkowy w swojej pokraczności, nadaje swojego kolorytu tam, gdzie się pojawi. W Hadesie widać osobowościową przepaść między nim a gospodarzem. Mały Elvis raczej topowym wykonawcą w tym podgatunku nie jest – lecz przy jego wejściu w Ślepym Zaułku od razu słychać tą różnicę w charyzmie, to że ma wypracowaną pewną (słowo klucz) swoją wizję oraz koncepcję, której się trzyma. I nie tyle ciężko, co ciężej go zaszufladkować niż Yerbę. I tutaj zderzamy się z momentem, w którym czarno na białym widać, że ta ekspresja wokalna jest kompletnie zatracona w obojętności.
Ktoś kto przeczytał tą recenzję, może pomyśleć sobie że tej płyty nienawidzę. Że jestem, wręcz, jakimś maniakalnym hejterem. Lecz przy wydawnictwach naprawdę złych, najczęściej chciałbym po prostu o nich zapomnieć i do nich nie wracać. Tutaj zasadniczo nie ma o czym zapominać. I to jest problem tej płyty jako całości – nie wywołuje ona żadnych emocji. No chyba że twoje wnętrze jest głębokie jak umywalka, a twoim największym życiowym problemem jest powrót przed 23 do domu, bo kazali Ci rodzice. A w mojej opinii, twór tragicznie zły, żałosny, wywołujący wręcz wkurwienie, ma tą przewagę (o której mało kto zdaje się mówić) nad oporowym przeciętniactwem, ze względu na to, że wywołuje jakiekolwiek emocje. Oczywiście Odcinanie jako podsumowanie dotychczasowych osiągnięć artysty spisuje się całkiem dobrze. Nie pojawia się tu nic nowego i te kawałki można uznać za essentials jego dyskografii. Yerbie zarzuciłem wokalnie parę niedociągnięć, ale to nadal bardzo przyjemna barwa głosu, idealnie skrojona pod cloud rap. Od strony czysto dźwiękowej, technicznie to świetnie wyprodukowany album. Ale jednak te pojedyncze światełka w tunelu nie są w stanie udźwignąć ciężaru ilości quasi-negatywnych cech, jakie zaszczepił temu projektowi młody raper pochodzący z Pomorza. Podobno to Odcinanie jest dosłowne. I mam nadzieję że następnym razem, otrzymam nie tyle ładnie opakowany produkt, co świeży materiał. Z krwi i kości.
Warto zadać sobie jednak pytanie – skąd wziął się sukces dzisiejszego emo rapu w Polsce, skoro zmaga się z tak dużą ilością problemów? Odpowiedź jest bardzo prosta. Wynika on głównie z tego, iż na rynku jest bardzo duże zapotrzebowanie na tego typu muzykę. Młodzi raperzy więc, często niedoświadczeni, bezmyślnie odtwórczy, nie mający nic ciekawego do powiedzenia, masowo rzucają się w łatwy i niezagospodarowany nurt, który jest skazany na to by słuchacze z braku innych alternatyw po niego sięgnęli. Bo przecież ileż można słuchać w kółko GothBoiClique czy Brennana Savage’a? Wbrew wszelkim pozorom, w ninetiesach potrzeba było bardzo dużo zaangażowania i pieniędzy by być raperem czy producentem. 2020 rok mieni się jednak kompletną swobodą działania, więc naturalnie proporcja ludzi z faktycznym powołaniem się zmniejsza. Ale to tylko moje luźne, subiektywne przemyślenia.