Drodzy fani, słuchacze, przypadkowi ludzie, którzy trafili tu z Facebooka albo Instagrama, przygotujcie się na tekst, który przyjemnym nie będzie. Nie chciałem tego za bardzo pisać, bo do człowieka, który często narzeka mi daleko, ale polski rap ostatnio jest tak żałosny, jak #hot16challenge2 w wykonaniu wielkich, komercyjne firm.
Akcje promocyjne
Akcje promocyjne rządzą się swoimi prawami. Wiadomym jest, że mają na celu dotarcie do jak największego grona potencjalnych odbiorców. Jeszcze lepiej, gdy wokół nich wytworzy się szum w mainstreamowych mediach. Przykładem świetnie przeprowadzonej promocji była ta wykonana przez Quebonafide, który poprzez wykreowanie tajemniczej postaci zaciekawił, wciągnął nas w swoją promocyjną grę i długo trzymał w niepewności, a wielkim finałem okazały się dwie dobre płyty. Bardzo lubiłem tę akcję z dwóch bardzo prostych powodów. Po pierwsze, była niesamowicie kreatywna i świetnie rozplanowana, a eventy, występy w mediach i wypowiedzi, jakimi byliśmy bombardowani tylko podsycały tę ciekawość. Po drugie – nie opierała się na taniej kontrowersji.
Według mnie, największym problemem dzisiejszych promocji nie jest ich nieudolne prowadzenie, często wynikające ze zwyczajnej, ludzkiej niewiedzy i nieobycia w temacie. To jeszcze da się przetrwać, a czasem wyjdzie z tego nawet coś uroczo-głupiego i to też jest fajne. Największym problemem wielu dzisiejszych promocji jest lenistwo, z którym stykamy się praktycznie na każdym kroku, począwszy od pomysłu, który powoli kiełkuje w głowie, kończąc na wykonaniu. Najlepszym na to przykładem jest to, co otrzymaliśmy w wykonaniu całej ekipy Hashashins na czele z Deysem i Karianem.
Dla ludzi, którzy nie interesują się polskim rynkiem muzycznym na tyle, żeby ogarniać co się dzieje, już tłumaczę. Karian dodał na swojego Facebooka post, w którym ogłosił odejście z szeregów Hashashins, nazywając tę ekipę sektą. Spotkał się z szybkimi ripostami Deysa i innych członków składu – między innymi Feno i Zero. Long story short, na grupkach zawrzało od domysłów, dyskusji i przewidywań, a cała ta akcja okazała się (niemożliwe!) promocją HASHAHATY. Projekt ciekawy i na pewno nietypowy, odrzuca mnie od niego jednak promo, jakim został on opatrzony.
Dobra, ale w czym problem?
Porównajmy promocję Quebonafide z promocją członków Hashasins. Oczywiście, wiadomym jest, że Quebo miał większe możliwości, mógł przeznaczyć więcej środków na przygotowanie całej akcji. Jest to fakt, z którym jakakolwiek polemika będzie bezcelowa. Nie o to tu jednak chodzi. Piszę ten tekst na progu promocji Adiego Nowaka. Adi stworzył profil na Tinderze z ciekawym opisem przypominającym strumień świadomości, w którym ukryta była data wydania jego najnowszej płyty – dzień jego urodzin. Zdjęcie obiegło grupki i peje, a ludzie w komentarzach zachwycali się kreatywnością i fajnym pomysłem na przekazanie fanom daty płyty. Dodatkowo, nie kosztowało to złamanego grosza, nie licząc oczywiście kwitu wydanego na telefon. To nazywam dobrą akcją promocyjną.
Dobrą akcją promocyjną natomiast nie są twory, które opierają się na zasadzie „nieważne jak mówią, ważne, żeby mówili”. Karian i Deys swoimi działaniami niewątpliwie wywołali dość spory ruch na wielu portalach, co było ich celem. Ale za jaką cenę? Obracam się w gronie osób, które śledzą na bieżąco wszystko co dzieje się na polskiej scenie. Wielu z nich, wcześniej sympatyków duetu z Hashashins, u których na słuchawkach często można było usłyszeć track „Dziwne”, poczuło względem nich niechęć. Szczerze – sam zaliczam się do tego grona.
W takich akcjach promocyjnych najbardziej kłuje w oczy lenistwo i brak pomysłów na ciekawe działania, które pozwoliłyby dotrzeć z materiałem gdzieś dalej, nie bazując przy tym na taniej aferce. Zresztą, po co wymyślać coś niecodziennego, skoro tanie aferki są skuteczne i przyciągają uwagę?
Who to blame?
I dochodzimy do najważniejszego pytania: dlaczego takie coś ma w ogóle miejsce? Odpowiedź jest prosta: przez nas. Nas, czyli słuchaczy. Przez długi czas zaliczałem się do grona, które wdrażało w życie i propsowało model „słucham muzyki, a nie człowieka”. Było to niewątpliwie wygodne, bo nie „narażało” nas na jakieś głębsze poznanie osoby, który stoi za mikrofonem, pozwalało trwać w błogiej nieświadomości. Od jakiegoś czasu jednak przestałem i zacząłem coraz bardziej interesować się, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku i – co ważniejsze – prawa, tym, jak artyści promują swoje albumy, na czym opierają swoją kreację. Jak się można spodziewać – wnioski nie są bynajmniej pozytywne.
Powróćmy do promocji Quebonafide. W większości wszyscy się nią zachwycaliśmy. Dostaliśmy coś świeżego, coś czego jeszcze nie było, coś, przede wszystkim, kreatywnego, co pochłonęło nas w całości. Słuchacze lubią i propsują takie akcje, chcą więcej tak wymyślnych i ciekawych przedsięwzięć. Karian z Deysem kręcą aferkę, która opiera się na zarzucie bycia guru sekty, w co angażują postronnych raperów i swoich przyjaciół. Robią tym szum w mediach. Znacznej większości się to nie podoba. Kolejna część zaraz po wyjściu czegoś ciekawego -bezmyślnie wybacza swoim idolom.
Słuchacze chcą, lecz nie wymagają. Nie są przyzwyczajeni do tego, żeby wymagać. Pewnie, podoba im się promocja Quebonafide, jest ona skuteczna i przyciąga tłumy – jednak na przygotowanie czegoś takiego trzeba przeznaczyć ogromną ilość środków i jeszcze więcej chęci, samozaparcia i ciężkej pracy. Znacznie łatwiej nakręcić tanią aferkę, opartą o kłamstwo nazywane przez zainteresowanych nierzadko żartem. W dzisiejszych realiach artysta, który zrobi takie promo traci bardzo mało. Ludzie szczęśliwi są z muzyki, nie obchodzi ich natomiast fakt, że żeby w jakiś sposób rozpromować tę muzykę nasz artysta użył metod, lekko mówiąc, makiawelicznych. I tutaj natrafiam na pewną sprzeczność, bowiem większość słuchaczy chce kreatywnych promocji, chce, żeby ulubiony raper ich zaskakiwał, ale gdy pojawia się precedens taki jak ten, który mieliśmy okazję zaobserwować teraz w szeregach Hahashins – pozostaje obojętny. I dalej słucha.
Należy zrozumieć, że jeśli chcemy (a chcemy tego chyba wszyscy), żeby nasze podwórko nie było nudnym, opierającym się na tanich aferkach tworem, to musimy nauczyć się wymagać. Jeśli nie wymagasz – sam walnie przyczyniasz się do takiego a nie innego status quo. Gdy pozostajemy bierni w takich sprawach, to przyzwyczajamy artystów do lenistwa, które jest widoczne nie tylko na poziomie akcji promocyjnych. Nie muszę chyba po raz kolejny mówić, jakie to niesie za sobą skutki.
Zostawiam Was więc z takim krótkim przesłaniem na środowy poranek: słuchaczu, wymagaj!
Na podobny temat rozpisał się niedawno mój serdeczny kolega Bartek Biegun. Jego tekst jest definitywnie lepszy od tego co tutaj popełniłem, dlatego polecam zajrzeć: https://sajko.network/o-taki-rap-walczylem-2/