“Romantic Psycho” z zaskoczenia wzięło wielu. W tym mnie. I bardzo mi się to podoba.
Wszyscy chcieli powrotu Quebonafide. Media społecznościowe forsowały ten temat nieprzerwanie przez kilkadziesiąt miesięcy, zniecierpliwieni fani zapętlali stare albumy i z rozmarzeniem, pełni nadziei patrzyli w przyszłość. Dwudziestego szóstego marca preorderowicze w końcu się doczekali, niektórzy już od samego rana wypatrywali kuriera i dostali w swoje ręce niewielkich rozmiarów opakowanie. A w nim co? Płyta, jakiej nikt się nie spodziewał.
Dlaczego Quebo zrobił to, co zrobił? Gość, który singlami udowodnił, że ma pod sobą całą scenę, i mimo relatywnie długiej nieobecności, ogromną rzeszę oddanych fanów, śledzących każdy jego ruch. Cóż, nie będzie to recenzja “Romantic Psycho”, bo krążka tego zrecenzować się najzwyczajniej w świecie nie da. Może inaczej. Da się, ale czy jest sens to robić? Zastanówmy się bardziej nad tym, dlaczego “RP” wyszło w takiej, a nie innej formie. Z takim, a nie innym Quebonafide na wokalu.
“No, w końcu stary Que powrócił”. Taka była moja pierwsza myśl po przesłuchaniu albumu. Oczywiście, myśl nie całkiem poważna, trochę prześmiewcza, trochę w swojej istocie śmieszna, ale mimo wszystko – dość prawdziwa. Nigdy nie byłem fanem fanów Quebonafide, którzy narzekali na jego ewolucję. Na to, że zaczął eksperymentować i bawić się gatunkami, na fakt ciągłego rozwoju muzycznego. To oni najgłośniej wołali i manifestowali swoją chęć powrotu do czasów, kiedy Quebonafide wypuszczał “Eklektykę”. Na każdy nowy numer, w najlepszy wypadku, reagowali “Fajne, ale brakuje mi starego Que”. Na “Romantic Psycho” dostali starego Que, ale nie takiego, jakiego się spodziewali.
Bo Kuba na “Romantic Psycho” to nie Kuba z “Eklektyki”, “Erotyki” czy “Ezoteryki”. Kuba na “Romantic Psycho” to prawdziwy stary (a właściwie młody) Kuba, z czasów Yochimu, jak nie lepiej. Chcieli oldschoolu, dostali oldschool do kwadratu, albo nawet do sześcianu.
Na “Romantic Psycho” uderza kilka nietypowych rzeczy. Pierwszą z nich jest niesamowicie ziomalski vibe płyty, który wielu może się podobać. Swoją oryginalnością, która opiera się na byciu absolutnie nieoryginalnym wytworem muzycznym, zaskakuje. Słuchając jej przenosimy się niejako w przeszłość. Czy jest to podróż przyjemna? Czy jest to podróż, jakiej oczekiwali fani starego Que? No cóż, chyba nie.
Żebyśmy się tylko dobrze zrozumieli, kawałki na “Romantic Psycho”, poza singlami, które nagrane były, można powiedzieć, faktycznie na poważnie, nie są w żaden sposób dobre. Ciężko napisać coś ciekawego i odkrywczego o płycie, która jest ewidentnym trollem. Okropna jakość dźwięku, słaby mix, prosta, blokowa nawijka, żadnych ciekawych rymów, po prostu nic ciekawego. Na to nie czekał absolutnie nikt, ani fani “nowego” Que, ani zwolennicy “starego” Queby.
Jak powinniśmy więc traktować ten album? Jako oczywisty troll. Chciałbym powiedzieć i wręcz przekonany jestem o tym, że jak przystawkę przed daniem głównym. Jako zręczną i inteligentną odpowiedź na wołania niektórych fanów o powrót starego Quebonafide. Po co takie coś zostało nagrane? Możliwe, że po to, aby powiedzieć: “Jeśli stary Quebo powróci, to będzie on wyglądał właśnie tak”. I, tak jak w tytule, Quebo na “Romantic Psycho” to znowu twój ziomal z osiedlowej ławki, który chce zostać raperem, ma olbrzymią zajawkę i razem ze swoimi ziomalami nagrywa swoje pierwsze, nie zawsze udane i dobre, kawałki. Mam nadzieję i żywię szczerę przekonanie, że na samym “Romantic Psycho” powrót Quebo w 2020 roku się nie skończy.