Co robiliście 3 lata temu? Nie będę was okłamywał, że zasadzałem roślinkę dołączoną do jednego z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów od czasu Taconafide. Tak, jestem fanem Quebonafide, aż tak widać? Romantic Psycho ma już 3 latka, nauczyło się już całkiem dobrze chodzić i opatuliło się diamentowym wyróżnieniem. Sortując komentarze, zarówno te wybrzmiewające w 2020 roku, jak i te dzisiejsze można dojść do wniosku, że zdania co do jakości są podzielone. Ja jednak uważam, że to naprawdę dobra płyta.
Od początku, od początku…
Wydaje mi się, że kiedyś już użyłem tego nagłówka… Tak czy siak jest on charakterystyczny. Pojawia się w trzecim numerze na płycie, a tak naprawdę na jej faktycznym otwarciu. Wszyscy dobrze pamiętamy akcję promocyjną, którą poniekąd Kuba realizuje do dziś. Postać, która wówczas się narodziła zagościła u nas na stałe lub przynajmniej do momentu, aż nie wzbudzi znużenia w alter ego twórcy. Dość powiedzieć, że początek roku 2020 określany jest najlepszą akcją promocyjną w polskim rapie. Słusznie czy niesłusznie, trzeba przyznać, że z rozmachem. Quebo był widywany w telewizji, na okładkach krzyżówek i mało brakowało żeby zamieszkał na półce w lodówce, a potem z niej wyskoczył.
Każdy utwór na Romantic Psycho ma przynajmniej 4 miliony odtworzeń na Spotify. Mówię przynajmniej, bo wiele z nich przekracza barierę 10. Sporo. To bardzo mainstreamowy twór z jednej strony i bardzo niemainstreamowy twór z drugiej. Medal, który należy Kubie wręczyć ma jak zawsze dwie strony. Na awersie widać promocję, featuringi z górnej półki, otoczkę i sam rozgłos powrotem do rapowania. Rewers odsłania przed nami to co najważniejsze. Treść płyty. Jej klimat, ton, charakter, wersy, muzykę. I to właśnie reszka z tej monety stanowi o sile RP. Dlatego wpisałem ją sobie do prywatnego katalogu „TOP 3 płyty Quebonafide”. Co prawda na miejscu trzecim, ale kosztem chociażby Płyty Roku, za co dostaję raz po raz po głowie od słuchaczy Grabowskiego. Ale ja byłem zakochany w tym albumie od samego początku. Od początku, od początku…
Tafla
Od poprzednich projektów Quebonafide można było oczekiwać jednego – ekspresji. Swoistego wyrzutu energii, jego pokręconego flow, przywiązania do filozofii, które objawiało się w tekstach i porównaniach czy odniesieniach. Na SOMIE nam troszkę Kubuś posmutniał, a po trzyletniej przerwie wrócił w klimatach ciepłego fotela i kapci. Nie chcę by wybrzmiało to pejoratywnie, więc nie zostawię was z tą metaforą. Romantic Psycho jest spokojem i oddechem w najlepszej postaci. Tempo przypomina spacer, a nie przejażdżkę metrem w zatłoczonym Londynie. I to pomimo wyskoków w stronę bardziej energicznego TOKYO2020 czy mocno bujającego GAZPROMU. Jest tu sporo przestrzeni na przemyślenia, wolno rozpędzające się kawałki. Wszak puentą płyty jest kończący kawałek z Ralphem Kaminskim, który brzmi jak pozytywka i usypia nas.
Natomiast pomijając terapeutyczne intro i kolejne dwa numery będące kreacją Kuby, zostajemy wrzuceni w klimat, który pozostaje z nami już do końca, pomimo stylistycznej mikstury serwowanej nam co kilka utworów. SZUBIENICAPESTYCYDYBROŃ zaczyna się azjatycko brzmiącym bandżo, a kończy najbardziej popowym saksofonem, rodem z hitu Garry’ego Rafferty’ego (przyp. chodzi o utwór Baker Street). To zasługa wersów o tym, że Kuba zmienił się w gwiazdę pop. Takich stylistycznych smaczków jest więcej. Pożyczone od Kanye chórki w kawałku ze swoją partnerką – Natalią Szroeder mają swoje odzwierciedlenie w tytule. ASPARTAM jest faktycznie słodki, ŁAJZA jest w istocie bluesowa, ze swoim brudnym charakterem i dopełnieniem w postaci fantastycznego Mroza, a największy hit RP, BUBBLETEA dosłownie wyciąga z nas wspomnienia. To naprawdę dobrze skomponowany album.
NIETĘSKNIEZASTARYMQUEBĄ
Album, którego treść nie jest jednowymiarowa i spłycona do „płacze po byłej, zachwyca się obecną”. Faktycznie, postać jego kobiety jako muzy pojawia się w kilku utworach, ale krążek mógłby być w zasadzie określany jako autobiografia muzyczna. Jest sporo przestrzeni na wspomnienia, jeszcze więcej na obserwacje. Trudno uchwycić tak naprawdę o co w tym wszystkim chodzi Quebie, ale jednocześnie stanowi to lukę, przez którą zaglądamy do jego głowy. Fakt, pojawia się pragmatyzm, a zanika spontaniczność, ale zdecydowanie wolę takiego Quebonafide, niż freestylowego chłopaka, który skupiał się na rzucaniu jak największej liczby punchy i porównań. Romantic Psycho zgrywa się po prostu w całość. Tak się robi spokojne powroty, Panie Kuban.
Idealnie dobrane są przy tym featuringi. Przed premierą kurs na Taco wynosił pewnie tyle co obecnie na Manchester City, ale zaskoczyła Daria Zawiałow, zaskoczył Mrozu i obecność Ralpha. A przez to, że na płycie rapuje jeszcze Sokół, refrenuje Sentino czy śpiewa Mata, solowych wykonów to troszkę jak na lekarstwo. Czy to źle? Nie do końca, bo goście grają tu faktycznie rolę gości. Najczęściej uzupełniają tylko kawałki refrenami, a główne skrzypce gra ten kto faktycznie powinien je grać. I który nie zapomniał jak się trzyma smyczek. Bo nie zapominajmy, że to rewelacyjnie zarapowany album. Nie znalazło się tu flow niczym z Voodoo czy energia rodem z Jackass, ale to tylko ze względu na charakter albumu. Natomiast to jak czysto rapuje Quebonafide, jak umiejętnie akcentuje wyrazy czy zręcznie pisze pokazuje, że gość zasługuje na pomnik. Ale tego chyba nikomu nie trzeba przypominać.
:v
Nawet jeśli to ostatni album Quebonafide to Bóg daj każdemu raperowi takie zakończenia kariery. Po latach fantastycznie się wraca do RP. Nie chcę mówić, że w zalewie codziennego wydawania chaotycznych tracków dobrze jest usiąść do czegoś spokojnego, ale jednak nie nudnego, ale właśnie to zdanie mam w głowie gdy odpalam tego wytatuowanego wariata. Godne pożegnanie, nawet jeśli nim nie jest. To zamknięcie pewnego rozdziału najbardziej spektakularnej kariery w polskim rapie. Wróćcie, bo warto. A w sumie, dam sobie rękę uciąć, że wracacie.